To konserwatywny gorset, który często nie pozwala na życie w zgodzie ze sobą Agnieszka Smoczyńska – reżyserka filmu „Fuga” Ukończyła Wydział Reżyserii Filmowej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, a także Szkołę Wajdy. Jej początki to krótkometrażowe dokumenty, ale prawdziwy rozgłos przyniosły jej „Córki dancingu”. Film zdobył nagrody na festiwalach w Nashville, Chicago, Wilnie, Sofii i Porto, a także Nagrodę Specjalną Jury na Sundance. „Fuga” miała premierę na tegorocznym canneńskim Tygodniu Krytyki. * * * „Fuga” to film stworzony w duecie z Gabrielą Muskałą, która nie tylko zagrała główną rolę, ale i napisała scenariusz. Podobno ta historia wydarzyła się naprawdę. – Nasza przygoda z Gabrielą zaczęła się przy pracy nad krótkim metrażem „Aria Diva”. Wtedy na bankiecie po premierze opowiedziała mi, że widziała w telewizji Marię – kobietę, która nie miała pojęcia, jak się nazywa ani skąd pochodzi. W pewnym momencie do studia programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” zadzwonił sąsiad Marii, który opowiedział o jej mężu i dziecku. Okazało się, że ona zupełnie ich nie pamięta. Dzięki Fundacji ITAKA udało nam się z nią skontaktować. Po rozmowie z Marią i lekarzami psychiatrami razem z Gabrielą doszłyśmy do wniosku, że mimo powrotu do domu nie do końca udało jej się odnaleźć w rzeczywistości. Wróciła jako zupełnie inna osoba w tym samym ciele. Gdzieś po drodze utraciła dawną tożsamość, a także zapomniała o bliskich, których kiedyś kochała. To dlaczego nie pochłonęła was biografia? Przecież historia prawdziwej kobiety, osobista, wydaje się idealnym materiałem na film. – Nigdy nie chciałyśmy przybliżać tej historii w skali jeden do jednego. Stanowiła tylko punkt wyjścia, który nie wymagał od nas żadnych pozwoleń, a sama inspiracja wynikała z naszej swobodnej dokumentacji. Gabrysia napisała autorski scenariusz, nad którym pracowałyśmy przez kilka lat. To, co udało nam się wydestylować, jest historią kobiety, która po latach nieobecności w rodzinnym domu próbuje odnaleźć się w świecie. Dla której tytułowa fuga dysocjacyjna była wynikiem nie tyle wypadku, urazu fizycznego, ile formą ratunku i ucieczki przed dotychczasowym życiem, w którym nie mogła trwać. Choroba jest dla was pretekstem do opowiedzenia o tożsamości i zrozumieniu samej siebie. Ale pokazujecie ten stan w różnych formułach – od animacji rysunkowej przez realizm po elementy surrealistyczne. To twój pomysł? – Tak. Chociaż najbardziej zależało mi na zakończeniu, które jest pewnego rodzaju symbolem budowania siebie od nowa. Ale faktycznie kluczowym elementem były sceny, które w sposób abstrakcyjny pozwoliłyby na wizualizację stanu bohaterki. Chciałam przełamać oczywistości czy przaśności, które tak często wpisuje się w schemat dramatów psychologicznych. Najlepszym wyborem, którego zasmakowałam już przy „Córkach dancingu”, okazały się elementy rodem z fantasy i baśni, oddające niejednoznaczny stan wewnętrzny bohaterki – zawieszonej między rozmytą przeszłością a zupełnie nową teraźniejszością. Między potrzebą zaakceptowania zastanego stanu rzeczy, roli żony, matki, a rozpoczęcia nowego rozdziału. Zwróć uwagę, że emocje i atmosfera, minimalistyczna forma na poziomie obrazu, dźwięku i zagęszczenie nieoczywistych znaczeń są ważniejsze niż matematyczna logika czy konkretne realia. To zainteresowało was w bohaterce – jej niejednoznaczność? Wydaje mi się, że w „Fudze” nie doceniacie plusów bycia matką. Czy nie jest tak, że podważacie nienaruszalną więź matka-dziecko? – Takie było nasze założenie, czyli w jakimś sensie wyzwolenie się z etosu Matki Polki. Zależało nam na wyciągnięciu kobiet z perspektywy tego, jak patrzą na nie mężczyźni. Ale nigdy nie myślałyśmy o tym w kategoriach feministycznego manifestu, wyszłyśmy od konkretnej historii. Opowieść Marii wydała się właściwym wstępem do rozmowy o normach społecznych oraz narzucanych nam rolach. Nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie macierzyństwo definiuje nas jako kobiety, a co gorsza – jako człowieka. To konserwatywny gorset, który często nie pozwala na życie w zgodzie ze sobą. Z drugiej strony macierzyństwo to przecież instynkt, coś atawistycznego, wpisanego w nasz kod genetyczny, a nie kulturowy. Kiedy zaczęłam pracę nad „Fugą”, urodziłam właśnie dziecko, karmiłam je piersią. Dyskusja z tym bezwarunkowym matczynym poświęceniem wydała mi się doskonałą okazją do postawienia ciekawego pytania na temat kobiet, które nie kochają swoich dzieci. Powinniśmy się od nich dystansować, a następnie z góry je potępiać? A może zastanowić się nad ich sytuacją lub wyborem? Skoro już o wyborze mowa: wasza bohaterka płaci za niego










