Zbig Brzeziński powiedział ongiś, że Rosja bez Ukrainy nie może być mocarstwem. Zdanie to powtarzają jak mantrę prawie wszyscy polscy politycy, zakładający, że im Rosja słabsza, tym Polsce lepiej. W konsekwencji popieramy w Kijowie każdy ruch antyrosyjski (a mniejsza z tym, że przy okazji antypolski), żeby wbić kij między Rosję a Ukrainę. Tyle że każdy kij ma dwa końce. Jeżeli my chcemy wykorzystywać Ukrainę antyrosyjsko, jest chyba usprawiedliwione, zrozumiałe i logiczne, że Rosja stara się grać inną kartą i przeciwdziałać naszym usiłowaniom, w czym nie ma żadnej „hańby rosyjskiej”, jak to patetycznie i mocno przesadnie tytułowała „Gazeta Wyborcza”. Różnica zasadza się na tym, że dla Rosji Ukraina jest najbliższym partnerem związanym z nią historycznie, gospodarczo czy religijnie, a dla Europy z Ameryką w tle tylko pionkiem na szachownicy międzynarodowej rozgrywki. Tak naprawdę nikt w Unii Europejskiej Ukrainy we Wspólnocie nie chce. Już w tej chwili podnoszą się głosy, nie tylko na ekstremach, że Europa zawędrowała za bardzo na wschód. Dobitne wypowiedzi premiera Anglii o polskich imigrantach czy władz francuskich o Romach (co obejmuje wszystkich Bułgarów, Rumunów, a nawet Węgrów) nie są żadnym politycznym lapsusem. Włosi skłonni są rozwiązać problem Lampedusy tylko jako przystanku tranzytowego. Ewentualnie wyłowimy rozbitków z morza, ale pod warunkiem że wyniosą się gdzie indziej. I sam
Tagi:
Ludwik Stomma