Kościół wobec stanu wojennego

Kościół wobec stanu wojennego

… czy kardynałowie Wyszyński i Glemp mogli uratować „Solidarność”

W 20. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego warto przypomnieć stosunek Kościoła do tego faktu. W relacjach obu prymasów do NSZZ „Solidarność” nadrzędną wartością nie był sam związek, ale dobro państwa polskiego. Realizacji tego celu służyła prymasowska polityka stabilizacji i opozycji, której zasady są wyraźnie wyłożone w pamiętnej homilii z 26 sierpnia 1980 r. Reakcja prymasa Stefana Wyszyńskiego na kolejne wydarzenia, łącznie z kryzysem bydgoskim z marca 1981 r., zrozumiała jest jedynie w świetle zasad polityki stabilizacji i opozycji. Linię polityczną prymasa Wyszyńskiego kontynuował również jego następca, o czym świadczy zachowanie prymasa Józefa Glempa na początku grudnia 1981 r., a szczególnie w momencie wprowadzenia stanu wojennego.

Sierpniowa homilia

Słynna homilia prymasa Stefana Wyszyńskiego z 26 sierpnia 1980 r. jest ważna dlatego, gdyż w niej zostały doskonale określone zasady, jakimi będzie kierować się Kościół w stosunku do nowo powstającego ruchu związkowego, który 17 września 1980 r. powoła do życia NSZZ „Solidarność”.
W pamiętnej homilii prymas zarzucił rządzącym głównie „propagowaną ateizację, która poderwała więź i siłę kulturalną milenijnego narodu. Ani to było potrzebne, ani użyteczne, ani też nie łączyło się z doktryną, w imię której przebudowywano ustrój społeczno-gospodarczy”. Strajkującym zaś powiedział, że: „Żądania mogą być słuszne i na ogół są słuszne, ale nigdy nie jest tak, aby mogły być spełnione od razu, dziś. Ich wykonanie musi być rozłożone na raty”. „Musimy mieć roztropność kierowniczą”, kontynuował. Na koniec postulował: „Brońmy się przez wypełnianie swoich obowiązków. Gdy je wypełnimy, będziemy mieli tym większy tytuł do postulowania naszych praw”.
Prymas w sierpniowej homilii postąpił zgodnie z zasadami swej stałej polityki: stabilizacji i opozycji. Nigdy nie odmówił rządzącym wsparcia, a szczególnie widoczne to było w sytuacjach kryzysowych. Prymas rozumował bowiem, że najpierw musi nastąpić stabilizacja sytuacji w Polsce i wokół Polski, a dopiero potem można podejmować działania opozycyjne wobec rządzących. Kilka miesięcy później kardynał Wyszyński mówił o swojej sierpniowej homilii: „Jednym się wydawało, że za mało prymas mówi „pod rząd”, innym znów, że za mało mówi „pod stoczniowców”. Prymas nie mówi ani pod rząd, ani pod stoczniowców, tylko do rozumnych dzieci narodu. Narodowi na tym etapie wystarczyło spokojnie, bez złudzeń powiedzieć tylko tyle”.
Tak więc 26 sierpnia 1980 r. prymas działał w myśl stałej zasady Episkopatu Polski: troski o pokój wewnętrzny. Warto jeszcze zauważyć, że tego samego dnia ukazuje się „Komunikat Rady Głównej Episkopatu Polski o prawach narodu polskiego”, precyzujący stanowisko Kościoła w ówczesnej sytuacji: „Osiągnięte porozumienia poparte odpowiednimi gwarancjami, powinny zakończyć strajki, aby normalne funkcjonowanie gospodarki narodowej i życia społecznego w pokoju stało się możliwe. Porozumienia powinny być dotrzymane przez obie strony w myśl zasady: Pacta sunt servanda”. Zasady te będą również wyznaczać politykę Kościoła w całym okresie istnienia niezależnego ruchu związkowego. Uwaga ta odnosi się także do zachowania Kościoła w momencie wprowadzenia stanu wojennego

Społeczna misja niezależnych związków

Zdaniem prymasa Wyszyńskiego, najważniejszą cechą nowych związków zawodowych ma być ich misja zawodowo-społeczna. W słowie wygłoszonym 10 listopada 1980 r. do przedstawicieli „Solidarności” określił, na czym ona polega: „Chociaż mielibyście różne pokusy natury politycznej, pamiętajcie, że pierwszym waszym celem jest realizacja zadań społeczno-zawodowych: obrona środowiska pracy, warunków higieny i bezpieczeństwa pracy, przestrzegania kodeksu pracy, ustawodawstwa społecznego. Obrona człowieka pracującego – to jest wasze najważniejsze zadanie”. 2 kwietnia 1981 r. – w jednym z ostatnich swoich wystąpień – prymas mówił do solidarnościowych związkowców: „Musicie teraz uporządkować swoją organizację, umocnić się, stworzyć aparaty administracji związkowej, przeszkolić ludzi do tych zadań, dać im wykształcenie z zakresu polityki i etyki społecznej, polityki rolnej, kodeksu pracy, wszystkich obowiązków i praw, które ten kodeks daje. I dalej pracować. Przyjdzie czas, wpierw czy później, że nie tylko postulaty społeczno-zawodowe, ale i inne będą na pewno osiągnięte przez potężny ruch „Solidarności” przemysłowej i „Solidarności” Związków Zawodowych Rolników Indywidualnych „.
Tak więc, podkreślając misję społeczno-zawodową, jako główne zadanie nowego ruchu związkowego, prymas wcale nie chciał do tego ograniczać działalności „Solidarności”. Uważał jedynie, że w ówczesnej sytuacji Polski realizacja szerszych celów politycznych jest nierealna. Zaznaczał jednak: „I my musimy dużo wiedzieć, ale mało mówić, bo proces, który się rozpoczął, (…) jest procesem długoterminowym”. Przestrzegał: „Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrzymać całe lata”. Ale najważniejsza jest mądrość politycznego etapu: „W sytuacji, w jakiej znajduje się Polska, przeprowadzenie właściwej linii ku sprawiedliwości społecznej, aby uruchomić wszystkie prawa człowieka, osoby ludzkiej, a szczególnie prawa społeczne, organizacyjne, zawodowe – wymaga nie lada wysiłku, cierpliwości i rozwagi. Wymaga też nieustannego wiązania waszych najskuteczniejszych porywów z dobrem Rzeczypospolitej, które zawsze macie przed oczyma. Na pewno chcielibyście osiągnąć bardzo wiele. Ale by chcieć wiele i osiągnąć wiele, trzeba mieć dużo cierpliwości na dziś i na jutro. Potrzeba umiejętności przewidywania tego, co jest do zrobienia dziś, a co jutro”.
Koncepcja zawodowo-społecznej misji ruchu związkowego nie miała większego wpływu na dzieje „Solidarności”. Trafnie zauważa Mieczysław F. Rakowski, że Lech Wałęsa z kolegami „słowa prymasa przyjmowali z uwagą, a może i szacunkiem, ale gdy tylko wychodzili z posłuchania, górę brał duch konfrontacji”. Podobnie sądzi gen. Wojciech Jaruzelski: „Kościół był bowiem chętnie słuchany, kiedy sprzyjał działaniom skierowanym przeciwko władzy. Wszędzie tam, gdzie starał się powstrzymywać, mitygować – jego możliwości były na ogół ograniczone”. Z pewnością realizacja wskazań prymasa uchroniłaby Polskę nie tylko przed stanem wojennym, ale i pozwoliłaby dotrwać „Solidarności” do czasu pojawienia się Michaiła Gorbaczowa.

Kryzys bydgoski

Dla prymasa istotne było zrozumienie, że Polska potrzebuje silnej władzy, co wyrastało z jego zmysłu państwowego. Ten państwowotwórczy element był całkowicie nieobecny – i do dziś niewiele się tu zmieniło – w myśleniu solidarnościowych działaczy. Na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR 8 lutego 1981 r. Stanisław Kania zrelacjonował rozmowę z prymasem, przeprowadzoną poprzedniego dnia. Według niego, „Wyszyński uważa, że w Polsce musi być silna władza, że Polska jest związana z blokiem socjalistycznym, że musi być partia, która winna sama się regenerować. Jeśli zaś partia miałaby się rozsypać, to wówczas musiałaby powstać nowa partia. On, prymas Polski, opowiada się za obecną partią, ale zmienioną. Partia gwarantuje władzę i spokój”.
Nie może zatem dziwić zachowanie prymasa w trakcie kryzysu bydgoskiego. Wówczas sformułował on niezwykle dobitnie, oparte na politycznym realizmie zasady polityki polskiej. Najpierw 26 marca 1981 r. w rozmowie z gen. Jaruzelskim odniósł się do międzynarodowego położenia Polski. Według relacji generała, która nigdy nie została zdezawuowana przez czynniki kościelne, miał powiedzieć: „Człowiek, który stoi między dwiema ścianami, nie może się jednocześnie opierać o dwie ściany. Może oprzeć się tylko o jedną ścianę. Polska znajduje się między ścianą germańska i słowiańską (zaznaczam: słowiańską, nie powiedział: radziecką czy rosyjską, tylko słowiańską). Ja uważam, że Polska powinna opierać się o ścianę słowiańską”. Dwa dni później prymas miał chyba swoje najważniejsze wystąpienie do działaczy „Solidarności”, którzy przybyli do niego z Wałęsą na czele. Za trzy dni miał rozpocząć się okupacyjny strajk generalny. Groźba kolejnej klęski powstańczej wisiała nad Polską. Prymas mówił: „Słuszne wydaje się rozłożenie waszych zadań „na raty”. (…) Ale na razie najpilniejsza sprawa jest ta, abyście, panowie, chcąc wiele, nie stracili tego, co macie dziś”. I dalej: „To nie jest oczywiście największa cnota: męstwo. Największą cnotą jest miłość, a także roztropność i rozwaga”. Na koniec: „Wstrzymujemy się od środków tak kosztownych, jakim może być strajk generalny, który tak łatwo jest zacząć, ale skończyć bardzo trudno”.
Tym razem udało się prymasowi uratować „Solidarność”. Zwyciężył rozsądek, ale pęd solidarnościowych działaczy do konfrontacji z władzą został ograniczony jedynie na krótko.

Czy Kościół mógł uratować „Solidarność”?

Alternatywą dla konieczności wprowadzenia prewencyjnego stanu wojennego było zawarcie pod koniec 1981 r. nowego porozumienia między władzą a „Solidarnością”, co wyraźnie wówczas proponował gen. Jaruzelski. Na niejasne stanowisko związku w tej sprawie wpływ mógł mieć Kościół.
23 listopada 1981 r. odbyło się posiedzenie Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, na którym dyskutowano sprawę powołania Frontu Porozumienia Narodowego. Bp Bronisław Dąbrowski mówił: „Główny problem (…) to ten, że Rada Porozumienia Narodowego nie może być parawanem. (…) To nie może być nowy Front Jedności Narodu”. I dodał: „Jeżeli „Solidarność” nie będzie uczestniczyć, to Kościół będzie w trudnej sytuacji, bo partia będzie miała większość miejsc, a „Solidarność” reprezentuje większość społeczeństwa”.
W odpowiedzi Kazimierz Barcikowski stwierdził: „Wy macie argument nieangażowania się bezpośredniego. Chodzi o to, byście się angażowali. (…) Chodzi o sygnał, jak doprowadzić do rozmów technicznie. (…) Chodzi o utworzenie (…) komisji matki. Ktoś musi zacząć”. I kontynuował: „Rozumiem, że bez „Solidarności” Kościół nie chce uczestniczyć. Ale jak przy rozmowie trzech (chodzi o spotkanie 4 listopada 1981 r. – dop. L.M.), tak i tu postawa „Solidarności” w dużym stopniu zależy od Kościoła. My chcemy udziału „Solidarności”, ale nie na wszelkich warunkach. Jeżeli „Solidarność” ma zdominować radę, to nie”, bowiem „Jeżeli komuś grozi zmajoryzowanie, to nam”.
Kończąc rozmowę, Barcikowski mówi: „Solidarność” jest zmienna jak dziewczyna. Zgłosili, wycofali się. Czuję, że musimy załatwić sami z bp. Dąbrowskim”. Na co biskup: „Jeżeli dostanę mandat od Rady Głównej, to jutro”. Ale, jak wiadomo, sekretarz Episkopatu takiego mandatu nie otrzymał. Na odbytej w dniach 24-26 listopada 1981 r. konferencji plenarnej Episkopatu Polski biskupi jedynie wezwali ponownie do budowy porozumienia narodowego.
Po kilku latach Andrzej Micewski pisał: „Kościół, odmówiwszy rządowi porozumienia tylko na jego warunkach, próbował oddziaływać na „Solidarność”. Z żalem jednak zaraz dodaje: „Być może pewnym błędem było skoncentrowanie wysiłków Kościoła na osobie Lecha Wałęsy. Można także wyobrazić sobie, że sytuacja dojrzała już nie tylko do rozmów i apeli, ale do zajęcia twardego, publicznego stanowiska, które uświadomiłoby kierownictwu związku całą grozę sytuacji”.
Mimo to prymas Józef Glemp na początku grudnia 1981 r. podjął energiczne zabiegi w celu zapobieżenia nadciągającej konfrontacji. 5 i 7 grudnia spotkał się z Wałęsą i grupą doradców. Miał im wówczas powiedzieć: „1. Uprawiając taką politykę, panowie, przekroczyliście mandat dany wam przez świat pracy, Jeśli chcecie prowadzić czystą grę polityczną, utwórzcie komitet przy Zarządzie „Solidarności”, a nie wciągajcie do gry całego związku. 2. Nie liczycie się z psychologią narodu. 3. Nie uwzględniacie (chyba świadomie) analizy sytuacji międzynarodowej i gospodarczej”. Micewski dodaje jeszcze: „Ksiądz prymas tak skomentował później, kiedy było już po wszystkim, swoje stanowisko: „Nic to nie pomogło. Przygotowywano manifestacje uliczne i wiece. Rząd i centrum partii śledziły te ruchy z niepokojem oraz troską i przygotowywały warianty rozwiązania nieuniknionej konfrontacji”.

13 grudnia 1981 r.

Nie może dziwić zatem, że prymas Glemp od samego początku świetnie rozumiał, iż gen. Jaruzelski, wprowadzając stan wojenny, nie działa na zlecenie sowieckiego hegemona, a celem jego działania nie jest tym bardziej doprowadzenie do rekomunizacji Polski. Celem tym była obrona państwa przed solidarnościową anarchią, ale również chodziło o zapobieżenie groźbie sowieckiej interwencji. W tej sytuacji prymas 13 grudnia o godz. 9.00 mówi do młodzieży akademickiej: „Stan, który przeżywamy (…), domaga się mądrości. (…) Tu musi pracować głowa, rozum, według jego przeznaczenia, a nie wolno popełniać czynów szaleńczych, bo czyn szaleńczy może oznaczać zawsze przegraną”. Wieczorem tego dnia prymas powie w Warszawie: „Pozostaje wszakże sprawa najważniejsza: ratowanie życia i obrona przed rozlewem krwi. (…) To nic, że ktoś może Kościół oskarżać o tchórzostwo, o rozładowywanie radykalnych nastrojów. (…) Dlatego sam będę wzywał o rozsądek, nawet za cenę narażania się na zniewagi, i będę prosił, nawet gdybym miał boso iść i na kolanach błagać: nie podejmujcie walki Polak przeciwko Polakowi”. 17 grudnia prymas zaś napisze do wiernych: „Tylko opanowanie siebie i wyciszenie gniewów może dziś ocalić Naród i działający w tym narodzie Kościół”.
Generał wspomina: „Byli tacy, którzy chcieliby, aby prymas, jak ksiądz Skorupka, z krzyżem w ręku ruszył na KC”. Ale „W tych tragicznych dniach Prymas Polski w imieniu Kościoła zaangażował cały swój autorytet, by ocalić naród od rozlewu krwi”. Z najwyższym uznaniem o stanowisku zajętym przez prymasa 13 grudnia pisze też Barcikowski: „Problemem najwyższej wagi było odniesienie się Kościoła do stanu wojennego. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że właśnie w Kościele znajduje się przycisk, przy użyciu którego można było tego dnia zdetonować Polskę. Znaleźli się potem ludzie niedowarzeni politycznie, atakujący Episkopat i prymasa Józefa Glempa za to, że nie zrobił użytku z tego przycisku i wezwał wiernych do spokoju, a nie do walki”.
Utrzymanie przez nowego prymasa zasad polityki swego wielkiego poprzednika – nie obyło się bez oporu ze strony części hierarchów. 15 grudnia 1981 r. odbyło się posiedzenie Rady Głównej Episkopatu Polski. W przyjętym komunikacie możemy przeczytać: „Boleść nasza jest boleścią całego Narodu, sterroryzowanego siłą militarną”. Komunikat Rady Głównej miał być odczytany we wszystkich kościołach w Polsce. Spotkało się to z protestem gen. Jaruzelskiego. W oświadczeniu rządowym przedstawionym bp. Dąbrowskiemu stwierdzono, że jeżeli komunikat będzie odczytany i opublikowany, zostanie to uznane za „akt nieprzyjazny i podburzający”. Na koniec zaś podkreślono: „Myślimy, że i Kościół jest zainteresowany tym, żebyśmy sami i suwerennie przeszli przez tę ciężką próbę. Polskiej władzy dla pokonania tych trudności i kłopotów są potrzebne nie takie słowa, lecz pomoc”. Odczytanie z ambon komunikatu odwołano. Górę nad chęcią dania opozycyjnego świadectwa wzięła jeszcze raz troska o stabilizację wewnętrzną, co wcale nie oznacza porzucenia sprawy „Solidarności”, o czym mieliśmy się szybko przekonać.

Kościół wobec stanu wojennego

Prymas Wyszyński za swoją politykę stabilizacji i opozycji, w ramach której dopiero określony został stosunek wobec NSZZ „Solidarność”, rzeczywiście zasługuje na miano jednego z największych polityków, jakich Polska miała w XX w. Całkowicie nieobecny jest tu jasełkowy patriotyzm czy naiwny antykomunizm, a celem uprawianej polityki jest dobro państwa polskiego – nawet jeśli nie jest ono w pełni suwerenne. Na nowy ruch związkowy prymas patrzy przede wszystkim z państwowego punktu widzenia. Świadczą o tym zarówno sierpniowa homilia, jak i jego zachowanie w czasie kryzysu bydgoskiego. Linię tę wiernie kontynuuje nowy prymas, co szczególnie widoczne było w momencie wprowadzenia stanu wojennego. Trafnie napisze Barcikowski: „To, co było nieuchronne w grudniu, zostało spowodowane zaprzepaszczeniem szans wcześniejszych, właśnie szans porozumienia”. Konieczności wprowadzenia stanu wojennego nie była w stanie zapobiec gwałtowna akcja polityczna, jaką nowy prymas podjął na początku grudnia 1981 r.
Stosunek obu prymasów do NSZZ „Solidarność” to doprawdy znakomity przykład uprawiania polityki polskiej. Żałować należy jedynie, że w latach 90. prymas Glemp często zapominał o swoich przeszłych dokonaniach, ulegając solidarnościowemu antykomunizmowi po komunizmie.

Autor jest publicystą polityczno-historycznym

Wydanie: 2001, 50/2001

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy