Listy

Listy

*Reprywatyzacyjna niesprawiedliwość W „Przeglądzie” z 15.01.br. przeczytaliśmy mądry artykuł p. Andrzeja Dryszla pt. „Reprywatyzacyjna niesprawiedliwość”, który wywołał nasze oburzenie na decyzję Sejmu. Lektura artykułów dotyczących reprywatyzacji skłoniła mnie do dodania własnych wspomnień jeszcze sprzed wojny. Razem ze mną do szkoły chodziły dzieci – jak to się mówiło – z „czworaków” od jaśnie pana dziedzica. Nigdy nie zapomnę tych wynędzniałych, obszarpanych, często głodnych dzieciaków. Ich rodzice pracowali od świtu do nocy na polu pana dziedzica za worek ziemniaków i miarkę zboża. Z niewolniczej pracy tych ludzi rosła fortuna pana dziedzica, z której szczodrze czerpał na tak zwaną europejską edukację swojego syna. Synalek kształcił się w różnych stolicach Europy, ale najbardziej odpowiadały mu te, w których znajdowały się kasyna. Aliści szczęście mu nie dopisywało. Tak więc pan dziedzic pozbywał się a to pięknego kawałka lasu, a to wielu hektarów pola. Majątek był w końcu mocno zadłużony, a dwór potrzebował remontu. Pozwoliłam sobie przytoczyć te wspomnienia, aby uświadomić tym, którzy bez pytania o zdanie społeczeństwa podejmują decyzję o reprywatyzacji, że najpierw ci byli właściciele powinni zapłacić za pracę i poniżenie wszystkim tym, którzy przyczyniali się do powstawania owych fortun, o które dziś z całą bezczelnością i bezwstydem się upominają. Nie zawadzi też dodać, że owe pałace i dwory, a także fabryki w czasie wojny uległy całkowitemu lub częściowemu zniszczeniu. Znienawidzona komuna pieczołowicie je odbudowała, co nie kosztowało byłych właścicieli ani grosza. Oni nie podawali sobie cegieł „z ręki do ręki” i nie harowali bez żadnej zapłaty w czasie odbudowy stolicy. Nasz kraj jest bardzo biedny, odczuwamy to na własnej skórze. W budżecie nie ma pieniędzy dla bezrobotnych, na podwyżki nędznych emerytur. Wielka rzesza młodych ludzi nie zakłada rodzin z braku pracy i dachu nad głową. Wielu ludzi żyje na bruku. Czy mamy znowu zubażać tych najbiedniejszych, aby zaspokoić apetyty tych, którym się zawsze dobrze wiodło? Mamy nadzieję, jak pewnie większość Polaków, że Prezydent RP nie dopuści do realizacji tej ustawy i zawetuje ją w imię sprawiedliwości. Irena i Henryk Wolscy, Warszawa * Słuchając w dniu 10 stycznia br. w I Programie Telewizji Polskiej rozmowy z wicemarszałkiem Sejmu RP, panem Janem Królem – zastanawiałem się nad jedną istotną kwestią, związaną z omawianą ustawą o reprywatyzacji. Jak to jest, że człowiekowi na tak wysokim stanowisku w państwie jego elementarne sumienie obywatelskie pozwala tak usilnie i jednostronnie zabiegać o zaspokojenie roszczeń głównie zagranicznych potomków dawnych właścicieli obiektów znacjonalizowanych w Polsce po ostatniej wojnie, a równocześnie ani jednym słowem nie wspomnieć o gigantycznych stratach, zadanych naszemu krajowi i jego ludności tylko w czasie tej ostatniej wojny 1939-45, stratach, o zrekompensowanie których żaden z obecnie rządzących polityków polskich nie upomina się nigdy i nigdzie. Nie bierze się przy tym pod uwagę, że będzie to równocześnie pierwszy ustawowy krok na drodze wiodącej do zaspokojenia roszczeń nie tylko kilkuset tysięcy Żydów, ale w dalszej perspektywie również roszczeń wielu milionów Niemców z rosnących stale w ilość i siłę “Ziomkostw Wypędzonych”. Skoro Sejm przyjął generalną zasadę cofania historii i zwracania dawnym właścicielom ich utraconych obiektów, to dlaczego całkowicie pominięto w niej analogiczne postulaty zrekompensowania strat nie tylko bezpośrednio wojennych, ale także poniesionych przez obywateli polskich na utraconych Ziemiach Wschodnich i na Wileńszczyźnie. Andrzej Jan Kruszyński, Warszawa *Tokarnia warta lepszych słów W nawiązaniu do artykułu Teresy Ginalskiej “Na stos, na stos”, zamieszczonego w “Przeglądzie” z dnia 13 listopada 2000 r., wyjaśniam niektóre wątki, przedstawione przez autorkę reportażu nieobiektywnie lub bez dokładnego rozeznania. Pragnę zaznaczyć, że społeczność Tokarni poczuła się tym tekstem głęboko dotknięta. Jestem wójtem tej gminy. Moja sytuacja jest o tyle kłopotliwa, że autorka powołuje się na moje wypowiedzi, choć ich nie autoryzowałem. Do znacznej części sformułowań nie przyznaję się, inne, wyrwane z kontekstu, zatraciły właściwy sens, który chciałem przekazać. Autorka artykułu odbyła ze mną 15-minutową rozmowę, w której siłą rzeczy nie mogłem naświetlić nawet pobieżnie obrazu gminy. 1) Pierwszy akapit malowniczo opisuje Tokarnię, ale tę sprzed 50 lat. “Stare chałupy, zaglądające oknami w ziemię” są odległą przeszłością. Tych kilka, które jeszcze ocalało, traktujemy jako cenne zabytki drewnianej architektury, wiejskiej i ludowej. 2) W drugim akapicie pojawia się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2001, 2001

Kategorie: Od czytelników