Szalom

Bagno, w którym z tygodnia na tydzień pogrąża się Polska, wydaje się wręcz nie do osuszenia. Podobno – bo nic już teraz nie jest pewne i całkiem wiarygodne – były prezydent Czech Vaclav Havel powiedział, że Polsce pilnie potrzebne są nowe wybory pod okiem zagranicznych obserwatorów. Poczciwy, naiwny Havel! Bo kto z obserwatorów zagranicznych zdoła się zorientować, o co tutaj chodzi, a przecież codziennie ktoś dodaje do ogólnego zamętu, wytworzonego przez PiS, nowe fakty. A to jakieś kolejne kłamstwa Kaczmarka lub Ziobry, a to aferę Telegrafu, a to stosunki łączące prezydenta z miliarderem Ryszardem Krauzem, a to życie seksualne Andrzeja Leppera, a to igraszki biskupów z o. Rydzykiem, a to jeszcze coś innego. Nawet najwytrawniejsi dziennikarze śledczy nie są już w stanie się w tym połapać i wyraźnie mięknie im rura, a cóż dopiero zagraniczni obserwatorzy. Porzućmy też nadzieję, że wszystko to da się przeciąć jakimś jednym gestem, wyborami na przykład. Melioracja tego bagna potrwa miesiące, może nawet lata, i wcale nie wiadomo, czy w ogóle uda się obecnemu pokoleniu. Po prostu skądś, spod spodu naszego życia zbiorowego, wychlustnęła nieoczekiwanie jakaś ciemna breja, która gromadziła się tam przez lata, a może jeszcze dłużej, i w której brniemy teraz po pas, nie wiedząc, co z tym począć. Może zorientują się w tym jacyś młodzi, wykształceni i nieskażeni historycznymi porachunkami ludzie, jeśli oczywiście nie wyjadą wszyscy za granicę. Tymczasem więc kto nie musi tarzać się w tej brei, ten stara się żyć czym innym. Tym na przykład, że młoda polska tenisistka Agnieszka Radwańska ograła bezlitośnie w US Open Marię Szarapową, o której sądzono, że ma zgarnąć w tym turnieju wszystko, jak to zrobiła rok temu. I jest to dla wielu osób, dla mnie również, źródłem radości, mimo że ta sama Radwańska dzień później dała się poszatkować następnej przeciwniczce. Źródłem prawdziwego smutku było pokazywane aż do granic telewizyjnego okrucieństwa powietrzne zderzenie dwóch akrobatów lotniczych, widok niezwykły, kiedy z pląsającej po niebie zwiewnej maszyny w ułamku sekundy robi się pogięty szkielet, nie mniej tragiczny niż zwłoki człowieka, który był tam w środku. Źródłem namysłu, refleksji, wzruszenia i otuchy był natomiast dla mnie Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”, zorganizowany już po raz czwarty przez Fundację Shalom, to znaczy praktycznie przez Gołdę Tencer z rodziną – bratem, synem, mężem Szymonem Szurmiejem, jego synem i jeszcze paroma dziesiątkami osób, które udało się im do tego zapalić. Festiwale kultury żydowskiej odbywają się corocznie na krakowskim Kazimierzu, gromadząc tłumy widzów z kraju i ze świata, ale są one głównie atrakcją turystyczną, festiwalem folkloru. Kraków jest pięknym miastem dla turystyki, Kazimierz jest starą dzielnicą żydowską, nie został zrównany z ziemią jak warszawskie getto i w ciągu całego roku funkcjonują tu małe żydowskie knajpki, mające imitować przeszłość. W Warszawie po społeczności żydowskiej nie zostało nic namacalnego poza cmentarzem na Okopowej i odbudowaną po wojnie synagogą Nożyków, a próby odtworzenia ulicznego folkloru odbiera się z przymrużeniem oka. Wiadomo, że zainscenizowana tancbuda nie jest tancbudą, serwowany zaś na ulicy cymes bardzo niewielu kojarzy się z prawdziwym cymesem, czyli przysmakiem. A jednak przybyły tu z Nowego Jorku najsłynniejszy dziś kantor Joseph Malovany, występując ze świetnym moskiewskim chórem Hasidic Cappella, słusznie mówił, że przyjechali tu z różnych krańców świata do centrum, czyli do Warszawy. Warszawy Isaaka Bashevisa Singera. Całe dzieło Singera, laureata Nobla, zbudowane jest wokół pytania, jak być Żydem i co to znaczy być Żydem w dzisiejszym modernizującym się świecie. W przedwojennej polskiej Warszawie, w której zaczynał jako pisarz, i w powojennym kosmopolitycznym Nowym Jorku, w którym umarł w roku 1991. To Singerowskie pytanie prześwieca przez warszawski Festiwal Kultury Żydowskiej. Myślę, że zadawali je też sobie słuchacze poruszającego koncertu pod batutą Jacka Kaspszyka, na którego program składał się „Ocalały z Warszawy” Arnolda Shönberga, utwór dedykowany Natalii Kusewickiej, żonie kantora warszawskiej synagogi, i „Requiem” Mozarta. A miejscem koncertu był kościół Wszystkich Świętych na placu Grzybowskim, na którego stopniach w 1905 r. zginął Stefan Okrzeja, w czasie wojny ukrywano tu żydowskie dzieci i rodzinę Zamenhofa, twórcy esperanta, do niedawna zaś w jego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 37/2007

Kategorie: Felietony