Im bardziej PiS płaszczy się przed Ameryką, tym bardziej jest lekceważone i poniżane Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Awantura, którą wywołał list Georgette Mosbacher do premiera Morawieckiego, jak na dłoni pokazała, z jednej strony, politykę USA, z drugiej – PiS i jego postrzeganie świata. I tu dopiero wieje grozą. List był obroną dziennikarzy TVN, którzy nagrali polskich neofaszystów świętujących urodziny Hitlera. Gdy stacja TVN w styczniu 2018 r. wyemitowała program, prokuratura po oporach rozpoczęła śledztwo. Ciągnęło się ono miesiącami, tak jakby sprawa była nadzwyczaj skomplikowana. W końcu ABW wkroczyła do mieszkania operatora TVN i wręczyła mu wezwanie do prokuratury, by stawił się na przesłuchanie jako… podejrzany o propagowanie faszyzmu. W ten sposób prokuratura Zbigniewa Ziobry ujawniła swoje intencje – sprawa ewidentnie zaczęła zmierzać w kierunku suflowanym przez prawicowych hejterów. Roztoczyć parasol ochronny nad różnej maści narodowcami i neofaszystami, a odpowiedzialnością za „uroczystość rocznicy urodzin” obarczyć dziennikarzy TVN. No i przede wszystkim uderzyć w znienawidzoną na prawicy stację. Reporterów, którzy przeniknęli do neofaszystowskiej komórki, zaatakowało również pisowskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Wiceprezes SDP Witold Gadowski zapowiedział zbadanie „wszystkich okoliczności powstania tego reportażu”. – Jeżeli okaże się, że standardy zostały złamane, to będziemy wnioskować o podjęcie działań w tej sprawie przez wszystkie uprawnione do tego organy – mówił. Tak SDP zapisało się jako pierwsze w historii stowarzyszenie dziennikarzy nawołujące policję i prokuraturę do ścigania ludzi mediów. Ale to wciąż byłaby burza w szklance wody, gdyby do gry nie weszła ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher. Napisała ona w tej sprawie list do premiera – w obronie dziennikarzy TVN. Argumentując krótko: niezależność mediów jest granicą, której władza przekroczyć nie może. Koniec, kropka. Mosbacher potraktowała polskiego premiera z góry, bez ogródek pokazując granice, których przekroczyć mu nie wolno. Lub, mówiąc inaczej, pokazała mu długość smyczy, na której jest uwiązany. W stylu namiestnika zbeształa niezręcznego, nierozumiejącego swojej roli zarządcę. Sprawa zaczęła więc wyglądać grubo, ale jeszcze była pod kontrolą – dopóki ktoś z kancelarii premiera Morawieckiego nie zdecydował się najpierw powiedzieć dziennikarzowi „Do Rzeczy” o liście, a potem udostępnić go mediom. I to był początek awantury. Na Georgette Mosbacher wylała się fala prawicowego hejtu. Że nie ma prawa rozkazywać ani pouczać. Ani czegokolwiek zabraniać. Że obraża itd. Wojciech Cejrowski nazwał ją babsztylem. Krystyna Pawłowicz napisała zaś na Twitterze: „@USAmbPoland WSPIERA ANTYPOLSKĄ działaln TVN i popiera ich: działania w celu OBALENIA legal władz RP promow. faszyzmu jako prowokacji polit p-ko PL ośmieszanie Prez. USA D. Trumpa podważanie sojuszu wojsk PL-USA antypolonizm i łamanie prawa medialnego”. „Ambasador ma naprawdę niewielką wiedzę na temat dyplomacji, Polski, świata i dlatego pozwoliła, aby ją wodzono za nos (…). Jej pracownicy robią wszystko, aby ją kontrolować i narzucać różne punkty widzenia. Uważam, że pozwolili na to, żeby te błędy nie zostały poprawione” – to z kolei opinia Matthew Tyrmanda. Georgette Mosbacher nagle dla polskiej prawicy stała się wrogiem, co jest o tyle śmieszne, że zanim przyjechała do Polski, ta sama prawica cieszyła się, że ambasadorem będzie przyjaciółka Trumpa, osoba mająca bardzo wysokie notowania w obecnej administracji, a nie jakiś „drugorzędny urzędnik” z Departamentu Stanu. To, co było zaletą, nagle okazało się wadą. Szef MON Mariusz Błaszczak tłumaczył, że ten list jest efektem braku doświadczenia Georgette Mosbacher w dyplomacji, bo to jej pierwsza placówka. Hejterzy zaczęli jej wypominać dosłownie wszystko, z trójką mężów włącznie. No i żądać jej ukarania, ba, odwołania! Na co rzecznik Departamentu Stanu Heather Nauert odpowiedziała, że ambasador Mosbacher świetnie wykonuje swoje obowiązki i „podziela nasze (Stanów Zjednoczonych – przyp. RW) idee i wartości, m.in. dotyczące wolności prasy”. Roma locuta, causa finita. PiS po raz kolejny poniosło bolesną porażkę, kompromitując się przed światem. Czy to coś dziwnego? PiS skompromitowało się, po pierwsze, upubliczniając list. Tego się nie robi. Takim ludziom się nie ufa, nie traktuje się ich poważnie. Po drugie, list w marnym świetle pokazuje PiS i jego ekipę. Po co więc pochwalili się tym przed całym światem? Po trzecie wreszcie, rządząca Polską









