Kryptowaluty to magnes na oszustów

Kryptowaluty to magnes na oszustów

Zamiast finansowej rewolucji dostaliśmy bańkę spekulacyjną, która nie przeżyje już kolejnego krachu


Dr Nicholas Weaver – informatyk, wykładowca na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, zajmuje się bezpieczeństwem sieciowym, publikuje teksty o kryptowalutach w pismach naukowych


Kryptowaluty. Do czego służą?
– Do hazardu, handlu narkotykami i wymuszania okupu. Kiedyś byłem zdania, że kryptowaluty to ciekawostka, którą będę mógł wykorzystać w moich artykułach naukowych jako źródło komicznych anegdot. Potem pomyślałem, że to jednak coś gorszego. Dziś przekonuję, że jedyne, co warto zrobić z całym systemem kryptowalut, to wystrzelić w kosmos. A konkretnie: wystrzelić je tak, aby spłonęły w Słońcu. Astronomowie mówią mi, że to może być dużo trudniejsze niż po prostu wysadzenie ich w powietrze, ale moim zdaniem warto. Żeby przypadkiem nigdy nie odkryła ich obca cywilizacja.

Skoro są takie złe, to po co pan się zajął ich badaniem?
– Jedną z moich specjalizacji była przestępczość online. Kiedy po raz pierwszy nasze środowisko zetknęło się z kryptowalutami, część badaczy postanowiła je zignorować, część uwierzyła w ich potencjał.

Ja postanowiłem czerpać korzyści z ich wad.

Czyli ktoś ma z nich pożytek!
– A jednak, jak wielu innych badaczy zagrożeń i bezpieczeństwa informatycznego, nie mam nic przeciwko temu, aby obiekt mojego zainteresowania zniknął. Jak to się czasem mówi: jesteśmy branżą ludzi, którzy woleliby być bezrobotni. Jeśli po kryptowalutach zostanie wyłącznie dymiący krater, będę szczęśliwym człowiekiem.

Skoro nie każdy wie, dlaczego tak jest, poproszę o szybki wykład.
– Cała magia kryptowalut opiera się na jednej obietnicy: nie będzie żadnego zaufanego pośrednika między stronami transakcji. Żadnego banku, żadnego państwa, żadnego operatora karty płatniczej. Co to jednak oznacza w praktyce? Powiedzmy, że płacisz za coś, korzystając z elektronicznego portfela kryptowalut. Jeśli coś pójdzie nie tak, zajdzie pomyłka w transakcji albo zostaniesz okradziony – bezpowrotnie tracisz pieniądze. „Dziękujemy, do widzenia!”.

Co więcej, aby zamienić kryptowaluty na dolary albo dolary na kryptowaluty, co najmniej jedna strona transakcji musi mimo wszystko skorzystać z pośrednika: kantoru czy giełdy krypto. A to sprawia, że proces korzystania z nich jest wolniejszy i mniej efektywny. Oraz – wróć do punktu pierwszego – łamie samą zasadniczą obietnicę rezygnacji z pośredników. Jeszcze głębszy przekręt polega tak naprawdę na tym, jak wymyślony został cały mechanizm działania kryptowalut.

To znaczy?
– Kryptowaluty zostały wymyślone przez fanatyków pieniądza opartego na złocie. Zapytaj dowolnego ekonomistę i każdy ci powie, że jedyną rzeczą gorszą od hiperinflacji jest deflacja. Bo to oznacza, że ludzie nie chcą wydawać pieniędzy, jeśli bardziej opłaca się im trzymać gotówkę, niż wydawać ją na pozyskiwanie dóbr. Tymczasem kryptowaluty zostały wymyślone dokładnie w ten sposób! Mają z czasem zyskiwać na wartości, więc są walutą deflacyjną, co czyni ten pomysł bezsensownym! Gwałtowne skoki wartości bitcoina i jego deflacyjny charakter prowadzą do tego – to autentyczny przykład – że jeśli ktoś kupił pizzę za bitcoiny w 2010 r., przepłacił danie o 100 mln dol. według nominalnej wartości bitcoina z 2018 r. To czyni je lepszym narzędziem oszustw, dzikiej spekulacji i hazardu niż płatności.

Ale ktoś jednak używa ich jako środka płatniczego.
– W ograniczonym zakresie. Deflacyjny charakter kryptowalut, nieodwracalność transakcji i brak zaufania między stronami czynią je dużo mniej użyteczną alternatywą dla zwykłych płatności elektronicznych. Co więcej, cała infrastruktura bitcoina jest tak wolna, że tak naprawdę obsługuje zaledwie kilka transakcji na sekundę na cały świat, między trzema a siedmioma. Tyle! Amen! Koniec! A zużywa tyle energii, ile niemałe państwo – bo bitcoin jest tak skonstruowany, by do funkcjonowania pożerać mnóstwo prądu.

To jak miliony ludzi mogą korzystać z kryptowalut, wymieniać je między sobą, przeprowadzać transakcje?!

– W rzeczywistości nic podobnego nie zachodzi. To, co się dzieje, to kupowanie i sprzedawanie bitcoina na giełdach – czyli tak naprawdę wpisu na koncie u pośrednika! A więc niczym się to nie różni od normalnej bankowości elektronicznej: obrót pieniędzmi czy aktywami odbywa się za pomocą zamiany wpisów w obsługiwanej przez zaufanego pośrednika bazie danych. Można było to sprawdzić na własne oczy w Salwadorze.

Gdzie bitcoin został wprowadzony jako „oficjalna waluta”.

– Szalony dyktator Salwadoru… Co prawda on lubi mówić o sobie „prezydent”, ale nie oszukujmy się, to szalony dyktator. No więc wprowadził bitcoina jako „oficjalną walutę kraju”. Stworzyli aplikację dla wszystkich, w której można było dostać równowartość 20 dol. w bitcoinach. Ludzie szybko przestali z niej skorzystać, jak zaczęły się wahania kursu, ale to nieważne. Ważne, że wszystkie operacje w całym systemie i tak przechodziły przez jedną oficjalną aplikację – i tylko tam znajdował się rejestr należności! Więc zamiast zdecentralizować płatności na skalę kraju, udało się tylko wymyślić „na nowo” bankowość elektroniczną, i to w niespecjalnie użyteczny sposób.

I dlatego, że nikt nie handluje tak naprawdę bitcoinem, tylko wpisami w rejestrach na wirtualnych giełdach, za każdym razem, kiedy te giełdy bankrutują, ludzie bezpowrotnie tracą pieniądze?

– Dokładnie. Bo kupiłeś wyłącznie obietnicę, że na podstawie tego wpisu masz do czegoś prawo.

Czy pieniądze w ogóle nie są taką obietnicą – przynajmniej od kiedy odeszliśmy od parytetu złota – która mówi, że ktoś jest nam coś winien?

– Tak, ale… duże „ale”. W pieniądzach, jakie emituje twoje państwo, ściągane są podatki, liczona jest wartość twoich długów i majątek. To gwarantuje, że wartość tych pieniędzy będzie na czymś oparta – 1000 dolarów będzie wart zawsze tyle, ile wart jest 1000 dolarów należności wobec państwa. W gruncie rzeczy i tak liczą się zawsze trzy waluty: twoja waluta krajowa, dolar i euro. Dolar, bo jest globalną walutą rezerwową. Euro, bo jest zabezpieczeniem na wypadek, gdyby USA postradały zmysły. I twoja lokalna waluta, którą zawsze możesz w razie ryzyka wymienić na dolary. I dokładnie to robią ludzie, gdy waluta w ich kraju zaczyna wariować.

A bank centralny i państwo mają gwarantować, że w obiegu nie zabraknie tych pieniędzy?

– I nie tylko. Państwo ma tę swobodę, że może wywołać inflację – w celu inflacyjnym, na przykład 1-2% – aby zachęcić ludzi do wydawania. Po to istnieje możliwość kontrolowania podaży pieniądza! Aby utrzymywać inflację w ramach, które służą gospodarce. Nikt nie chce stagnacji – jak kiedyś w Japonii – a tym bardziej nikt nie chce powtórki czasów przedwojennych. Wspomniałeś parytet złota. Są badania, które pokazują, że podczas wielkiego kryzysu tempo wychodzenia państw z załamania gospodarczego było powiązane z tym, jak szybko porzuciły parytet złota – bo każde państwo musi odzyskać kontrolę nad własną walutą, żeby uniknąć deflacji.

Ale dobrze rozumiem, że pomysłodawcom kryptowalut o to chodziło – mniej państwa, żadnego banku centralnego, precz z tyranią polityków, bankierów i „drukowaniem pieniędzy”!

– Jednak dla większości nabywców bitcoina to nie ideologia, lecz niewiedza i chęć szybkiego dorobienia się jest największym magnesem. Ja osobiście inwestuję w nudne rzeczy, które mają zarabiać na moją emeryturę i co roku wypłacać mi odsetki – skuteczne, szczególnie na dłuższą metę. Giełda jest bardziej ryzykowna, ale opiera się na osadzonym w rzeczywistości założeniu, że firmy będą zarabiać, a gospodarka się rozwijać. Kryptowaluty obiecują góry złota, ale tak naprawdę działają jak piramida finansowa.

Jak to?

– To gra o sumie zerowej. Każdy dolar zarobiony na giełdzie kryptowalut to dolar, który ktoś wcześniej musiał tam włożyć. Do handlu i obrotu kryptowalutami muszą przystępować nowi ludzie, by zasilać go większą ilością gotówki – to jest model piramidy! W piramidzie finansowej zyski wczesnych inwestorów spłacane są z wpłat tych, którzy przychodzą po nich – piramida działa, dopóki wciąż pojawiają się nowi. Mamy w USA takie powiedzenie: „Co minutę rodzi się nowy naiwniak”. To jednak oznacza, że podaż naiwniaków jest w gruncie rzeczy dość ograniczona.

Model biznesowy niektórych funduszy inwestycyjnych w przestrzeni kryptowalut to zaś „samoobsługowe oszustwo giełdowe”.

Przepraszam, co?

– Już tłumaczę. Fundusze inwestycyjne wkładają pieniądze w jakąś firmę i zachęcają ją, żeby wypuściła do obrotu kryptoaktywa – żetony, cyfrowe certyfikaty własności, waluty – z obietnicą przyszłych zysków. To działa jak nieuregulowane papiery wartościowe. Następnie ten fundusz inwestycyjny otrzymuje pakiet takich aktywów ze zniżką – gdy one trafiają na rynek i znajdują się chętni, sprzedaje swój „papier” z zyskiem. Gdy jednak kiedyś zainteresuje się tym organ nadzorczy – w Ameryce to US Securities and Exchange Commission – te fundusze zawsze mogą umyć ręce. To nie oni wypuszczali na rynek elektroniczne produkty, które udają papiery wartościowe! Oni tylko inwestowali w firmy, które to robiły.

Czyli jeśli widzę bank, który chce mnie przekonać, że ma nowy, innowacyjny produkt oparty na kryptoaktywach…

– … to nie ufaj. Zależy to rzecz jasna od tego, jak gwarantowane są środki i co się stanie, gdy taki bank upadnie.

Nie, nie boję się, że upadnie. Zastanawiam się, czy wie, co robi.

– Nie wie. Inwestycje w te produkty przypominają często obstawianie na wyścigach konnych. Wiesz, jak to działa? Organizator wyścigów układa przeciwne zakłady w pary, tak żeby wygrana jednych była spłacona z przegranej drugich, a sam przy tym pobiera prowizję. Giełdy kryptowalut robią to samo, tylko zamiast wyników koni i dżokejów są zakłady, że kurs waluty podskoczy albo spadnie. I też jest prowizja za umożliwienie tych zakładów.

To dlaczego ludzie wciąż chcą wkładać w to pieniądze? Na przykład dawać je takiemu Samowi Bankman-Friedowi – „geniuszowi kryptowalut”, który stracił przez swoje fundusze inwestycyjne miliardy, a teraz został aresztowany pod zarzutami oszustw i wyłudzeń.

– Bo oni obiecują ludziom szybki zarobek. I od tysiącleci mieliśmy podobnych szarlatanów. Sprawa z kryptowalutami jest taka, że oni robią nam sprint przez 500 lat historii oszustw finansowych, które w świecie tradycyjnego pieniądza po kolei eliminowały kolejne krachy i regulacje sektora finansowego. Mówi się, że prawo finansowe zapisane jest czerwonym atramentem. Bo za tymi oszustwami stały ludzkie tragedie, rozruchy społeczne i rozlew krwi. Sektor kryptowalut postanowił zaś wszystkie te regulacje zignorować – nie, że ich wcale nie ma, tylko że oni celowo ich nie uznają! Skutkiem tego szarlatani i oszuści nie znaleźli się tam przypadkiem. To przestrzeń wprost dla nich stworzona. W tym środowisku nie ma motywacji i powodów do uczciwości.

I co z tym zrobić?

– Parę lat temu były miejsce i czas, żeby uregulować funkcjonowanie kryptowalut. To znaczy, żeby organy nadzorcze postawiły wymagania, takie jak wobec innych papierów wartościowych. Jednak nie zrobiono tego w obawie, że pojawi się znany od wielu lat zarzut o „krępowanie innowacyjności” przez regulatorów. Teraz z kolei pojawiła się obawa, że zrobienie tego zbyt szybko może wywołać kolejną panikę na rynkach kryptowalut, za którą natychmiast zostanie obwiniony rząd.

Sądzę jednak, że nawet bez tego po kolejnym nieuchronnym krachu sektor kryptowalut już się nie podniesie. Dlaczego tak uważam? Bo wbudowane w kryptowaluty mechanizmy czynią z nich oszustwo nawet mniej stabilne niż większość piramid finansowych. Ludzie, którzy stracili pieniądze w piramidzie Berniego Madoffa, nie stracili aż tak wiele – bo sądy ścigały autorów tego szwindlu i nakazywały wypłacić odszkodowania. Straty zostały ograniczone.

A w przypadku kryptowalut jest to niemożliwe?

– Nie, bo z powodu samego wypalania olbrzymich ilości energii na ich funkcjonowanie, miliardy dosłownie idą w komin. Bitcoin pożera niespożyte ilości prądu – to nielogicznie skonstruowany system, który wręcz zachęca do marnotrawstwa. Zanim więc bańka bitcoina pęknie, wygeneruje straty, których nie sposób odzyskać. Także z powodu wzajemnych kradzieży, upadających interesów albo aktywów, które znikają przez błędy programistów (albo jeszcze innych oszustw), z całego systemu kryptowalut wyciekają setki milionów dolarów.

Ale może wtedy upadnie także system wymuszania okupu, o którym pan mówi, że ma się świetnie dzięki kryptowalutom?

– Tak. Gdyby nie kryptowaluty, wymuszenia okupu byłyby niesłychanie trudne. Dostarczenie komuś 5 mln dol. w gotówce to 50 kg śmieci upchanych w walizkach. Mało wygodne dla potencjalnych szantażystów, prawda? Oczywiście okupu nie zapłacisz też przelewem – bo bank go unieważni. Dlatego dla ekonomii okupów kryptowaluty są żyłą złota. Gdyby zlikwidować kryptowaluty, goście od systemowego wymuszania okupów – np. atakujący instytucje publiczne albo korporacje – musieliby szukać innego zajęcia. Może zaciągną się do rosyjskiej armii, żeby walczyć po stronie tego idioty? Bo kryptowaluty nie działają tak dobrze, jeśli chodzi np. o omijanie sankcji.

Nie?

– Nie, bo żeby np. Rosja mogła skorzystać z kryptowalut, to jedyny pożytek zrobi z nich po wymianie na dolary lub euro, czyli waluty, w których może coś importować i których faktycznie potrzebuje. A tego nie może zrobić z powodu już istniejących sankcji. Nie wspominając o tym, że transfery kryptowalut są i tak w skali gospodarki całego państwa naprawdę maleńkie – a nie sposób z kolei ot tak przekazać państwu objętemu sankcjami miliardów dolarów. Niektórzy zajmują się omijaniem sankcji za pomocą bitcoina, jak gdyby to był wielki problem, ale na dziś, prawdę mówiąc, to wiele hałasu o nic.

A biznes narkotykowy?

– Nigdy nie miał aż takiego pożytku z kryptowalut, jak mogło się wydawać. Rynek handlu narkotykami online nigdy nie był większy niż milion dolarów dziennie. To może się wydawać sporą kwotą, dopóki ktoś nie uświadomi sobie, że tyle zarabia się codziennie na handlu narkotykami na kilku ulicach miasta Baltimore. Okazuje się, że nawet z punktu widzenia dilerów kryptowaluty są do niczego! Więc także kryminaliści ich nienawidzą i z chęcią zamieniliby ten system na inny, gdyby ktoś wymyślił lepszą technologię.

To może zechce pan przewidzieć datę końca kryptowalut?

– Niestety, nie mogę. Wiemy, że rynki potrafią zachowywać się nieracjonalnie dłużej, niż ich uczestnicy potrafią utrzymać wypłacalność. Znamy z historii wiele baniek, które wytrzymały dużo dłużej, niż ktokolwiek się spodziewał, bo ludzie chcieli wierzyć w bajki czy własne złudzenia dłużej, niż to było opłacalne.

Fot. AP/East News

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy