Hanka robiła, co mogła, żeby chociaż nam się udało Dr Maciej Jakubowiak – eseista, pisarz, autor książki „Hanka. Opowieść o awansie” (Czarne) Kim jest Hanka? – Hanka to moja mama. I dla mnie była przede wszystkim mamą, to jasne. Ale kiedy po jej śmierci, 11 lat temu, przekopywałem się przez rzeczy i zdjęcia, które zostały w jej mieszkaniu, zacząłem myśleć, że przecież większość swojego życia przeżyła beze mnie, nie będąc mamą. Zastanawiałem się, co o niej wiem. Miałem wtedy 26 lat. To moment, kiedy dzieci zaczynają wybaczać rodzicom i traktować ich po prostu jak ludzi, ale ja nie miałem tego szczęścia, żeby przejść z mamą na ten etap, więc musiałem sobie to wszystko opowiedzieć jeszcze raz. To było wyzwanie. Kiedy myślałem o tym, co właściwie moja mama przeżyła, nie bardzo umiałem znaleźć wzorce, do których mógłbym przykleić opowieść o jej życiu. Żadna z niej była historyczna bohaterka czy słynna intelektualistka. Większość swojego czasu przepracowała w administracji kopalni węgla kamiennego i niczego nadzwyczaj ciekawego nie robiła. A przecież udało się jej coś, co nie było oczywiste: pozwoliła swoim dzieciom zdobyć wykształcenie i pchnęła je w szeroki świat. Choć nie tylko jej to się udało. Zdałem sobie wtedy sprawę z czegoś zasadniczego dla tej książki – że opowieść o mojej mamie powinna być też opowieścią o innych kobietach, które żyły w jej czasie, były do niej podobne i płynęły na tej samej fali historii. Zacząłeś dosyć okrutnie, pisząc o „nikim”. – To ukryte założenie, które tkwi za biografiami, książkami, filmami, nawet wywiadami w prasie: że jest się kimś, jeśli jest się godnym publicznej uwagi. A jeśli się nie jest? Postanowiłem więc sprawdzić, co to znaczy, jeżeli ktoś w schemacie opowieści „od zera do bohatera” utknął na etapie zera. Pewnie, jest w tym jakiś element prowokacji, ale takiej, która ma od razu zakwestionować podstawową ramę wszystkich opowieści o awansie społecznym. W książce chciałem się zastanowić, czym właściwie jest awans. I co to znaczy chcieć lepszego życia. Starałem się nie udzielać zbyt prostych odpowiedzi, ale raczej wszystko skomplikować. I do tego był mi potrzebny ten początek. Pewnie wiele czytelniczek od razu, już po tym pierwszym zdaniu, zaprotestuje – i właśnie o to mi chodziło. To może niezbyt czysta gra, ale jest częścią tej historii. Hanka, ale wcale nie Hanka. – Zależało mi, żeby czytelniczki i czytelnicy książki od początku traktowali jej główną bohaterkę jak bliską znajomą, kogoś, kto przypomina trochę ich samych, żeby znali się po imieniu. To było jedno z najważniejszy założeń „Hanki”: żeby to była opowieść nie tylko o mojej mamie i babci, ale też o wielu innych matkach, babkach i ich dzieciach, które doświadczyły historii awansu społecznego, rozciągniętego na kilka pokoleń. Z tego powodu w książce nieustannie zderzam pojedyncze z powszechnym, rodzinne historie z procesami społecznymi, które na pierwszy rzut oka mogły być niedostrzegalne, ale miały zasadnicze znaczenie. Hanka jest tutaj w jakimś sensie bohaterką reprezentatywną, jednocześnie nie chciałem, żeby straciła coś ze swojej wyrazistości. Chciałem zachować w tej opowieści element dystansu. Bo przecież bywa tak, że z kimś jesteśmy po imieniu i wydaje nam się, że tego kogoś dobrze znamy, a potem nawet nie wiemy, jak ten ktoś właściwie się nazywa. Wszystko o swojej matce? – Na pewno nie napisałem wszystkiego, to by było niemożliwe i niepotrzebne. Wybierałem z życia Hanki, Albiny i swojego te elementy, które mogłyby rzucić jakieś światło na wielką historię awansu społecznego, w której wszyscy troje wzięliśmy udział. Ale żeby opowiedzieć tę historię w całym jej skomplikowanym kształcie, musiałem czasem wydobyć na światło dzienne coś, o czym pewnie wolałbym nie opowiadać, coś wstydliwego. Nie miałem z tym problemu w tych miejscach, w których pisałem o sobie, ze sobą nie musiałem się obchodzić delikatnie. Ale o Hance też opowiadam takie rzeczy, których pewnie sama wolałaby nie poruszać. W żadnym wypadku nie chodziło mi o stworzenie kolejnego znanego z literatury obrazu okropnej matki, od której główny bohater musi się uwolnić, żeby prowadzić lepsze życie. Przeciwnie, uznałem, że jeśli chcę cokolwiek zrozumieć z tego, co się przydarzyło Hance i mnie, muszę sobie pozwolić na uczciwość. Powiedzieć, jak sprawy się miały, i dopiero po skonfrontowaniu się z tym, co czasem niewygodne, co nie pasuje do obrazka szczęśliwej









