Lunatyczna dobroczynność

Lunatyczna dobroczynność

Spór między zwolennikami i przeciwnikami przyjmowania przez Polskę migrantów stał się od początku nieprzytomnie emocjonalny. Toczy się on w tonie, jaki w życiu publicznym już przedtem się utrwalił, to znaczy w brutalnym, wulgarnym i świętoszkowatym. „Kościół przypomina, że pod postacią uchodźcy sam Chrystus puka do naszych drzwi”. To odpowiedź na ordynarny podobno język internetu. Zwolennicy przyjmowania uchodźców okazują swoim przeciwnikom niesłychaną wrogość: „W lustrze uchodźców zobaczyliśmy naszą [tj. polską] twarz. Nie tylko ksenofobiczną, rasistowską i islamofobiczną. Także – bez względu na kontekst – egoistyczną, samolubną, okrutną, tchórzliwą, agresywną i paranoiczną. Złą w niemal każdym wyobrażalnym sensie”. Wszystkie odcienie pogardy i nienawiści w tych słowach się mieszczą, a o co naprawdę chodzi, jaka jest realna stawka w tym za i przeciw? Migranci, którzy na podstawie brukselskiego rozdzielnika czy papieskiego przykazania trafią do Polski, od razu się zorientują, że mieli pecha. Przecież ani natychmiast, ani w dłuższej perspektywie czasowej nie znajdą w Polsce tego, co oferują im Niemcy, które są ich marzeniem docelowym. Nawet sielankowa Dania nie odpowiada ich aspiracjom – jak można było zobaczyć w telewizji – bo daje na osobę migranta 5 tys. euro, podczas gdy Szwecja oferuje 10 tys. Z Danii uciekają, a z Polski mieliby nie uciec? Polacy masowo wyjeżdżają, a oni, już będąc w drodze, nie mieliby wyjechać? Leszek Balcerowicz nawołuje do przyjmowania uchodźców, bo jeśli Polska tego nie zrobi, to będzie miała haniebny wizerunek w Europie. I żeby zachować dobry wizerunek, trzeba zwabić pewną liczbę uchodźców. Czy to jest moralne postępowanie, gdy dla celów wizerunkowych oszukuje się ludzi, którzy prawdziwymi dolarami zapłacili przemytnikom, żeby dostać się do Niemiec lub Szwecji? Przecież złamanego centa by nie dali za pełną niebezpieczeństw podróż do Polski. Sami to mówią. Kraje europejskie – Niemcy, Francja – tak się urządziły, że realistyczna analiza zjawiska migracji jest tam niezwykle utrudniona. Mimo to wartościowe książki z rzadka się ukazują, ale jeżeli przesadnie zbliżają się do istoty rzeczy, ich autorzy są w taki lub inny sposób karani. Najgłośniejszym przypadkiem tego rodzaju była książka niemieckiego ekonomisty Thila Sarrazina. Oburzające dla niemieckich autorytetów medialnych i politycznych było twierdzenie, że imigranci z krajów islamskich nie zarabiają na siebie, a ponadto przynoszą Niemcom szkody typu kulturowego. Mimo że książka rozeszła się w milionowym nakładzie, śladu jej wpływu w tzw. debacie publicznej obecnie nie widać. Co mógł wiedzieć o imigracji autor, który nie widział zwłok dziecka wyrzuconych na brzeg przez morze. Na razie ważna jest tylko wiedza pochodząca z obrazów, których dostarcza nam telewizja. Pani premier Ewa Kopacz powiedziała, i niejeden raz, że trzeba przyjąć narzucanych nam migrantów, bo dzięki temu „będziemy mogli liczyć na pomoc Unii, gdy setki tysięcy uchodźców z Ukrainy ruszą do Polski. Polska premier zaraziła się irrealizmem od swoich rozmówców z Kijowa i szybuje myślami w gradowych chmurach. Żadnego exodusu Ukraińców do Polski nie będzie, oni uciekają do Rosji, Ukraina szykuje zupełnie inne niespodzianki. Jesteśmy na uboczu głównych traktów wędrówki ludów i powinniśmy tu zostać tak długo, jak się da. Pisarz Włodzimierz Odojewski powiedział w jednym z wywiadów, że dla Europy migracja jest kwestią tak doniosłą jak komunizm w XX w.: równie głęboko polaryzuje społeczeństwa i stawia pod znakiem wątpliwości cały dotychczasowy porządek. Angażuje wyobrażenia moralne i światopoglądy, a przyjęta cenzura ma zapobiegać pogłębianiu się wrogości do stopnia grożącego wojną domową. Nienawiść między zwolennikami i przeciwnikami przyjmowania migrantów jest silniejsza niż niechęć do islamskich przybyszy. Mieszkańcy „nowej Europy”, Polacy, Czesi, Słowacy, Węgrzy, są nie tylko niechętni przyjmowaniu uciekinierów u siebie, ale są rozczarowani, że „stara Europa” ich przyjmuje. Wstępowali do Unii Europejskiej z entuzjazmem i trochę ze snobizmu, mając wyobrażenie o niej jako salonie świata. Przynależność do Unii miała nie tylko dawać korzyści ekonomiczne, ale także nobilitować. I oto widzą, że korzyści jeszcze daje, ale już nie nobilituje. Przyjmuje milionowe masy z Afryki i Azji, które niczego nie wnoszą i niczego nie obiecują na przyszłość prócz niepokoju na ulicach. Erytrejczyk czy Afgańczyk będzie miał większe przywileje w Niemczech czy w Szwecji niż bezrobotny Polak w Polsce. Idea Europy czy to chrześcijańskiej, czy oświeceniowej rozwiewa się na naszych oczach. Myślę o tym po heglowsku: wielkie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 38/2015

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony