Koniec. Kropka. I co dalej

Koniec. Kropka. I co dalej

Dla obserwatorek/obserwatorów i uczestniczek/uczestników ostatnich wydarzeń w Polsce, masowych, oddolnych protestów, rozgrywających się niejednokrotnie po raz pierwszy w scenografii mniejszych miast i miasteczek, tej Polski zapomnianej, wykluczonej komunikacyjnie, niebranej pod uwagę, nieopisywanej, niesłyszanej, jest jasne, że oglądamy koniec. Czego to koniec, nie jest już takie jasne. (Zawsze też znajdzie się ktoś, kto powie: ale czy aby na pewno? Końce lubią się ciągnąć w nieskończoność, a niejeden koniec wiedzie długie życie pozagrobowe). Interpretacji i tropów wyjaśniających jest sporo. To koniec „Wielkiego Kompromisu z Kościołem”, pisze Agnieszka Graff, dookreślając: „Na naszych oczach rozsypuje się gramatyka, na której przez ostatnich 25 lat oparta była polska umowa społeczna”. Gramatyka Wielkiego Kompromisu, który towarzyszył nam przez dwie dekady. Zawarty u progu transformacji między elitami władzy a episkopatem, czynił on kobiety zakładniczkami polskiej modernizacji. Relacje państwo-Kościół oparte zostały na ogromnej władzy i przywilejach tej instytucji. Episkopat miał stabilizować transformację ustrojową i proces wejścia do Unii w zamian za drastyczne ograniczenie praw kobiet i odrzucenie praw LGBT. Polska to kraj katolicki – to zdanie powtarzano jak mantrę. Nie był to opis rzeczywistości, lecz dekret. A może zaklęcie? Utożsamienie polskości z katolicyzmem miało być naszym wyróżnikiem w Unii. Zależnie od światopoglądu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 46/2020

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz