Ksiądz Bar otwiera bar

Ksiądz Bar otwiera bar

Bazylika Pomaga

Podczas pandemii w bydgoskiej bazylice wydawano 600-700 porcji żywieniowych, dziś o połowę mniej W bydgoskiej parafii św. Wincentego à Paulo codziennie gotuje się zupę dla 200-300 osób. Z proboszczem i innymi księżmi mieszka pod jednym dachem ponad 30 dorosłych mężczyzn. W kaplicy akademickiej trwa budowa baru mlecznego, w którym nie będzie cen. Ja nie smakuję, ja jem Bazylika św. Wincentego à Paulo jest największym kościołem w Bydgoszczy i jednym z największych w Polsce. Ale nie rozmiar ani unikatowa architektura przyniosły jej sławę, lecz dobry człowiek, ksiądz proboszcz Sławomir Bar. – Bazylika zawsze karmiła bezdomnych i ubogich, jednak skala potrzeb znacznie wzrosła podczas pandemii, gdy kościół wydawał 600-700 porcji żywieniowych. Dzisiaj wydajemy o połowę mniej, ale to wciąż dużo – wyjaśnia ks. Bar. – Skłoniło nas to do zatroszczenia się o godne warunki dla naszych gości, którzy przychodzą na posiłek. Część pomieszczeń w lewym skrzydle bazyliki już wcześniej oddaliśmy na magazyn, łaźnię, mroźnię i ogrzewalnię, teraz powstaje tam bar – dodaje. Na lewo od monumentalnych kolumn zdobiących wejście do świątyni stoją po kolei: drewniana budka, Przystanek Dobrej Nadziei i pralkomat. W dni powszednie na długo przed godz. 16 pojawiają się tu pierwsi potrzebujący. Kiedy młodzi ludzie punktualnie o czwartej znoszą po schodach kociołek z zupą, kolejka sięga niemal alei Ossolińskich. Każdy dostaje gorącą herbatę, chleb, porcję zupy i po dwa jabłka. Obiady są wydawane na zewnątrz kościoła od czasu pandemii. Pan o kuli już odebrał swój przydział, podchodzi z kubkiem herbaty w dłoni. Skarży się na noclegi w hostelach, że drogo i kradną. Jak tam trafił? Miał wypadek w pracy. Jest z zawodu kamieniarzem, spadła mu na nogi płyta nagrobna. Świadczeń starcza akurat na wynajęcie pokoju. Gdyby nie partnerka, do dziś nocowałby w wieloosobowej sali. We dwójkę jakoś wiążą koniec z końcem. Ona pracuje jako sprzątaczka w szpitalu. Kiedy wstaje o godz. 5, on włącza piecyk elektryczny. – Żeby nie musiała ubierać się w zimnie – uśmiecha się. Mieszkają na parterze, od piwnicy bardzo ciągnie. Stary piec nie nadaje się do użytku. Miasto w odpowiedzi na prośbę o pomoc przysłało fachowca, który okleił go taśmą. Pytam o rodzinę. – Mam w…! – tu pada niecenzuralne słowo. – Byłem im potrzebny, dopóki zarabiałem pieniądze. Wczoraj to historia, dziś jest darem losu Pan bez kurtki zasłabł w pracy, kolega znalazł go w stanie śpiączki. – Żałuję, że się wtedy obudziłem – mówi. Z przepisanych leków wykupuje przede wszystkim przeciwbólowe (twierdzi, że realizacja recept to koszt ok. 900 zł miesięcznie, co o 200 zł przekracza wysokość świadczeń). Chciałby sobie dorobić i bardzo prosi, żeby o tym napisać. Kwalifikuje się do DPS, ale kolejka długa. – Wolałbym się wtedy nie obudzić – powtarza. Ma na imię Jan. Chętnie podaje personalia, bo, jak twierdzi, nie ma nic do ukrycia. Pan Krzysztof dyktuje imię, nazwisko, numer telefonu. – Bez adresu – kończy się przedstawiać. Niechętnie mówi o sobie. Wspomina, że w noclegowniach bywa tłoczno. Zupę zjadł jak wszyscy, na stojąco. Widać, że przychodzi pod bazylikę regularnie, jest dobrze zorganizowany. Nie spuszcza z oka dwóch toreb, które odstawił pod murem na czas jedzenia. Podczas rozmowy trzyma je przy nogach. – To wszystko, co mam – wyjaśnia. Pójdzie teraz do sióstr albertynek, odpocząć. Nie czuje się ostatnio najlepiej, choć wygląda na jednego z bardziej krzepkich w kolejce po obiad. Dostał niedawno skierowanie do poradni onkologicznej. Pan z dużym plecakiem wypytuje o pralkomat – wiem od proboszcza, że wyprodukowała go bydgoska firma, on twierdzi, że widział takie na statkach. Pływał, do niedawna. Wymienia rosyjskie lodołamacze – Urał, Arktika, Sibir. Opowiada o szczelinach w lądolodzie. Nurkował, pracował naukowo. Jak tu trafił? Zgubił papiery. Ale na statek zamierza wrócić. Nagle wyciąga rękę, przedstawia się. – Darek jestem – i odchodzi w miasto z plecakiem przerzuconym przez ramię. Pod bazylikę przyszło zaledwie kilka kobiet, giną w tłumie mężczyzn. Starsza pani w szarym palcie wyjada z pojemnika zupę z wkładem. – Smaczna? – pytam. – Ja nie smakuję, proszę pani, ja jem – odpowiada. Marcelina, Magda i Zuza, które od stycznia pomagają przy rozdawaniu posiłków,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2023, 2023

Kategorie: Obserwacje