Nikt nie obliczył, ile pojęć podawanych jest do „nauczenia się” z wszystkich przedmiotów. Prawdopodobnie tysiące „Trudno o gorsze qui pro quo niż zapuszczać się w morały wówczas, gdy chodzi o fakt”, powiada Diderot ustami Kubusia Fatalisty (tłum. Tadeusz Boy-Żeleński). Wszelkie zmiany w szkolnictwie dzieją się w obrębie kolosalnego, wielomilionowego gospodarstwa uczniów, nauczycieli, pracowników obsługi i administracji. Konsekwencje zmian dotykają osoby bezpośrednio im poddane, ale także instytucje, całe warstwy społeczne, państwo. Gdy przed kilkudziesięciu laty ruszyła fala żądań skrócenia tygodnia pracy do pięciu dni, dotarła ona i do szkoły. Chciała tego większość nauczycieli, chyba wszyscy pracownicy administracji i obsługi szkół, znaczna część rodziców. Były i głosy przeciwne ludzi rozumiejących społeczne i oświatowe tego skutki; mieli oni argumenty, ale nie mieli „racji historycznej”. Skoro uczniowie otrzymali dodatkowy dzień wolny od szkoły, to spytajmy, w jaki sposób został zagospodarowany. W rodzinach o średnim i wyższym statusie społeczno-ekonomicznym dostali dodatkowe, prywatnie opłacane zajęcia i korepetycje lub przynajmniej spędzali czas w warunkach sprzyjających ich rozwojowi. Dla ich wykształcenia mogło to mieć wartość większą niż dzień spędzony na lekcjach lub prawie taką samą. Był to natomiast dzień stracony dla kształcenia dzieci z rodzin o niższym statusie. W sumie decyzja ta pogłębiła rozwarstwienie społeczeństwa. Klasy średnia i wyższa dobrze wykształcą swoje dzieci niezależnie od tego, co dzieje się w szkolnictwie publicznym, i lepiej przygotują je do rywalizacji na rynku pracy. Alan A. Milne w powieści „Dwoje ludzi” ustami bogatego i wpływowego nuworysza obnaża ten mechanizm: „Ale niech mi kto wytłumaczy, po co tych małych durniów w etonowskich kołnierzykach uczymy łaciny i greki? Żeby byli wykształceni? Skąd? Jedynie i wyłącznie po to, żeby mali durnie bez kołnierzyków nie znali łaciny i greki” (tłum. Mira Michałowska). Nasi uczniowie mają obecnie ok. 180 dni szkolnych w roku, a kiedyś było tych dni ok. 220. 180 dni to czas formalnie zaplanowany na nauczanie. Zgodnie z planem nauczania każdy przedmiot otrzymuje przydział godzin. By sprawdzić, co z tego czasu ma uczeń, warto sięgnąć po opracowaną przez Johna B. Carrolla „piramidę czasu szkolnego”. U jej podstawy znajduje się czas planowany, dalej, stosownie krótszy, czas przydzielony, który nauczyciel spędza w klasie na pracy z uczniami nad danym tematem. Następnie mamy czas zajęty, w którym uczeń rzeczywiście wykonuje w klasie czynności związane z uczeniem się danego tematu, a czub piramidy to czas wykorzystany, który uczeń spędza, wykonując zadania z powodzeniem, i dopiero to prowadzi do opanowania wiedzy i umiejętności. Teraz odejmujmy. Od godzin przeznaczonych w planie nauczania na dany przedmiot należy odjąć godziny wypadające w dodatkowe święta, przerwy techniczne z racji sprawdzianów zewnętrznych, wycieczek niezwiązanych z przedmiotem, rekolekcji i różnych obchodów, czyli ok. 10%. Potem odejmijmy czas marnowany na lekcji przez nauczyciela, na koniec czas zmarnotrawiony przez ucznia, a także nieobecności jednego i drugiego. Spór o pieczęcie Dyskutujemy o zawartości programu szkolnego, ulegając dwóm złudzeniom. Pierwsze – że czas nauki nie stanowi ograniczenia dla słusznych projektów. Drugie nazwijmy złudzeniem grawera. Naczelny grawer Rzeczypospolitej (minister edukacji) przy pomocy swoich czeladników (urzędników i ekspertów) wycina pieczęcie. Jest ich tyle, ile przedmiotów w każdej klasie, np. matematyka I gimnazjalna, materiałoznawstwo II technikum budowlanego. Każdy nauczyciel otrzymuje pieczęć zgodną z nauczanym przedmiotem i klasą. Idzie z nią do klasy i odciska ją w umysłach uczniów. To złudzenie pozwala nie kłopotać się pojemnością umysłu uczniów, ich motywacją i aktywnością ani kwalifikacjami zawodowymi nauczycieli. Spór dotyczy głównie pieczęci. Jedni uważają, że naczelnym zadaniem szkolnego kształcenia ogólnego jest osadzenie ucznia w kulturze – tym, co stanowi wartościowe dziedzictwo naszej cywilizacji. W tym celu należy to podzielić na działy (polonistyka, matematyka itd.), wziąć akademicki podręcznik danej dyscypliny, włożyć go pod prasę, ustawić siłę nacisku według wieku ucznia – np. klasa VI, i wyjąć wyciśnięty program wraz z podręcznikiem dla wybranej klasy. Zdaniem drugich, szkoła ma przygotować do życia, czyli nauczyć pełnienia wielu funkcji: pracownika, obywatela, rodzica itd. Bierze się więc jako wzór np. obywatela doskonałego w wyobraźni projektodawcy i robi listę
Tagi:
Krzysztof Kruszewski









