Kto zapłaci za reprywatyzację

Kto zapłaci za reprywatyzację

Nacjonalizacja wynikała z logiki historii i opowiadały się za nią główne siły polityczne w kraju i na obczyźnie Jeżeli nie wszyscy Polacy uznają prywatyzację za złodziejską, to chyba wszyscy byli właściciele i ich spadkobiercy tak określają nacjonalizację ich mienia. Nie zadają sobie jednak pytania, dlaczego do nacjonalizacji doszło. To nie był żaden wymysł Sowietów, narzucony i realizowany pod groźbą bagnetów Armii Czerwonej. To była potrzeba chwili, mało tego, opowiadały się za nią, choć w różnym stopniu, główne siły polityczne zarówno w kraju, jak i na obczyźnie. Reforma rolna uchwalona przez PKWN była przecież dopełnieniem tego, co zaczęto w międzywojennej Polsce. Należy też pamiętać o nastrojach Polaków po wrześniu 1939 r. Niemal powszechne było przekonanie, że powojenna Polska nie może być taka jak sanacyjna, że musi być bardziej sprawiedliwa. Słowem, nacjonalizacja była decyzją wynikającą z logiki historii, konsekwencją minionych wieków, w których wielu wzbogaciło się na współpracy z przyszłymi zaborcami i wyzysku innych. Nacjonalizacja nie ograniczała się do reformy rolnej, dokonano nacjonalizacji przemysłu, a dekretem Bieruta przejęto nieruchomości warszawskie. Przez całe dziesięciolecia nie tylko władzy wydawało się, że ten temat jest już zamknięty, że zmiany są nieodwracalne. Co wcale nie oznacza, że byli właściciele nie podejmowali starań o zwrot znacjonalizowanego mienia. Intratne interesy Proces reprywatyzacji na dobre rozpoczął się po 1990 r. Kto się jej domaga? Byli właściciele i ich spadkobiercy w kraju i za granicą. Coraz częściej dołączają do nich, oczywiście nie za darmo, prawnicy, a także zwyczajni cwaniacy i kombinatorzy, którzy zwęszyli dobry interes. Żeby się przekonać o zainteresowaniu kancelarii prawnych reprywatyzacyjnym biznesem, wystarczy wpisać w przeglądarce hasło reprywatyzacja. Liczba stron internetowych wskazuje, w jak wielu kancelariach istnieją specjalne komórki reprywatyzacyjne, np. Zespół Reprywatyzacji znanej kancelarii Wardyński i Wspólnicy. W imieniu tego zespołu Leszek Zatyka pisze: „W dalszym ciągu możliwe jest odzyskanie w naturze nieruchomości przejętych przez skarb państwa po II wojnie światowej; w niektórych przypadkach możliwe jest natomiast uzyskanie odszkodowania”. I jak po takim wstępie nie uwierzyć, że uzyska się pomoc, tym bardziej że dalej dowiadujemy się, czego można dochodzić. Byli właściciele i kancelarie prawne nie występowaliby tak chętnie i licznie, gdyby nie widzieli, jak Kościoły, głównie katolicki, i związki wyznaniowe odzyskują (czy raczej wyszarpują) dawne własności, i nie wiedzieli, że mają swoiste oparcie w sędziach, którzy nierzadko wykazują się myśleniem ahistorycznym i przykładają dzisiejsze miary do powojennych czasów. Sędziowie nie patrzą na dekrety i ustawy nacjonalizacyjne jako na wyraz ówczesnych dążeń, realizacji haseł sprawiedliwości społecznej. Widzą jedynie suche zapisy aktów prawnych, które tego a tego nie precyzują, do czegoś się nie odnoszą… Nie rozumieją, że używane jeszcze przed II wojną światową słowa miały inne, szersze znaczenie. Choćby przedwojenne pojęcie parcelacji majątków rolnych oznaczało podział nie samych gruntów, ale całych majątków ziemskich, do których zwyczajowo zaliczano również wszelkie zabudowania. Nie chcą przyjąć do wiadomości, że ówcześni decydenci nie mieli czasu na długotrwałe przygotowywanie aktów prawnych. Podobnie jak sędziowie działają urzędnicy, którzy nierzadko podejmują decyzje ze szkodą dla państwa, samorządu czy obywateli, oddając nieruchomości, w których mieszczą się budynki użyteczności publicznej, szkoły, biblioteki, domy kultury, o kamienicach z lokatorami nie wspominając. Takiej postawie urzędników i sędziów sprzyja brak jasnych decyzji w sprawie reprywatyzacji. Z jednej strony, różne ugrupowania polityczne chcą uregulowania tej kwestii (jeżeli już trzeba ją podjąć), z drugiej – mają świadomość, że oznacza to ruinę finansów państwa czy samorządów. Niewiedza decydentów Poza tym państwo (czytaj: urzędnicy i wymiar sprawiedliwości) mało aktywnie dba o mienie, które jest obiektem starań reprywatyzacyjnych. Oddawane są nieruchomości, które przez dziesięciolecia były za pieniądze publiczne remontowane, rozbudowywane, a nierzadko wręcz podnoszone z ruin. I to nie tylko w Warszawie. W orzeczeniach sędziów czy decyzjach urzędników często nie widać oceny wkładu państwa w reprywatyzowaną nieruchomość, oszacowania ponoszonych przez nie kosztów, a przecież te szacunki powinny znajdować odzwierciedlenie w postanowieniach o zmianie właściciela danego mienia. Pisząc o sądownictwie i decyzjach administracyjnych, nie można nie zauważyć, że o ile kancelarie prawne świetnie się poruszają po meandrach reprywatyzacji, o tyle trudno mówić o dużej wiedzy sędziów i urzędników w tej kwestii. Przez lata wydawali oni orzeczenia (liczone już w tysiącach), nie wiedząc (a nierzadko nie chcąc wiedzieć), że dany obiekt lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2014, 2014

Kategorie: Kraj