Nie warto umierać za samo sformułowanie invocatio Dei. Ale trzeba zdecydowanie bronić dziedzictwa kultury chrześcijańskiej Abp Alfons Nossol, ordynariusz opolski – Co tu, na Śląsku, nękanym tak dotkliwym bezrobociem, uważa ksiądz arcybiskup za swe zadanie w świetle nauki społecznej Kościoła? – Najpierw trzeba zapobiegać skutkom działania tych, którzy obiecują natychmiastowe rozwiązanie, obiecują uszczęśliwiać, szerząc jedynie demagogię. Duszpasterstwo, i tu warto czerpać również z tradycji zachodniego Kościoła, to nie tylko sama troska o duszę, lecz raczej Menschensorge, czyli troska o całego, integralnego człowieka. Także o tych, którzy Kościoła się wypierają, z Kościołem nie chcą mieć nic wspólnego. Bo jak od ludzi pozbawionych pracy wymagać wielkich uniesień ducha, skoro oni są na granicy biologicznego, a właściwie hamletowskiego być albo nie być. Trzeba zrozumieć tych ludzi, wyjść im naprzeciw. – Co robi konkretnie Kościół dla wspomagania ofiar bezrobocia, dla praktycznego budowania tego, co nazywamy strukturami dobra? – Staramy się robić wszystko, co w naszej mocy, aby wyciągnąć rękę do ludzi zagubionych, osamotnionych. Wyjść im naprzeciw, znaczy dzielić się z nimi. Dlatego tak bardzo ważne są wszelkie działania socjalne, charytatywne. Możemy tutaj bardzo wiele osiągnąć. Tam, gdzie były PGR-y i kopalnie, staramy się powoływać komitety, które tworzą jakieś chwilowe zatrudnienie, doraźnie miejsca pracy. Usiłujemy pomóc ludziom w znalezieniu jakiegoś zatrudnienia, bo zwłaszcza na Śląsku być bezrobotnym to hańba. Jeszcze inne nieszczęścia, pal pies. Ale biada człowiekowi, który byłby bez pracy. Czuje się społecznie napiętnowany. Ta tradycja na Śląsku pozostała. I jest to, po części, także wina Kościoła, że ta sprawa nie znalazła się u nas w samym centrum troski. – Pozostawiono sprawę politykom, z którymi przecież ludzie łączyli pewne nadzieje? – Politycy uwikłali się w tyle innych, ich zdaniem, palących problemów, że o tym, tak bardzo istotnym, jakby zapomnieli. Ważniejsze okazywały się rozgrywki polityczne. Najsmutniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że polska prawica zaczęła łączyć się przez dzielenie, a lewica zaczęła ją naśladować. I tu się odzywa ten zgubny duch naszej nacji – liberum veto, skrajny indywidualizm. Dobro wspólne schodzi wtedy na dalszy plan, staje się sprawą drugorzędną. Chcemy egoistycznie przeforsować jedność jako jedyność. A tak nie wolno! – Ksiądz arcybiskup jest postrzegany jako „duszpasterz pogranicza”, mocno zaangażowany w działalność ekumeniczną Kościoła. To są dwa wystarczające powody, aby nie odczuwać szczególnych obaw przed skutkami integracji europejskiej. – Wchodzimy do wielkiego świata, a zatem mamy prawo obawiać się starcia naszej mentalności z mentalnością zachodnią. Wschodnia jest mentalnością bardziej emocjonalną, zachodnia bardziej racjonalną. W pierwszej fazie w zetknięciu z Zachodem wiele z tradycyjnych pojęć wynikających z naszego nacjonalizmu i konserwatyzmu można będzie zmitygować albo je nawet podważać. Trzeba pamiętać, że hasła rewolucji francuskiej też są dziedzictwem w gruncie rzeczy chrześcijańskim, choć zawłaszczonym przez rewolucję. To nie znaczy, że zachodni racjonalizm musi odnieść zwycięstwo. Nie wolno nam całkowicie zdegradować emocjonalności, do której taką skłonność mamy my, Słowianie. – W polskim Kościele wielu ludzi ma jednak poważne obawy wywołane wejściem do UE. – Nie wolno przesadzać. Trzeba być realistą i optymistą w Bogu. Jedność europejska jako wspólnota ducha stanowi platformę szerokiego porozumienia ludzi różnych wyznań i światopoglądów. Wymaga ona więcej sprawiedliwości, solidarności. Licząc czysto arytmetycznie, od strony konfesyjnej po rozszerzeniu Unii Europejskiej mamy w niej 51% katolików, 16% protestantów, 3% prawosławnych, 3% muzułmanów, 0,3% wyznawców judaizmu, 27% ludzi bez wyznania. Dzięki Polsce i Węgrom mamy 51% katolików w Europie, a to już coś znaczy. – Czy jednak warto umierać za Invocatio Dei? – Wśród konstytucji państw europejskich tylko trzy mają Invocatio Dei -grecka, ukraińska i niemiecka. Ale dobrze by było, żeby konstytucja europejska miała je także, ponieważ zwłaszcza kraje mniejsze, kraje ze strefy kultury słowiańskiej czułyby się dowartościowane. Bo dla nich państwowość i kościelność zawsze były ściśle związane. Za samo sformułowanie Invocatio Dei umierać może nie warto. Ale trzeba zdecydowanie bronić dziedzictwa kultury chrześcijańskiej, naszej europejskiej kultury. Myślę o kulturze basenu Morza Śródziemnego, która jest głównie
Tagi:
Mirosław Ikonowicz