Magia połączona z męczarnią

Magia połączona z męczarnią

Robert Gliński: Żeby zrobić film, trzeba usiąść na tyłku, wyłączyć telefony i napisać scenariusz

– Młody człowiek zawsze ma jakieś marzenia – mówi. – Jeden chce być strażakiem, drugi lotnikiem. A ja chciałem zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Został reżyserem. I chyba nie żałuje. Kiedyś w wywiadzie Robert Gliński powiedział, że kino jest dla niego, jak dla Lenina, najważniejszą ze sztuk.

– Ech, te wywiady – śmieje się, gdy mu o tym przypominam. – Coś człowiek rzuci, a potem musi się tłumaczyć. Ale to prawda. Tylko że Lenin uważał, iż film potrafi przebudować świadomość. Przeorać duszę i uformować nowe pokolenie. Ja nie wierzę, by miał on moc zmieniania ludzkich postaw. Jednak dla mnie jest ważny. (…)

Dwukrotny laureat gdyńskich Złotych Lwów za „Wszystko, co najważniejsze” i „Cześć, Tereska” nie wyobraża sobie życia bez planu filmowego. Po tylu latach wciąż za nim tęskni.

– Co mnie tam kręci? Do końca nie wiem – mówi. – Chyba emocje. Nigdy nie uzależniłbym się od alkoholu, marihuany, seksu i tysiąca innych uciech, a od kina jestem uzależniony. Może to swego rodzaju masochizm, bo praca przy filmie to magia połączona z męczarnią. Człowiek wstaje o piątej rano i zasuwa do nocy. Żyje jak na haju. Wokół 50 osób i trzeba z nich wycisnąć maksymalnie dużo. Wyobraźni, kreatywności. Jeśli reżyser nie potrafi ich uruchomić, film wychodzi słabo. Dlatego samemu trzeba być nakręconym. (…).

A mógł wieść spokojne życie architekta… Urodził się 17 kwietnia 1952 r. w Warszawie. Pierwszych pięć lat życia spędził na Stalowej. Przed wojną jego rodzina miała na Szmulkach fabryczkę szuwaksu i wazeliny, ale komuna zniszczyła biznes.

– Stalowa była najbardziej praską z ulic – wspomina Gliński. – Rządziły nią równe chłopaki, które każdemu mogły przyłożyć. Pamiętam nasz dom. Dokładnie taki, jaki pokazałem w „Niedzielnych igraszkach”. Wróciłem do niego w czasie dokumentacji do tego filmu. Było tam wszystko, czego potrzebowaliśmy: podwórko studnia, drewniane budy, ołtarzyk, figura Matki Boskiej. (…) Takie właśnie klimaty towarzyszyły mojemu wczesnemu dzieciństwu.

Jego ojciec był architektem, matka – urzędniczką. W czasie powstania warszawskiego trafiła do Batalionu Zośka. Robert rósł w kulcie powstania, od dziecka 1 sierpnia zawsze jeździł z rodzicami na Powązki. (…)

Robert Gliński ma dwoje rodzeństwa. Młodszy o dwa lata brat jest profesorem socjologii i politykiem, po wyborach 2015 r. został ministrem kultury w rządzie PiS. Siostra – montażystką w Niemczech; kiedyś współpracowała z Krzysztofem Zanussim przy filmach realizowanych dla telewizji niemieckiej. Ich szkolny okres przypadł na lata 60. (…)

Po maturze Gliński zdał na architekturę. (…) Tyle że się zawiódł. Szło mu dobrze, nawet dostał propozycję pozostania na uczelni, ale miał poczucie, że to, co chciałby zaprojektować, i tak nie zostanie zrealizowane. (…) Poza tym wciągnęło go życie studenckie. Z kolegami bawił się w kabaret, udzielał się w działającym w Stodole Teatrze Pantomimy, w klubie filmowym nakręcił swoją pierwszą etiudę.

– Miała skomplikowaną strukturę narracyjną, pięć płaszczyzn czasowych i nikt oprócz mnie jej nie rozumiał – śmieje się Gliński. – Ale to mnie nie zniechęciło.

Warszawski wydział architektury mieścił się przy Koszykowej, niedaleko było kino Filmoteki Polskiej. Spędzał tam sporo czasu. Obejrzał całego Bergmana, Felliniego, Renoira, Wellesa. Zaczął poważnie myśleć o kinie. Co prawda chciał najpierw skończyć architekturę, a dopiero potem zdawać na reżyserię, ale do szybszego złożenia papierów do łódzkiej Filmówki namówił go kolega z klubu, Marek Drążewski, dzisiaj znany dokumentalista. (…)

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 17/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy