Niemal w każdej sytuacji można znaleźć sposób, żeby pomóc sobie i innym Edward Niemczyk jest niewidomy, nie ma obu dłoni. I jest jednym z najweselszych, najaktywniejszych ludzi, jakich znam. Emanuje z niego pogoda ducha, która udziela się innym. Każdy, kto o nim mówi, od razu się uśmiecha. A przecież Edward należy do ludzi najbardziej poszkodowanych przez los. Ale ma na swoim koncie tysiące zrehabilitowanych ciał i dusz. – Ludzie w trudnych sytuacjach potrzebują pomocy z zewnątrz. Niektórym wystarczy piosenka, na przykład taka: „Jestem rad, jestem zawsze rad i z piosenką zawsze gonię w świat” – to śpiewaliśmy na turnusach rehabilitacyjnych. Zawsze podkreślam: musimy, jako niepełnosprawni, być pogodni, zadbani i otwarci na świat. To zjednuje otoczenie, pomaga łatwiej funkcjonować. Nie można sobie pozwalać na ucieczkę w chorobę – mówi. Uciec od codzienności Siedzimy w małym pokoju jego poznańskiego mieszkania. Magnetofon, radio, telefon – wszystko z przyciskami domowej roboty z gąbki, gumki, szpilek. Zrobił to jego troskliwy syn, Mirosław. Zamontowane sygnały dźwiękowe mają ułatwić temu pozbawionemu rąk i wzroku człowiekowi uruchamianie sprzętu za pomocą kikutów. To ważne, by nadal mógł żyć aktywnie, bo zamiast pisać, nagrywa. Telefon zapewnia kontakt ze światem, chociaż trudno go odebrać bez rąk. – Moje kikuty mają mało zakończeń nerwowych. Często nie mogę rozróżnić tych przycisków. Zdarza się, że to, co z mozołem nagrywałem, nagle kasuję niefortunnym ruchem. Wtedy nagrywam od nowa. Czasem piszę alfabetem Morse’a, a komputer to przerabia, ale to i tak trudne. Nie zapamiętuję dat. Odkąd straciłem drugie oko, z trudem rozróżniam, czy to dzień, czy noc – opowiada. Właśnie odebrał telefon – załatwia turnus rehabilitacyjny kobiecie z porażeniem wszystkich kończyn, która ma dziesięcioletnią córeczkę. Od lat nigdzie nie wyjeżdżała. – Zawsze prowadziłem turnusy dla osób z ciężkimi uszkodzeniami ruchowymi. Kontakty społeczne są szalenie ważne, to oderwanie od potwornej codzienności, szansa na nowe życie. Taki turnus to oddech, rehabilitacja psychiczna dla chorego i jego rodziny. Szansa na kontakt z życzliwszym światem. Efekty są zaskakujące i cenne. Zdrowi często tego nie rozumieją, a szkoda. Świat nie jest taki zły Po studiach prawniczych (- Wiedziałem, że tylko w miarę porządna wiedza mogła mi dać szansę na dobrą pracę – wspomina) przez wiele lat pracował w Regionalnym Związku Spółdzielczości Inwalidów w Poznaniu. W 1961 r. powstała tam Poradnia Rehabilitacji Zawodowej – trzecia po Krakowie i Łodzi. A w 1963 r. zorganizowali pierwszy w Polsce letni turnus rehabilitacyjny dla inwalidów narządu ruchu. Do dziś organizuje turnusy w stowarzyszeniu Start. Był jego prezesem przez wiele lat, współorganizował pierwszy wyjazd zagraniczny polskich sportowców w 1963 r. na Europejskie Igrzyska Inwalidów w Linzu w Austrii. Przyjaźnie nawiązane w tamtym okresie pielęgnuje do dziś. Start nadal działa prężnie, obecny prezes, Romuald Schmidt, to jego wychowanek. Stowarzyszenie osiąga ze swymi podopiecznymi ogromne sukcesy w sporcie, medale trudno zliczyć. – Zawsze dużą wagę przywiązywałem do różnych form sportu i turystyki, jako czynnika integracji społecznej. To także bardzo pożądany sposób zaspokajania ambicji. W Starcie staraliśmy się wyszukiwać te dyscypliny sportu, w których mogliśmy rywalizować z pełnosprawnymi. Tak właśnie rozumiem wyrównywanie szans. W kręglach, tenisie stołowym, turystyce kajakowej i łucznictwie nasi niepełnosprawni są co najmniej kwalifikowani w środku stawki zdrowych. – Sam pan również pływał? – Tak, jestem przewodnikiem turystyki kajakowej. Wiosła mają specjalne uchwyty dostosowane do kikutów, to daje pełny zakres ruchu. Pamiętam, jak robiliśmy furorę na spływach Dunajcem, włączaliśmy się dwoma, czterema kajakami do zespołów pełnosprawnych kajakarzy. Mówi to z zapałem, chociaż właśnie tam, gdy przewrócił się kajak, doznał urazu, w wyniku którego odkleiła się siatkówka, a potem stracił oko. Z humorem opowiada, jak opracował technikę poruszania głową, żeby nie było widać, że ma protezę oka. Ręce stracił wcześniej W 1942 r. jako młody chłopak trafił do kompani dywersyjnej AK, był łącznikiem i zwiadowcą. Przyznaje otwarcie, że po burzliwych przejściach wojennych niełatwo było wrócić do zwykłej rzeczywistości, do nauki, szkoły. W 1945 r. w konspiracji uczył się strzelać, pomagał w kolportażu ulotek, zajmował się uzbrojeniem. 15 maja 1945 r. sprawdzał granat wyłowiony z rzeki. Wybuch pozbawił go obu dłoni. Miał
Tagi:
Joanna Wodnicka









