Likwidować należy z głową

Likwidować należy z głową

Warszawa. 26.01.2021. Praca lekarzy w szpitalu Brodnowskim podczas pandemii koronawirusa. N/z,Image: 589818360, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Filip Blazejowski / Forum

Radykalna wypowiedź marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego na temat likwidacji szpitali wielu oburzyła. I słusznie W Polsce jest 575 publicznych szpitali, powiatowych 301. Premier Mateusz Morawiecki 31 sierpnia podkreślił, że rząd nie będzie żadnego zamykał, ale będzie modernizować – na ten cel przeznaczy 7 mld zł, np. na wymianę 90 tys. łóżek dla pacjentów, 7 tys. łóżek na oddziałach OIOM czy zakup 400 nowoczesnych ambulansów. Zapowiedział też podniesienie wynagrodzeń i poprawę warunków pracy personelu medycznego. Tymczasem Ogólnopolski Związek Zawodowy Ratowników Medycznych przypomina, że 31 sierpnia wygasły umowy wypowiedziane kilka tygodni temu. Tomasz Grodzki na Campusie Polska Przyszłości chwalił wyższość opieki ambulatoryjnej nad lecznictwem szpitalnym. I zaproponował, by zlikwidować w Polsce większość szpitali. Jako przykład podał Danię, gdzie szpitali jest 16 na 5 mln mieszkańców. – To w Polsce powinno być ok. 130 na 40 mln, a jest prawie 1000 – mówił senator. I co z tego, że jest 1000 szpitali, skoro na łóżko na ortopedii czekasz dwa lata, na urologa miesiącami, na alergologa z pół roku. System ochrony zdrowia jest niedostępny dla pacjenta z powodu kolejek właściwie do wszystkich specjalistów. Najważniejsza więc jest likwidacja kolejek. Bo nawet do lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej w Polsce jest więcej pacjentów niż gdziekolwiek w Unii Europejskiej. Co widzi pacjent? Na niektórych oddziałach szpitalnych, np. na kardiologii, niezdiagnozowani z powodu pandemii chorzy, u których choróbsko już nieźle się rozszalało, leżą dziś na korytarzu, jak w lazarecie. Na materacach, nie na łóżkach. Jeśli zaś trafiamy na SOR, czekamy godzinami na przyjęcie. Bo? Nie działa pozaszpitalny system ochrony zdrowia – w rejonie brak zintegrowanej opieki nad pacjentem. Lekarz więc odsyła pacjenta na SOR po… komplet badań. Kiedy na oddziale ratunkowym w jednym z dużych warszawskich szpitali tłoczą się ludzie ze złamaniami obok wymiotujących i ledwo zipiących, czekających na swoją kolej dziewięć godzin, można by tłok rozładować, zrobić osobne wejście dla połamańców, których zawsze jest sporo, osobne dla innych chorych. Czterech lekarzy mogłoby pracować tylko na potrzeby oddziału ratunkowego, aby nie ściągać lekarzy z oddziału, co znacznie wydłuża czekanie. Potrzebne są więc dodatkowe pieniądze. One mogłyby pomóc pod warunkiem dobrej organizacji. A w tym mistrzami nie jesteśmy. Ale tu ciekawostka: kolejki na SOR-ach są na całym świecie. Jakkolwiek by patrzeć, w tej chwili system ochrony zdrowia jest nieprzyjazny dla pacjenta. Ale kolejkom można dość łatwo zapobiec, likwidując limity przyjęć. Czyli nie działać tak, że dana poradnia ma zakontraktowaną konkretną liczbę pacjentów i na tym koniec. Od kiedy poprzedni minister zdrowia Łukasz Szumowski uwolnił badania tomografem i rezonansem magnetycznym, poprawiła się dostępność do nich. Każda placówka prywatna wykonuje je, bo ma pewność zwrotu pieniędzy przez NFZ. Obecny minister zdrowia Adam Niedzielski co prawda od 1 lipca br. uwolnił ambulatoryjną opiekę specjalistyczną, ale to nie zlikwidowało kolejek do specjalistów. Patrząc więc zdroworozsądkowo, należałoby zlikwidować limity przyjęć. Oczywiście istnieje ryzyko, że wtedy od czwartej rano ludzie tłoczyliby się do zapisu. – Ale my coś takiego praktykowaliśmy. Zapisywaliśmy raz w miesiącu. I okazało się, że pacjent miał szybki dostęp do lekarzy, których nagle zrobiło się więcej – tłumaczy prof. Bolesław Samoliński, specjalista od zdrowia publicznego, alergolog. Jego zdaniem powinno się uwolnić kolejki na zasadzie: ilu pacjentów poradnia przyjmie, za tyle wam zapłacimy. Wtedy mogłoby się okazać, że nawet jedna czwarta porad jest zbędna. – Jeśli jednak chcemy zlikwidować świadczenia szpitalne, które można by wykonywać ambulatoryjnie, trzeba dobrze wycenić porady, by nie były, jak obecnie, na poziomie ok. 25 zł płatnych lekarzowi – 40 zł dla placówki, jeżeli nie są wykonywane badania. Wtedy system sam szybko się naprawi – uważa prof. Samoliński. – Decyzja o redukcji łóżek szpitalnych byłaby zaś w tym momencie ryzykowna, bo i tak już kiepska dostępność do lekarza jeszcze by się pogorszyła. A to właśnie dostępność do lekarza jest w ochronie zdrowia najważniejsza. Wszelkie badania opinii pacjentów pokazują, że wolą oni dostać się od razu nawet do mniej znanego lekarza, byle mieć szybką poradę. Jeśli zatem chcemy likwidować łóżka szpitalne, budujmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 37/2021

Kategorie: Kraj