Krajobraz przed bitwą – rozmowa z prof. Radosławem Markowskim

Krajobraz przed bitwą – rozmowa z prof. Radosławem Markowskim

9 października wygra Polska ludzi wstających o piątej rano, ciężko pracujących, odpowiedzialnych za swój dom Z prof. Radosławem Markowskim rozmawia Krzysztof Pilawski Panie profesorze, jaka jest stawka wyborów 9 października? O co toczy się gra? – O rządzenie Polską. Do tej pory w wyborach parlamentarnych zawsze chodziło o coś więcej, np. w 2005 r. – o budowę IV RP, a w 2007 – o niedopuszczenie do budowy IV RP. – Stawką tych wyborów jest także to, czy Platforma Obywatelska zdobędzie poparcie wystarczające do samodzielnego utworzenia większościowego rządu – byłby to pierwszy przypadek w demokratycznej historii Polski. Wiele zależy od samej PO – czy pójdzie na całość, czy skoncentruje się na „dowiezieniu” obecnego 35-, 40-procentowego poparcia, które mogłoby jej zapewnić większość w Sejmie tylko wówczas, gdyby małe partie zdobyły po kilka, ale mniej niż 5% głosów. Polacy mają dość zmian W październiku minie 20. rocznica pierwszych całkowicie demokratycznych wyborów, od tamtego czasu obywatele sześć razy wybierali parlament. Nigdy wyborów nie wygrała partia rządząca. Obecnie na to się zanosi. Czy nasza młoda – jak wciąż się o niej mówi – demokracja wchodzi w okres dojrzewania? – Od 20 lat praktykujemy ciągłe zmiany, które sporo kosztują. Gdy wybory wygrywa opozycja, tworzy się nowy rząd, większość ministrów po raz pierwszy przekracza próg gabinetu, nie wie, jak się poruszać, pyta, gdzie jest toaleta. Pierwsze kilka miesięcy po utworzeniu rządu i ostatnie pół roku, gdy faktycznie toczy się kampania wyborcza, to czas stracony. A w ciągu trzech lat nie da się przeprowadzić do końca żadnego wielkiego przedsięwzięcia. Jestem zwolennikiem wydłużenia cyklu wyborczego co najmniej o rok, a nie bałbym się także sześcioletnich cykli – z klauzulą zaporową umożliwiającą odsunięcie od władzy jakiegoś nieudacznika, szaleńca czy kogoś podobnego. Platforma zdaje się mieć podobny pogląd, głosząc hasło „Polska w budowie”. Póki kraj się buduje, powinna rządzić, bo wiadomo, że nie zmienia się koni na przeprawie… – Bardzo wielu Polaków mówi sobie, że ta Platforma jest daleka od doskonałości, ale ewidentnie nie chcą oni powrotu kohabitacji w wydaniu z lat 2007-2009, w której premier nie uznawałby prezydenta, nie podawałby mu ręki. Jarosława Kaczyńskiego większość Polaków uważa za wyjątkowego szkodnika politycznego. Nie podzielam powszechnego przekonania o jego talencie politycznym. On ma spryt polityczny, ale nie ma realistycznej wizji ani mądrości politycznej, czego klasycznym przykładem było oddanie władzy w 2007 r. Po prostu nie wiedział, co czyni, rozwalając koalicję. Gdyby przetrwał do 2009 r., mielibyśmy go jeszcze przez lata, bo położyłby rękę na europejskich pieniądzach. Platforma ma wielkie szczęście – mogła dodatkowo wydać na inwestycje dziesiątki miliardów euro, to robi wrażenie. Z drugiej strony, rząd Donalda Tuska ma problemy, częściowo przez siebie zawinione, ale w większości będące wynikiem światowego kryzysu. Tylko PiS i SLD zachowują się tak, jakby go nie było. Polski rząd, jakkolwiek by się starał, nie może wskazać światu dróg wyjścia z kryzysu. Jesteśmy małą gospodarką, która może co najwyżej inteligentnie reagować na sytuację w innych państwach. I to umiejętnie robiła ekipa Tuska w 2008 i 2009 r. Ten kryzys się nie zakończył, nie wiemy, jak monstrualną postać może jeszcze przybrać, dlatego wielu z nas z niepokojem oczekuje najbliższych lat. I chyba z tego powodu wielu chce widzieć u steru władzy polityków odpowiedzialnych, chce, by w trudnym okresie dwa filary władzy wykonawczej – prezydent i rząd – potrafiły ze sobą współpracować. We wszystkich poprzednich wyborach zwyciężali ci, którzy głosili chęć zmiany. W 2007 r. PO była także partią zmiany, obecnie jest partią braku zmiany – partią kontynuacji, stabilizacji, stabilności. Poparcie dla PO odzwierciedla wielką metamorfozę postawy wyborców, którzy – patrząc na to, co dzieje się na świecie – nie chcą, by było gorzej. – Zapytajmy emerytów, czy chcieliby się zamienić z emerytami greckimi, portugalskimi, a nawet hiszpańskimi i włoskimi. Jeśli wiedzą, o ile procent skurczył się portfel tamtejszych emerytur, to pewnie odpowiedzą, że nie. Polacy trzymają kciuki, by zmiana była jak najmniejsza, gdy patrzą na osoby z PiS, które mogą wejść do rządu – choćby panią etnograf chcącą rządzić gospodarką i finansami, wytykającą ministrowi Rostowskiemu, że nie jest tytularnym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Wywiady