Konserwatyzm żałobny

Wydarzenia ostatnich tygodni w nowym świetle postawiły braci Kaczyńskich i ich partię. Okazało się, że buńczuczne wypowiedzi na temat Samoobrony, LPR, Andrzeja Leppera i Romana Giertycha były tylko słowami, o których łatwo można zapomnieć. Podobnie zapomnieć można o zapewnieniach, że do PiS-owskiej władzy nie prześlizgnie się nawet mysz, jeśliby nad gryzoniem wisiały jakiekolwiek zarzuty prawne, a praktyki PiS-owskiej administracji na warszawskiej Pradze pokazały, że ludzie tej formacji też mają ręce do siebie. Slogan „rewolucji moralnej” zniknął więc z retoryki politycznej braci Kaczyńskich, co zresztą dobrze świadczy o ich poczuciu przyzwoitości. Pozostaje jednak gdzieniegdzie przekonanie, że są to wszystko porażki szlachetnej wizji w zderzeniu z brutalną rzeczywistością („Spójrz pan, w jakim miasteczku jestem rabinem”, jak mówi żydowska anegdota), natomiast sama wizja, która z biegiem czasu i w drodze bolesnych kompromisów objawi się wreszcie naszym oczom, będzie wizją czystą, jasną i dalekowzroczną. Niektórzy komentatorzy zagraniczni określają ją jako wizję Polski opartej na wartościach konserwatywnych, sami Kaczyńscy mówią też o naśladowaniu sanacji i Piłsudskiego. Otóż o „osobliwym konserwatyzmie” Kaczyńskich pisał niedawno niewątpliwy konserwatysta, jakim jest Aleksander Hall („GW” 10.05.br.), twierdząc, że idea scentralizowanego państwa rządzonego przez władzę wykonawczą niewiele ma wspólnego z konserwatyzmem politycznym w znaczeniu europejskim, co przyznają zresztą sami Kaczyńscy, umieszczając swoich posłów w Parlamencie Europejskim nie w partii konserwatywnej, lecz eurosceptycznej. Równie wątpliwe są także przywoływane przez PiS koligacje piłsudczykowskie. Sanacja, cokolwiek by o niej mówić, nie budowała państwa klerykalnego, co robi PiS, oparta zaś była na micie kombatancko-legionowym, z czym Kaczyńscy mają kłopoty, chcąc usilnie wydrzeć swój mit kombatancko-solidarnościowy z rąk jego prawdziwych właścicieli: Wałęsy, Mazowieckiego, Michnika i innych. Konserwatyzm Piłsudskiego wyraził się w toastach w Nieświeżu, a więc ukłonie w stronę ziemiańskiej „klasy historycznej”, ale gdzie Kaczyńscy mają szukać takiej klasy? Starają się to zastąpić „polityką historyczną”, która w ich wydaniu zamienia się w nawiązywanie do wszystkich możliwych krwawych tragedii narodu polskiego, powstania warszawskiego czy Katynia, licząc na ich społeczną reperkusję. W rezultacie jednak trąci to anachronizmem, niezdolnym pociągnąć młodych pokoleń – no bo i co mają z tym zrobić? zginąć w Iraku? – a przez świat oceniane jest jako polski martyrologiczny ekshibicjonizm. Cechą nowoczesnego konserwatyzmu jest poczucie ciągłości. Konserwatyzm jest wrogiem rewolucji, dlatego że traktuje historię jako nawarstwianie się wartości, których nie można się wyzbywać ani nie wolno ich burzyć. W tym też sensie rację ma prof. Łagowski, który pisał swego czasu, że na tle „rewolucji solidarnościowej” formacją prawdziwie konserwatywną, zachowawczą, był w istocie SLD, konserwując dorobek Polski Ludowej, wykreślany przez „solidarnościową rewolucję”. Jest to granica, której nie jest w stanie przekroczyć konserwatyzm Kaczyńskich, jak i wszystkich innych formacji postsolidarnościowych, które powołują się na tradycję konserwatywną, popadając przy tym w nieustanne sprzeczności. PRL jest bowiem dla nich państwem przedstawianym coraz częściej jako system okupacyjny, ale równocześnie przecież polska polityka zagraniczna, nasze miejsce w ONZ i innych organizacjach międzynarodowych jest spadkiem po PRL-u, którego obecna RP, niezależnie od jej numeru, jest prawnym następcą. Spadkiem po PRL-u jest też dorobek materialny Polski, którego wyprzedaż przynosi teraz dochody budżetowi, a komiczną wręcz ilustracją tego jest fakt, że kaczyńskie władze Warszawy postanowiły właśnie zwiększyć komercyjne dochody miasta z Pałacu Kultury i Nauki, który w imię „rewolucji” zamierzano zburzyć. Głupota takich sytuacji wypływa na powierzchnię szczególnie wyraźnie co roku w dniu 9 maja, dacie zakończenia – przed 61 już laty – II wojny światowej. Wówczas widać wyraźnie, że „polityka historyczna” Kaczyńskich, jeśliby traktować ją serio, jest jedynie celebrowaniem klęsk i niepowodzeń narodu polskiego, za które rzekomo należy się nam jakaś historyczna rekompensata, natomiast żadną miarą nie podnosi ona poczucia własnej wartości, które przydałoby się nam niewątpliwie w obliczu współczesnych wyzwań cywilizacyjnych. Trudno jednak wykrzesać z siebie poczucie wartości męczennikom historii, którymi według Kaczyńskich są Polacy. Z roku na rok dzień 9 maja, a więc data zakończenia wojny, w której Polska wraz ze swymi sojusznikami odniosła niekwestionowane przez nikogo zwycięstwo militarne, zamienia się coraz usilniej w rocznicę zniewolenia,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Felietony