Kto do władzy i kiedy

Kto do władzy i kiedy

No to po wyborach: PiS zatrzymane, tylko nie wiadomo przez kogo

Te wybory, przeprowadzone po trzech latach posuchy, miały podwójne znaczenie. Po pierwsze, miały wyłonić władze samorządowe – prezydentów i burmistrzów miast, wójtów, sejmiki wojewódzkie, rady powiatów, gmin i dzielnic. Po drugie, miały być czymś w rodzaju supersondażu bądź próby generalnej przed wyborami parlamentarnymi, które będą za rok.

I jak to wszystko wypadło? Na pewno nie tak, jak słyszymy ze sztabów wyborczych – że był sukces. Wybory pokazały bowiem kilka istotnych tendencji, dotyczących zarówno polskiej polityki i stanu samorządów, jak i przyszłorocznych wyborów. Wesoło nie jest.

Więcej czy mniej

Wesoło nie powinno być w Prawie i Sprawiedliwości. Bo PiS zostało zatrzymane. Trzy lata temu, w wyborach parlamentarnych, miało 37,5%, teraz w wyborach do sejmików wojewódzkich otrzymało 34%. W realu to 450 tys. głosów mniej.

Co więc się okazuje? Partii, która ma wszystko – władzę, pieniądze, koniunkturę gospodarczą, media publiczne, poparcie Kościoła, nieporadną opozycję – nie rośnie, lecz maleje.

Wiem, wiem, zaraz co poniektórzy mi wypomną, że źle porównuję, że powinienem obecny wynik PiS przyłożyć do tego sprzed czterech lat, z poprzednich wyborów samorządowych. I wtedy okaże się, że urosło z 27% do 34%. Tylko że właśnie takie porównanie byłoby błędne.

Po pierwsze, wybory w roku 2014 były wypaczone. Wynik zepsuła słynna książeczka, która spowodowała, że mieliśmy rekordową liczbę głosów nieważnych (17%!) i że PSL, które było na pierwszej stronie owej książeczki, otrzymało za to bonus, dostając niewiarygodne 23% głosów. Zdaniem badaczy było to ok. 700-800 tys. głosów z górką. Czyli PSL powinno wówczas mieć 15-17%.

Po drugie, między wyborami w 2014 r. i 2015 r. były wybory prezydenckie, które zmieniły kraj. Jesień 2015 a jesień 2014 to już inna epoka polityczna.

Po trzecie wreszcie, jak tłumaczą eksperci, nastąpiło unarodowienie wyborów samorządowych, więc wyborcy traktowali je jako kolejny rozdział międzypartyjnej wojny.

Zresztą w ten sposób te wybory traktowało również PiS. Nie ukrywając, że jego głównym celem jest wyzerowanie PSL, zepchnięcie ludowców na poziom jednocyfrowy. Taki był przekaz pisowskich mediów, taki był lejtmotyw kampanii premiera Morawieckiego: walimy w PSL. I to PSL się obroniło. Owszem, jest mocno poranione, straciło ważne dla swoich wpływów sejmiki, świętokrzyski i lubelski, ale żyje.

Drugim celem PiS było kilka zwycięstw w dużych miastach, a przynajmniej ładne pojedynki w drugich turach. To się nie udało, czego symbolem był krach w Warszawie Patryka Jakiego. I mobilizacja antypisowskiego, mieszczańskiego elektoratu.

PiS zostało zatem z wynikiem 34% do sejmików. I ma nad czym myśleć. Bo jeśli dostanie tyle za rok, a przecież mu nie rośnie, to straci władzę. Niepisowska opozycja będzie miała więcej.

Czego boi się Kaczyński

Zdaje się, że ta prosta prawda dotarła już do wszystkich. W ministerstwach, w spółkach skarbu państwa, w służbach mundurowych, wszędzie tam, gdzie po wyborach następuje albo może nastąpić wymiana, ludzie już wiedzą.

Taka sytuacja jest potwornie niekomfortowa dla władzy. Każdy pracujący w instytucji państwowej zaczyna się zastanawiać: a jak przyjdą nowi, co ze mną będzie? Będą rozliczać? Będzie kop za drzwi i wilczy bilet? To może lepiej się nie narażać? Unikać niektórych decyzji? Może lepiej zawczasu wkupić się w łaski przyszłej władzy?

Ten mechanizm III RP przerabiała już parokrotnie, więc wszyscy wiedzą, jak on działa. Nagle urzędnicy zaczną wymagać rozmaitych podkładek, nagle zaczną być obciążone kserokopiarki, nagle wszystko stanie się trudne, a dziennikarze (opozycyjni) dobrze poinformowani. No i zmieni się atmosfera, pojawią się uśmieszki za plecami, a ci z poprzedniego rozdania, którzy jeszcze gdzieś zostali, patrzeć będą na mianowanych przez PiS jak na chodzące trupy. Taka po prostu jest Polska. Tu nie jest ważne, czy się rządzi, czy nie – chodzi o to, czy ludzie słuchają.

Oczywiście Jarosław Kaczyński zna ten mechanizm doskonale, przy każdej nadarzającej się okazji trąbi zatem o wielkim zwycięstwie PiS i świetlanej pisowskiej przyszłości. W ten sposób chce zakrzyczeć fakty.

Jednocześnie toczą się już na szczytach PiS dyskusje, co dalej. Bo skoro wiadomo, że obecny kurs prowadzi na rafy, może należy go zmienić? Ale na jaki? Na twardy czy na łagodny? Doły partyjne i bracia Karnowscy wołają, by iść twardym kursem. Szczegółowe rady są różne: zabrać dużym miastom pieniądze, przejąć media, np. Radio Zet, i oddać pisowskim dziennikarzom, gnębić Platformę kolejnymi komisjami, pokazać siłę w sporze z Unią itd. Góra rządzącej ekipy skłania się zaś ku taktyce przeciwnej. Wystarczy posłuchać Kaczyńskiego albo Morawieckiego. Wołają, że są łagodni, że chcą się porozumiewać, zakładać koalicje, kochają Unię Europejską, że żaden polexit. Zobaczymy, którą opcję wybierze Kaczyński.

Schetyna też stracił

Prezesowi może być o tyle łatwiej, że ma asa w rękawie. Tym asem jest stan opozycji. O tym, że jest kiepski, świadczą choćby słowa Beaty Mazurek: oni w PiS nie walczą z opozycją, dla nich opozycja nie jest przeciwnikiem, dla nich przeciwnikiem są media. Te liberalne.

Wiele to mówi o podejściu rządzących do opozycji, ale wyniki wyborów potwierdzają tę sytuację. Koalicja Obywatelska uzyskała w wyborach do sejmików wojewódzkich niespełna 27% głosów. Czyli również się cofa. Trzy lata temu w wyborach parlamentarnych PO zdobyła 24% głosów, Nowoczesna – 7,6%, no i trzeba do tego dorzucić jakieś głosy Barbary Nowackiej, która w tamtych wyborach była liderką listy Zjednoczonej Lewicy i jej kandydatką na premiera.

Spokojnie można mówić, że trzy lata temu formacja liberalna gromadziła 32-34% głosów. A teraz ma o jedną piątą głosów mniej! I to w sytuacji wielkiego poparcia mediów liberalnych, wykreowania kampanii jako sporu między tymi, co chcą pozostać w Europie, a tymi, co chcą Polskę z niej wyprowadzić, jako bez mała ogólnonarodowego referendum PiS kontra KO. Przy tak wielkim wysiłku wynik KO to też klapa. Lubnauer i Nowacka wiele głosów nie przyniosły. Garstkę tak naprawdę, jak to paprotki. Liberałowie są więc także w mało komfortowej sytuacji.

Bo co dalej? W zasadzie udało im się tylko jedno – jeszcze mocniej osłabić lewicę, na czym zawsze liberałom zależało. Ale czy to sukces?

Jaja to za mało

SLD, idąc m.in. w koalicji z Unią Pracy, zdobył w tych wyborach 6,6% poparcia. Można sobie opowiadać, że to dobry prognostyk, ale przecież widać, że projekt SLD właśnie wpada do kosza.

Po klęsce w roku 2015, kiedy Zjednoczona Lewica nie przeszła ośmioprocentowego progu, uzyskując 7,55%, do głosu doszli „patrioci” SLD. Oni wybrali Włodzimierza Czarzastego na szefa i jako „czysty” SLD ruszyli w bój. Tylko że ten bój wyglądał tak, że SLD zyskiwał w sondażach jedynie wtedy, kiedy dyskusja polityczna zaczynała dotykać historii – kiedy chciano degradować gen. Jaruzelskiego, kiedy odbierano emerytury byłym funkcjonariuszom służb PRL albo zmieniano nazwy ulic. Gdy dyskusja o historii zanikała – znikał Sojusz. To pokazuje, że jest on partią jednorodną, jednego tematu. Owszem, słusznego, ale jednego. Innych spraw nie potrafi wykreować. Jego lider niczego tu nie zmienił. A deklaracje Czarzastego typu „mam jaja” jakoś wyborców nie chwytają.

Dochodzi do tego jeszcze mikrowynik partii Razem. Lewica ma więc najgorszy rezultat w historii, absolutnie poniżej swoich wpływów. Jeszcze kilka lat temu badacze byli zgodni, że ludzi o poglądach lewicowych jest w Polsce 25%. Teraz mówią o kilkunastu. Ha! W obecnej sytuacji to także siła zdolna zadecydować o wyniku wyborów i kształcie przyszłego rządu. Tylko czy ktoś tych ludzi zbierze?

Lewica też potrafi

Symptomatyczna jest tu inauguracja projektu politycznego Roberta Biedronia. On jeszcze nawet nie zaczął, a już wzięły go pod but liberalne media, ewidentnie bojąc się, że może mu się udać. A Biedroń osiągnął sukces – w pierwszej turze na prezydenta Słupska została wybrana jego zastępczyni, przez niego wskazana. On dostał się do rady miasta. Innymi słowy, jego kadencja została przez mieszkańców oceniona pozytywnie. Biedroń w Słupsku wygrał.

Czy stworzy projekt lewicowy? Gra o pełną pulę, sam mówi, że interesuje go stanowisko premiera. Co już samo w sobie brzmi dobrze, bo do tej pory media liberalne wtłaczały nam wszystkim do głowy, że szczytem marzeń lewicy może być koalicja z PO, no i jedno czy dwa ministerstwa.

Najbliższe miesiące zweryfikują projekt Biedronia. W każdym razie lekko mieć nie będzie. To będą zapasy: z jednej strony, z poobijaną lewicą, czy raczej z jej poobijanymi szefami, a z drugiej – z ekipą Schetyny, który wprawdzie talentu do pozyskiwania zwolenników nie ma, ale do utrącania rywali – i owszem.

A jak liberałowie potrafią dokopywać lewicy, pokazuje przykład koalicji powyborczej PiS-SLD zawartej w powiecie koneckim w Świętokrzyskiem. Och, ile było krzyku w mediach! Ostatecznie SLD z koalicji się wycofał, zresztą słusznie. Ale istotniejsze jest to, że w tym samym czasie powstawały lokalne koalicje PiS-PSL i PiS-PO, o których ci oburzeni dziennikarze dyskretnie milczeli.

A jeżeli jesteśmy przy lewicy i jej szansach, warto wspomnieć jeszcze jedną postać – wiceburmistrza warszawskiej dzielnicy Bielany Grzegorza Pietruczuka. Osiem lat temu został wiceburmistrzem z ramienia SLD, kiedy Sojusz był średnio silny i zawierał układy z rządzącą w Warszawie Platformą. Potem, w wyniku różnych rozgrywek, Pietruczuk został z SLD wypchnięty jako ten niesłuszny działacz. Założył więc własny komitet Razem dla Bielan. I zaczął ciężką polityczną orkę – obserwowałem go od lat, więc widziałem to dokładnie. Walczył ze spalarnią śmieci, walczył o wyrzucanych lokatorów, o boiska, baseny, biblioteki i park, odwiedzał klub seniora, w całej dzielnicy nie znajdzie się człowieka równie aktywnego jak on. I skutecznego. Teraz wystartował ze swoim komitetem – zdobył 22 tys. głosów, ma dziewięciu radnych (PO ma dziesięciu, PiS – ośmiu), tak oto w tej Warszawie, rzekomo oddanej Platformie, rzekomo podzielonej na dwa, rozbił bank. Można?

Różni lewicowi wodzowie powinni teraz pobierać od niego nauki. Bo to jeszcze jeden dowód, że nie plakietka decyduje.

60:40

I kolejna refleksja – słyszę zewsząd, że wybory były plebiscytem: za PiS lub przeciw. Może w niektórych miastach rzeczywiście tak było, ale ogólnie z głoszeniem tej opinii bym nie przesadzał. Przypominam wynik Koalicji Obywatelskiej – ile było krzyku, że trzeba bronić demokracji, Europy, że to najważniejsze wybory! I co? Tylko 27%. Zsumujmy wynik Koalicji i PiS – to ok. 60%, reszta przypadła innym komitetom. W tym natłoku partyjnej propagandy i agitacji mediów – liberalnych i prawicowych (tu były zgodne…) – że my albo oni i że głos na mniejszy komitet będzie głosem zmarnowanym, 40% Polaków postąpiło inaczej.

Wiem, że niełatwo to dostrzec, bo PO-PiS ma monopol na media – one wprawdzie się zwalczają, biją się między sobą, ale równie zaciekle zwalczają tych, którzy chcą budować coś obok, niezwiązanego z ich obozem. Warto o tym pamiętać. Że jest przestrzeń dla innych inicjatyw. I że PO-PiS to już raczej zmurszała konstrukcja.

Żółta kartka

A na koniec jeszcze parę zdań o esencji tych wyborów, czyli o prezydentach miast, burmistrzach i wójtach. W tym roku zdecydowanie wygrywali urzędujący włodarze, jakże często w pierwszej turze.

To niepokojąca tendencja. Wskazuje, że większość wyborców głosowała w ciemno. Wolała zagłosować na pewniaka, tak żeby nie nabroić. Bo on buduje, bo coś robi… Tylko mamy takie czasy (i możliwości, dziękujemy ci, Unio), że dziś wszyscy budują. A trudno uwierzyć, że wszyscy prezydenci i burmistrzowie robią to znakomicie. Że budują to, co najpotrzebniejsze, po dobrej cenie, nie zadłużając…

Sęk w tym, że w społecznościach lokalnych wygasły niezależne inicjatywy, więc coraz trudniej mieszkańcom się dowiedzieć, jak w rzeczywistości radzi sobie ich burmistrz czy prezydent. Bo jak go sprawdzić? Życie lokalne jest też na tyle ubogie, że nie potrafi lansować kontrkandydatów. A jeżeli pojawiają się oni miesiąc przed wyborami, jak mogą o coś zawalczyć, przebić się z jakimś przesłaniem, zaprezentować osobowość?

Te wspaniałe wyniki większości urzędujących prezydentów i burmistrzów to żółta kartka dla samorządów. Warto o tym pamiętać.

Fot. Tomasz Pietrzyk/Agencja Gazeta

Wydanie: 2018, 45/2018

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy