Łagowski jest tylko jeden

Łagowski jest tylko jeden

Tylko on łączy talent pisarski z własną, dobrze przemyślaną filozofią polityczną, umiejscawiającą go ponad i poza tak zwanymi podziałami historycznymi 8 lutego prof. Bronisław Łagowski będzie obchodził 70. rocznicę urodzin. Z tej okazji zespół „Przeglądu”, jego liczni współpracownicy i jeszcze bardziej liczni Czytelnicy życzą kolejnej siedemdziesiątki i wielu, wielu tekstów, na które zawsze niecierpliwie czekamy. A więc 140 lat, Panie Profesorze! Bezsporne jest chyba, że prof. Bronisław Łagowski należy do najznakomitszych publicystów polskich. Poprzestanie na tej konstatacji byłoby jednak pomniejszeniem go: świetnych warsztatowo publicystów mamy w Polsce sporo, ale Łagowski jest tylko jeden. Tylko on bowiem łączy talent pisarski z własną, dobrze przemyślaną filozofią polityczną, umiejscawiającą go ponad i poza tzw. podziałami historycznymi; tylko on okazał się zdolny do przejawiania bezkompromisowej, prowokującej wręcz odwagi płynięcia pod prąd, całkowitego ignorowania stadnych odruchów i zmiennych falowań dominującej w mediach opinii publicznej. Zdolność ta wszakże nigdy nie łączyła się u Łagowskiego z postawą outsidera, patrzącego na własny kraj jakby z zewnątrz i dlatego właśnie wolnego od swoiście polskich uwarunkowań sytuacyjnych. Wprost przeciwnie! Łagowski – przez wiele lat członek PZPR, a jednocześnie teoretyk konserwatywnego liberalizmu, proklamującego wyjście z „realnego socjalizmu” przez rynek i rządy prawa – jest postacią, którą można dobrze zrozumieć tylko w kontekście polskim, a dokładniej PRL-owskim i bezpośrednio post-PRL-owskim. Obawiam się, że jego droga życiowa może być trudna do zrozumienia dla młodego pokolenia Polaków, ukształtowanych pod wpływem kombatanckiego mitu „Solidarności” i czarno-białych schematów zinstrumentalizowanego politycznie „antykomunizmu”. W „przedsolidarnościowej” PRL Łagowski był jednym z mistrzów w sztuce łączenia pracy naukowej z zawoalowaną, ale czytelną krytyką istniejącego systemu. W swej pracy doktorskiej o Stanisławie Brzozowskim (którą w czasach Gierkowskich miałem przyjemność recenzować) skupił się na pojęciu odpowiedzialności – dotkliwie nieobecnej w systemie urzędowych fikcji, braku obiektywnych sprawdzianów i demoralizującego klientelizmu. W pracy habilitacyjnej „Filozofia polityczna Maurycego Mochanckiego” spojrzał oczami swego bohatera na Królestwo Polskie lat 1815-1830, ukazując jego nieautentyczność jako formy państwowości polskiej oraz głęboki rozdźwięk między „krajem legalnym” (konstytucja, atrybuty suwerenności) a „krajem realnym” (zależność od Rosji, gwarantowana rozbudowanym systemem tajnej policji i jej agentury). Paralela z PRL była tak oczywista, że książka ta mogła się ukazać (aby spełnić wymogi procesu habilitacyjnego) tylko w mikroskopijnym nakładzie powielaczowym, a normalnej edycji doczekała się znacznie później – dopiero w roku 1981, dzięki liberalizacji spowodowanej ustępstwami władzy na rzecz „Solidarności”. W okresie „solidarnościowej rewolucji” idea odpowiedzialności przekształciła się u Łagowskiego w mocne poczucie odpowiedzialności za państwo, obejmujące również niezamierzone skutki szlachetnych intencji. Nie pozwoliło mu to pójść śladem większości intelektualistów, którzy, niezależnie od swej przeszłości, ulegli powszechnemu entuzjazmowi i przyłączyli się do ruchu walczącego o „podmiotowość społeczną”. W ocenie Łagowskiego odpowiedzialność mogła być tylko jednostkowa; „podmiotowość”, czyli bycie istotą odpowiedzialną, nie mogła więc być atrybutem społeczeństwa – nowoczesne społeczeństwo bowiem jest zbiorowością złożoną, pluralistyczną, niezdolną (z wyjątkiem chwil wyjątkowych) przekształcić się w jednomyślną wspólnotę, a tym bardziej we wspólnotę racjonalną, zdolną (jak postulowała to komunistyczna utopia) do „świadomego kierowania własnym losem”. W myśl tej diagnozy uleganie rozbuchanym emocjom zbiorowym, wzmagane chęcią wyróżnienia się oraz obawą przed wykluczeniem, było „krańcową niesuwerennością jednostki”, abdykacją z odpowiedzialności, politycznie zaś nieuchronnym porzuceniem racjonalnego realizmu: zbiorowe emocje, podgrzewane rywalizacją przywódców w walce o poklask i wpływ, nigdy nie respektują przecież zasady liczenia się z rzeczywistością i narzucanymi przez nią ograniczeniami. Ważnym argumentem na rzecz zdystansowania się od „Solidarności” był dla Łagowskiego jej socjalistyczny z ducha woluntaryzm („my chcemy, rząd musi dać”) oraz ideał samorządnej republiki, przypominającej „republikę rad”. Łagowski nie miał wątpliwości, że realizacja tego ideału doprowadziłaby do anarchii, niedającej się pogodzić z rudymentarnymi wymogami państwowości. Jako państwowiec, realista polityczny oraz zdecydowany przeciwnik wspólnotowych utopii nie miał więc wyboru: musiał uznać proklamowanie stanu wojennego za „mniejsze zło”. Zgodnie z właściwą sobie odwagą cywilną w wykładzie pt. „Filozofia rewolucji czy filozofia państwa” (wygłoszonym na UJ w dniu 1 maja 1982 r.) wyłożył swe racje wprost, bez redukowania ich do (niewątpliwej skądinąd) groźby interwencji z zewnątrz.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2007, 2007

Kategorie: Kraj