W wielu biurach pośrednictwa mieszkaniowego trwa sezon polowania na naiwnych – Tu pośrednictwo mieszkaniowe Imperium. Zapraszam na spotkanie. Róg Grochowskiej i Kaleńskiej. Proszę pytać o Paulinę – zachęca kobiecy głos podczas telefonicznej rozmowy. Granatowa wykładzina podłogowa, duże lustro na korytarzu. Niewielkie pokoje na parterze. Kilka młodych pracownic wyraźnie czarujących klientów. W pokoju Pauliny dwa biurka, telefon i komputer. – Polecam apartament na Nowym Świecie. Przytulna kawalerka. Na 53 m kw. perski dywan, telewizor, lodówka. Eleganckie meble. Okazja – za 800 zł miesięcznie. Właściciel wyjechał za granicę. Prosił o znalezienie kogoś godnego zaufania. Jeśli nie odpowiada, może być domek na Bielanach za 600 zł lub dwupokojowe na Jana Pawła w tej samej cenie. Meble, telefon, sprzęt AGD – zapewnia Paulina. Nie wiem, dlaczego po pięciu minutach rozmowy oceniła mnie jako osobę godną zaufania. Decyduję się na dwa pokoje z kuchnią przy Jana Pawła. – Mamy renomę i doskonałą bazę danych. Zawieramy 15 umów dziennie – twierdzi dziewczyna, podsuwając mi do podpisania umowę. Tabun naiwnych Chętnych na wyjątkowe okazje nie brakuje. Wśród nich najwięcej jest rozpoczynających naukę studentów i osób, którym udało się znaleźć pracę w stolicy. Muszą szybko wynająć mieszkanie, ale jak najtaniej. Biorą do ręki gazetę z ogłoszeniami. Zakreślają to, co jest w granicach 400-600 zł. – Na rozmowie kwalifikacyjnej szef zapytał, czy mieszkam w Warszawie. Skłamałem, że tak. Inaczej nie dostałbym pracy. Wykręciłem numer z pierwszego ogłoszenia, jakie znalazłem. To było biuro Imperium. O wyborze lokum zdecydowała niska cena. W ostatniej chwili zawahałem się przed podpisaniem umowy. Straciłem czas, ale nie pieniądze. Ostatecznie w znalezieniu mieszkania pomógł mi znajomy – mówi Piotr, pracownik firmy ochroniarskiej, który w sierpniu rozmawiał z sympatyczną Pauliną. Mniej przezorna była Ewa – kobieta z doświadczeniem, na dobrej posadzie w jednym ze stołecznych urzędów. Osoba, którą trudno posądzać o naiwność. – W biurze przyjęła mnie Justyna. Zobowiązała się znaleźć dwupokojowe mieszkanie na Mokotowie za 600 zł. Nie później niż za trzy miesiące. Podpisałam umowę. Zapłaciłam 250 zł. Czekałam cierpliwie. Po miesiącu ciszy znalazłam w prasie ogłoszenie „Wynajmę za 600 zł dwupokojowe mieszkanie na Mokotowie”. Zadzwoniłam do Justyny. Pytałam, dlaczego nic nie robią. Odpowiedziano mi, że adres z ogłoszenia jest już nieaktualny, a oni wkrótce coś znajdą. Po trzech miesiącach Justyna kazała przestać dzwonić, bo wygasła umowa i nie mogę mieć do nich pretensji – wspomina przygodę z pośrednikiem Ewa. Adresowa fikcja W biurach pośrednictwa mieszkaniowego nastawionych na szybki zysk pracują przeważnie ludzie młodzi. Bez skrupułów patrzą swym ofiarom w oczy, świadomi, że za każdy skalp naiwnego dostaną prowizję. Na ogół 50 zł. Oprzyrządowanie biura to zazwyczaj krzesło, stolik, telefon. I tajemniczy zeszyt, do którego zaglądają pracownicy, szukając ofert. Parawan kryjący świat adresowej fikcji. – Skąd bierze się tak wielu oferujących tanie wynajęcie mieszkania? – pytam pracownika licencjonowanej agencji. Od ręki na stronie ogłoszeniowej stołecznego dodatku do „Gazety Wyborczej” zakreślił kilkadziesiąt ofert. Według niego, wszystkie te adresy były fikcyjne. O większości z nich nie wiedzą sami właściciele mieszkań. Z czarnej listy wybrałem kilka na chybił trafił. Ul. Batorego, 38 m kw., 400 zł plus licznik. Od zaraz. Standardowa oferta. Pod podanym numerem telefonu zgłasza się Ania. Zaprasza do biura przy ul. Wilczej 50/52. Do pokoju 328. Następny telefon. Podobna oferta, ale z ulicy Anielewicza. Tym razem na Wilczą do pokoju 328 zaprasza Andrzej. Kiedy tam docieram, zastaję tylko jego. – Anielewicza już nie aktualne. Ale coś znajdziemy – mówi, spoglądając na niewidoczne dla mnie strony notatnika w sztywnych okładkach. Proponuje kawalerkę – 36 m kw. Na Jana Pawła. Kablówka, telefon, meble, sprzęt AGD. Za 700 zł. – W ogłoszeniu było 400 zł – oponuję. – Do podanej ceny zawsze trzeba dodać 300 zł – gani moje gapiostwo Andrzej, wyciągając umowę. Wynika z niej m.in., że mam zapłacić 250 zł za obsługę, udostępnić swoje dane osobowe do dalszego przetwarzania i czekać trzy miesiące,
Tagi:
Piotr Siwanowicz









