Łuny nad Czerniakowem

Łuny nad Czerniakowem

Na Czerniakowie zginęło więcej polskich żołnierzy niż podczas szturmu na Monte Cassino

Istnieje w polskiej historii wiele momentów i postaci zapomnianych, okrytych cieniem. Do takich wydarzeń należy desant na przyczółek czerniakowski we wrześniu 1944 r., w czasie powstania warszawskiego. Jest niesłusznie zapomniany. Co powoduje, że ma znaczenie?

Był on, jakkolwiek byśmy patrzyli, zwiastunem nadchodzącej ofensywy i wyparcia armii hitlerowskiej z polskich ziem, aż po Odrę i Nysę, miał miejsce w samym sercu skrwawionej polskiej stolicy.

Na początku sierpnia 1944 r. teren ten, rozciągający się od wiaduktu mostu Poniatowskiego na północy po ulicę Łazienkowską na południu oraz od skarpy wiślanej na zachodzie do brzegu Wisły na wschodzie, opanowały oddziały powstańcze. Fakt ten miał doniosłe znaczenie, bo na tym obszarze siły Armii Krajowej kontrolowały brzeg Wisły, tym samym przygotowując go do desantu sił polskich i sowieckich (1. Armia Wojska Polskiego gen. Zygmunta Berlinga, tzw. berlingowcy). W drugim miesiącu powstania Komenda Główna AK skierowała na Czerniaków elitarne Zgrupowanie „Radosław”. Odpierało ono ataki Niemców, co umożliwiło rozpoczęcie desantu na początku drugiej połowy września. Z praskiego brzegu przeprawiła się 3. Dywizja Piechoty 1. Armii WP w sile ok. 1200–1250 żołnierzy, wspierana przez sowiecką artylerię.

Czerniaków pomimo bohaterskiej, bezprzykładnej obrony upadł jednak 23 września 1944 r. Niemcy podczas tłumienia polskiego oporu dopuścili się niewyobrażalnych zbrodni i masakrowania ludności cywilnej.

Wspomnienia niemieckich dowódców i żołnierzy porównują zmagania na Czerniakowie do walk na ulicach Stalingradu, a to Stalingrad przeszedł do historii II wojny jako najkrwawsza i najstraszniejsza bitwa.

Na Czerniakowie zginęło więcej polskich żołnierzy niż podczas szturmowania wzgórza Monte Cassino przez 2. Korpus Polski gen. Andersa.

Trzeba w tym miejscu odrzucić często nieprecyzyjne matryce historyczne i polityczne. A zwłaszcza te drugie. Spójrzmy na wszystkich tych Polaków, prostych żołnierzy AK, berlingowców, żołnierzy powstania, czyli również takich formacji jak Narodowe Siły Zbrojne, Armia Ludowa bądź pomniejsze, np. Polska Armia Ludowa, jak na ludzi, którzy szli wyzwolić swoją stolicę i ojczyznę od morderczego najeźdźcy, by mieszkać w Polsce, odbudować ją, pracować, wychowywać dzieci, po prostu szczęśliwie żyć. I byli w ogromnej większości jak najdalsi od politycznych targów.

Pochylmy się nad wspomnieniami z owego tragicznego czasu. Tadeusz Targoński, żołnierz 3. batalionu 9. pułku piechoty: „Straszne wrażenie robiły bez przerwy strzelające karabiny maszynowe z rejonu mostu Poniatowskiego, których błyski oraz gwizd kul paraliżował dosłownie nas wszystkich. Długo płynęliśmy, łódź kręciła się na głównym prądzie. Przy brzegu zaczęliśmy wskakiwać po pas do wody, ażeby tylko prędzej gdzieś się skryć. Dużą pomoc udzielili nam chłopcy z powstania”.

I następne: „Krew polskiego żołnierza poległego za Ojczyznę – na wszystkich pobojowiskach świata – jest tego samego koloru, a rany zadane przez wroga jednakowo bolą”.

Podobne wspomnienia są udziałem Zbigniewa Ścibora-Rylskiego, żołnierza AK ze Zgrupowania „Radosław”: „Nie było między nami żadnych różnic, czy to byli z AK, czy z Armii Ludowej, czy z innych formacji, czy to z Wojska Polskiego. Wszyscy walczyliśmy o jedną sprawę, żeby tylko zwyciężyć, żeby jak najwięcej móc ocalić jeszcze konającej Warszawy”.

Gdy dziś spacerujemy bulwarami wiślanymi, wspomnijmy choć przez chwilę ludzi, którzy wówczas tam walczyli. Wspominajmy ich wszystkich. Bo dzięki nim żyjemy.

Fot. domena publiczna

Wydanie: 13/2023, 2023

Kategorie: Historia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy