Hasło „trup w szafie”, a także próba ukucia teorii, że „wam wolno mniej”, nie są przypadkowe Rozmowa z Andrzejem Urbańczykiem, redaktorem naczelnym „Trybuny” Czy opłacało się panu brać „Trybunę”? Rezygnować z roli rzecznika klubu, z roli aktywnego posła i schodzić do poziomu człowieka od czarnej roboty? Są pewne wyzwania, wobec których nie można przejść obojętnie. W pewnym momencie zauważyłem dysproporcję między stopniem poparcia dla SLD a dosyć nikłymi notowaniami SLD-owskiej nadbudowy, czyli jego sposobu myślenia, świata wartości. 7 mln ludzi deklaruje gotowość głosowania na SLD, a nakład “Trybuny“ jest prawie niezmienny od wielu lat, niemal taki sam jak wtedy, kiedy chciało na nas głosować 3,5 mln ludzi. Skala tej dysproporcji zmusza do postawienia pytania: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tylko kilkadziesiąt tysięcy ludzi chce czytać naszą gazetę, kiedy kilkadziesiąt razy więcej chce widzieć w nas władzę? Czy ”Trybuna” nie popełnia gdzieś błędu? Błąd jest taki, że nie ma w tej chwili mody na organy partyjne. Wiele osób kojarzyło moje przyjście właśnie z upartyjnieniem gazety. A będzie odwrotnie. Nie może być tak, żeby czytelnik był karmiony, czy też atakowany treściami, które w 90%, poza sportem, są stricte polityczne. Życie jest bogatsze – będę więc dążył do równowagi pomiędzy nagą polityką i życiem. A związki między „Trybuną” a SLD będą po prostu partnerskie. Ale ma pan świadomość, że jest pan postrzegany jako były rzecznik klubu SLD, osoba zaangażowana w partyjną politykę? Ten czynnik miałby znaczenie, gdyby media w Polsce nie były tak spluralizowane i tak wolne. Dzisiaj jest konkurencja – 200 rozgłośni radiowych, ileś kanałów telewizyjnych, rynek prasowy niezwykle wielobarwny. W takiej rzeczywistości działam. Niech wierzy, kto nie chce, ale byłem bardzo samodzielnym rzecznikiem. W takim razie: czy, pańskim zdaniem, ”Gazeta Wyborcza” jest w takim samym stopniu kojarzona z Unią Wolności, jak ”Trybuna” z SLD? W tym samym stopniu „Gazeta Wyborcza” jest zbliżona do Unii Wolności, jak „Trybuna” do SLD. Tak się historycznie stało, że cała świadoma warstwa polskiej inteligencji w roku 1980 i w roku 1989 bardzo głęboko weszła w politykę. Trudno dzisiaj znaleźć ludzi absolutnie neutralnych – tak pod względem życiorysów, jak i stosunku do tego, co się dzisiaj dzieje. To wszystko nas wchłonęło. I to zadecydowało, że gazety są kojarzone z opcjami politycznymi. Nawet „Rzeczpospolita”, która ucieka w świat konkretu – prawa, ekonomii, ma swoje barwy. Sympatie jej komentatorów politycznych są ewidentne – jest to opcja zdecydowanie antylewicowa. „Życie” jest mocno prawicowe, zresztą nikt tam tego nie ukrywa. W mediach duch wojownika przeważa nad duchem rzemieślnika. Głębokie zaangażowanie polityczne inteligencji odbija się też na upolitycznieniu innych instytucji. Tu daje się od razu stempel i polityczną etykietę, jak gdyby się nie wierzyło, że człowiek, który ma poglądy polityczne i życiorys polityczny, potrafił rzetelnie wypełniać swoją rolę zawodową. Będzie pan głosował wbrew opinii klubu SLD, kiedy „Trybuna” dojdzie do wniosku, że akurat w danej sprawie klub SLD nie ma racji? Nie na tym polegać będzie mój ewentualny konflikt sumienia, jak będę głosował, tylko jaką będę robił gazetę. Czy będzie ona odzwierciedlała szeroką paletę poglądów, czy będzie rzetelna wobec czytelnika i wobec bohaterów zdarzeń. Zresztą, nie mam obawy, że te role będą w nieustannym konflikcie. Nie widzę ku temu powodów. Do tej pory był tylko jeden poważny konflikt między „Trybuną” a SLD – wokół interwencji NATO w Kosowie i nalotów na Serbię. Tu była rzeczywista różnica zdań. Reszta to były pozory sporu. To były grymasy. Ale samodzielne. Gazety w Polsce są kojarzone z partiami politycznymi. Więc i „Trybuna” nie jest „niewinna”, tak jak i sam Janusz Rolicki, który startował na posła, a potem na radnego. Czy robił to, żeby odpolitycznić gazetę? Po co się starał o te role? Ze mną jest odwrotnie – najpierw zdobyłem mandat społeczny i dzisiaj, po prostu, chcę unowocześnić gazetę. Natomiast Rolicki z pozycji szefa „Trybuny”, chciał zająć pozycję polityczną. Nie ma więc co przeciwstawiać Rolickiego Urbańczykowi. Czy Janusz Rolicki był dobrym naczelnym? Był bardzo dobrym dziennikarzem. Znakomicie wybrał „Trybunie” cel ataku i cel obrony. Celem ataku było obecne pojmowanie państwa i władzy przez obóz rządzący z tymi wszystkimi złymi cechami, które









