Licealiści w ciasnym mundurku

Licealiści w ciasnym mundurku

Prawo wyboru – przeoczony, ale ważny fragment programu edukacyjnego PiS Ludzie różnią się zdolnościami, zainteresowaniami i planami życiowymi. Dlatego nie da się stworzyć szkoły odpowiadającej każdemu uczniowi. Można natomiast, szczególnie licealiście, zaoferować możliwość wyboru odpowiadającej mu oferty edukacyjnej w danej szkole czy też w różnych szkołach (szczególnie w większych miastach). Tęsknota do urawniłowki Z zaniepokojeniem przeczytałam więc pewien fragment rozmowy o programie edukacyjnym PiS z dwiema najbardziej (!) kompetentnymi w tej sprawie osobami – Elżbietą Witek i Sławomirem Kłosowskim w 39. numerze tygodnika „w Sieci”. To właściwie jedno krótkie zdanie, ale skutki może mieć opłakane: „Dzisiejszy system opiera się na zbyt wczesnej specjalizacji”. Nieprawda, polska szkoła jest dziś niesłychanie sformalizowana, zuniformizowana i scentralizowana. Jedynym miejscem, gdzie uczeń może dokonać jakiegokolwiek wyboru pod kątem swoich zainteresowań, zdolności i planów życiowych, są de facto ostatnie dwie klasy liceum. Tylko nieliczne gimnazja, np. dwujęzyczne, z trudem walczą o prawo do utrzymania pewnej specyfiki. Należy więc rozumieć, że po likwidacji gimnazjów (ale również przy ich utrzymaniu!) i powołaniu czteroletnich liceów o żadnej specjalizacji w nich mowy już nie będzie. Wszyscy licealiści będą się uczyli do matury tego samego i tak samo. Warto, by autorzy tej koncepcji zapoznali się w pierwszej kolejności z historią. Wszak oboje są z zawodu nauczycielami tego przedmiotu. Specjalizacja szkół na realne, przyrodnicze, matematyczne i humanistyczne (klasyczne) istniała zarówno za czasów zaborów, jak i w II RP. Maturzystów było wtedy mniej niż dziś nowych doktorów (więc byli oni wybranymi z wybranych), a zakres wiedzy naukowej o świecie i liczba dyscyplin naukowych potencjalnie bardzo przydatnych człowiekowi nieporównanie mniejsze. Jedyny okres, kiedy specjalizacji nie było, to czasy stalinizmu. Już w reformie opracowanej na fali polskiego Października ’56 pod kierunkiem jednego z pierwszych dysydentów PRL, Władysława Bieńkowskiego, pojawiły się w liceach klasy sprofilowane (dość gruntownie) oraz dla niezdecydowanych ogólne z zajęciami fakultatywnymi. Od tego czasu specjalizacja w różnych formach jest obecna w liceach do dziś. Aż się ciśnie na usta pytanie: Czyżby więc to wczesne lata 50. miały być dla PiS wzorcem reformowania polskiej oświaty? Przy czym owa specjalizacja jeszcze kilkanaście lat temu obejmowała ostatnie cztery lata edukacji szkolnej, a dziś już tylko dwa. Drżyjcie, humaniści! Oprócz przypomnienia historii warto też spojrzeć poza granice naszego państwa. Nie znam takiego rozwiniętego kraju, w którym w odpowiednikach naszych liceów wszyscy uczniowie uczyliby się tego samego i tak samo. Na dodatek aż kilkunastu (!) obowiązkowych przedmiotów. Zagraniczni rówieśnicy polskich uczniów wybierają od trzech do sześciu przedmiotów na różnych poziomach (czasem według pewnego klucza) i gruntownie ich się uczą przez odpowiednio dużą liczbę godzin, na co pozwala redukcja liczby przedmiotów. Z wybranych przedmiotów zdają też egzaminy odpowiadające naszej maturze, mając do wyboru po parę różnych ich poziomów. Posłowie Witek i Kłosowski w likwidacji sprofilowania licealnego upatrują zapewne szansy większych wymagań programowych ze swojego przedmiotu dla wszystkich licealistów, większej liczby godzin historii, słowem podniesienia jej rangi w szkole. Tyle że w liceach są też uczniowie, którzy potrzebują np. dobrego przygotowania matematycznego, bo chcą studiować nauki ścisłe, techniczne czy przyrodnicze albo ekonomiczne. Inżynierowie, informatycy, matematycy, fizycy, chemicy czy ekonomiści będą w Polsce niezbędni pod każdymi rządami. Trudno sobie wyobrazić, by edukację na politechnikach zaczynano z przygotowaniem matematycznym na poziomie dawnej ośmioletniej podstawówki. Szczególnie że nasz maturzysta po najwyższym, rozszerzonym kursie licealnej matematyki już teraz jest dyletantem wśród rówieśników z krajów rozwiniętych (i nie tylko!). Zagraniczni koledzy znają już bowiem rachunek różniczkowy i całkowy oraz macierzowy, liczby zespolone i wiele innych podobnych zagadnień. (Nie piszę tu o uczniach realizujących program międzynarodowej matury – skądinąd nie nasz – ani eksperymentalnych klasach typu „matex”, bo to niewielki ułamek procenta całej populacji). Już dziś więc maturzyści trafiający na kierunki techniczne, ścisłe i ekonomiczne prezentują niezbyt zaawansowany, mówiąc oględnie, zakres wiedzy i umiejętności matematycznych. Żeby tylko go utrzymać, w jednolitym programowo liceum w wersji PiS potrzeba drobiazgu. Wszyscy licealiści, niezależnie od zainteresowań, zdolności i planów, będą musieli się uczyć matematyki na dzisiejszym poziomie rozszerzonym.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 50/2015

Kategorie: Opinie