Magnetyzm rządzących

Nie będzie spadającej głowy marszałka Marka Borowskiego ani tym bardziej szybkiej dymisji rządu Leszka Millera. Sejm RP też wbrew buńczucznym zapowiedziom liderów LPR i PiS nie samorozwiąże się. Będzie za to chór wojennych okrzyków, groźnych pomrukiwań, cyklicznych wezwań do ostatecznego rozwiązania. Rząd nie upadnie na skutek samorozwiązania się Sejmu. Aby to uczynić, zainteresowana opozycja musiałaby mieć 300 głosów, podobnie jak zainteresowana przyśpieszonymi wyborami koalicja. Ani ci, ani tamci trzech setek nie mają. Zatem tylko społeczna katastrofa może przerwać obecną kadencję Sejmu. Decyzję o samorozwiązaniu, czyli wyrzuceniu się z posady, podjąć mogą jedynie posłowie. Ci znają warunki panujące na rynku pracy. Można szydzić z inteligencji wybrańców narodu, ale nie są oni samobójcami. Nie wierzcie zatem liderom opozycji, którzy grzmią o skróceniu kadencji. Zwłaszcza tym z PiS. Wszak posłowie tej partii dwa lata temu na konto kampanii wyborczej zaciągnęli prywatne komercyjne kredyty bankowe. Jeszcze niespłacone. Skąd teraz wezmą fundusze na kampanię wyborczą? Z wyborów na wybory coraz droższą. Oczywiście, parlament może paść, jeśli nie uchwali budżetu na rok 2004. Wtedy nowe wybory mogłyby odbyć się wiosną przyszłego roku, razem z wyborami do Parlamentu Europejskiego. Jednak najbardziej realny termin przyszłych wyborów to wiosna 2005 r. Takiego aktualnie chce SLD. Pozostaje zatem mniejszościowy rząd SLD-UP wzmocniony koalicją parlamentarną z małymi kołami poselskimi i sejmowymi singlami, zwanymi „wolnymi elektronami”. Przyciąganymi przez magnetyzm ugrupowania rządzącego. Ciężar obrony mniejszościowego rządu spadnie na posłanki i posłów małej koalicji. Pozostanie im bezwzględna obecność podczas głosowań, połączona z dyskretnym kaperowaniem sojuszników z opozycji, z grona krążących „elektronów”. Najgorzej będzie w komisjach sejmowych, gdzie niekiedy większość koalicyjna wisiała na posłach PSL. Gdzie rzadko pojawiają się „elektrony”. Gdyby opozycja była zwarta, złośliwa i kompetentna, to mogłaby przejmować rządowe lub koalicyjne projekty ustaw i w czasie komisyjnych czy podkomisyjnych obrad nicować je wedle własnego programu. Wtedy powstałaby sytuacja, w której mniejszościowy rząd rządziłby sobie, czyli podejmował wiele koniecznych, lecz niepopularnych decyzji. Zaś zwycięskie w wyborach ugrupowanie nie mogłoby realizować ustawowo swojego programu wyborczego, bo opozycja skutecznie by go blokowała. W ten sposób SLD-UP rządząc, tracić może z miesiąca na miesiąc społeczne poparcie. Przy obradującym parlamencie, czekającym na błędy koalicji. Skoro wcześniejsze wybory nie są możliwe, to na co może grać opozycja? Artur Balazs, lider niewielkiego ugrupowania zwanego teraz półgębkiem, ujawnił, że on i jego zwolennicy zainteresowani są „rządem fachowców”. Powstałym po referendum europejskim. Przy udziale SLD wzmocnionego ugrupowaniami centrowymi i – jak sugeruje Balazs – błogosławieństwem obozu prezydenckiego. Rządu centrolewicowego bez premiera Millera. I tu intencje działań politycznych wielu aktorów pierwszoplanowych naszej sceny politycznej stają się coraz bardziej czytelne. Tylko czy cała ostatnia wielka wirówka nonsensu potrzebna jest do próby zmiany premiera?   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2003, 2003

Kategorie: Felietony