Donbas to najjaśniejsza nocą część Ukrainy. Rozświetlona przez artylerię… Korespondencja z Bachmutu Hrebenne zdumiewa zwyczajnością. Żadnych uchodźców, popłochu, rozdzierających serce scen, którymi karmiła się wyobraźnia Polaków 11 miesięcy temu. Ot, rutynowo działające przejście na polsko-ukraińskiej granicy. Świadomość, że tam, na wschodzie, toczy się brutalny konflikt, nijak nie przystaje do widoku sunących w obie strony cywilnych ciężarówek. Wyładowane tiry będą mi towarzyszyć aż do samego Donbasu, co z czasem – im bardziej wojna będzie odciskać piętno na otoczeniu – nabierze iście surrealistycznego wymiaru. – Z kraju wyjechało mnóstwo ludzi, ale dużo więcej zostało. Chcą jeść, pić, jakoś żyć – mówi z uśmiechem ukraiński pogranicznik, który przywykł już do wojennej (nie)normalności. Iluzja „po staremu” Na trasie do Lwowa o wojnie przypominają przydrożne bilbordy sławiące bohaterstwo żołnierzy ZSU (sił zbrojnych Ukrainy). Co rusz przemykające wojskowe łaziki i busy nie są niczym nadzwyczajnym – w okolicy znajduje się wielki poligon w Jaworowie. Dziwić może za to „nadreprezentacja” wieloosiowych lawet zmierzających ku Polsce. Wcześniej, jeszcze u nas, widziałem kilka takich pojazdów załadowanych amerykańskimi terenówkami humvee. Na południowo-wschodniej granicy RP trwa największa operacja logistyczna od czasu zakończenia II wojny światowej. Każdej doby – głównie przez tymczasowe przejścia – przerzuca się masę sprzętu niezbędnego do prowadzenia wojny z Rosjanami. Wwóz do Ukrainy co większych „przesyłek” odbywa się nocą. Ryzyko ataku rosyjskiego lotnictwa jest znikome, ale istnieje. Dlatego lawety z ładunkiem trudno zobaczyć za dnia – puste, wracające na granicę, już dużo łatwiej. I dopiero pod Kijowem wojna na dobre wdziera się w krajobraz. Prowadząca do miasta szosa E40 jest w pełni przejezdna, ale zarazem okaleczona. Gruz z uszkodzonych estakad uprzątnięto, leje zaasfaltowano, wraki rosyjskich czołgów – masowo niszczonych w lutym i marcu ub.r. na podejściu do stolicy – odholowano na składowiska złomu. Gdzieniegdzie jednak – po obu stronach drogi – wciąż straszą wypalone budynki. – W tym miejscu Rosjanie rozstawili działa – odezwał się w którymś momencie nasz ukraiński przewodnik. – Wykończyły ich nasze piony. Mężczyzna miał na myśli armaty strzelające amunicją o kalibrze 203 mm. Zaprojektowane jeszcze w czasach radzieckich, także do użycia pocisków jądrowych. Mijaliśmy właśnie jedno z bezkolizyjnych przejść dla pieszych – cokolwiek tam uderzyło, tylko przęsła pozbawione kładki oraz ślady po zasypanych dziurach w pasie rozdzielającym jezdnie stanowiły dowód dramatu. Pojechałem do Ukrainy z konwojem humanitarnym zorganizowanym przez Fundację Otwarty Dialog. Kijów był jedynie przystankiem w drodze do Bachmutu. Zabrakło zatem okazji, by rozejrzeć się po mieście. Znam je nieźle z wcześniejszych wyjazdów, gdy relacjonowałem konflikt w Donbasie i zwykle od Kijowa zaczynałem podróż. W tamtych czasach z trudem znajdowało się ślady tego, że kraj był w stanie wojny. Dziś jest inaczej. Przykładem niech będzie hotel Alfa w centrum metropolii – uszkodzony w sylwestrową noc w ataku drona kamikadze. Jednego z szahidów-136 zakupionych przez Rosję w Iranie (oficjalnie noszących nazwę Gerań-2 i będących rzekomo rosyjskiej produkcji; Rosjanie wstydzą się, że muszą kupować broń od Irańczyków). Dron uderzył w róg budynku, obdzierając go z części fasady. Tyle dobrego, że nikt nie zginął, a obiekt nadaje się do odbudowy. Skutki eksplozji przywodzące na myśl katastrofę budowlaną mogą pomóc w podtrzymaniu iluzji, że wszystko jest „po staremu”. Do czasu aż nadejdzie zmrok. Byli ludzie – nie ma ludzi Ukraina tonie wtedy w ciemnościach. To wojenna profilaktyka, mająca utrudnić działania agresorom, ale i efekt rosyjskich ataków na infrastrukturę energetyczną. Kijów – o czym przekonałem się w drodze powrotnej – wygląda wówczas upiornie. Wieżowce – ślepe, bo pozbawione rozświetlonych okien – ujawniają swój nienaturalny charakter. Widać jedynie kontury czegoś wielkiego, co budzi atawistyczny niepokój. Na szczęście są uliczne sygnalizatory, dające odrobinę światła. Ale za rogatkami – w tym przypadku mającymi postać obsadzonych przez wojsko lub policję blockpostów – zaczyna się inny poziom wyzwań. Ukraina jest ogromna, między miastami można przejechać dziesiątki kilometrów i nie natknąć się na żadną osadę. Nawet w czasach pokoju oznaczało to brak choćby minimalnej poświaty. Dobry wzrok
Tagi:
Bachmut, Charkót, Donbas, Donieck, Doniecka Republika Ludowa, geopolityka, Joe Biden, Kijów, konflikty zbrojne, Kreml, Lwów, Ługańsk, Ługańska Republika Ludowa, NATO, Rosja, rosyjska armia, rosyjska propaganda, Siergiej Szojgu, totalitaryzm, ukraińscy żołnierze, Władimir Putin, wojna rosyjsko-ukraińska, Wołodymyr Zełenski, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze









