Matka Polka samowolka

Matka Polka samowolka

Bejbi Blues. foto Lukasz Niewiadomski/ Materialy prasowe

Z ekranów zniknęły opiekunki ogniska domowego, wychowawczynie bojowników i powstańców. Zastąpiła je parada kwok, macoch i wariatek Mamusie bywają toksyczne na tyle sposobów, że trudno policzyć. Mordercza kwoka zagłaska dziecko jeśli nie na śmierć, to przynajmniej do zidiocenia. Model pokazowy – Ewa Kasprzyk w filmie „Bellissima” (2001) Artura Urbańskiego. Ta mamusia innego życia – poza tym w telewizorze – nie uznaje. A tam same idiotki – co one mają takiego, czego jej brakuje? Mama decyduje się więc wejść do show-biznesu jako klon Violetty Villas. Nakłada perukę, szlifuje pazury i w rezultacie bardziej przypomina Augusta II Sasa z historycznych sztychów niż piosenkarkę. Klapa! Ale mamusia się nie poddaje. Ma nowy pomysł – zrobi gwiazdę z 15-letniej córeczki. Kładzie jej do głowy: nie bądź wiecznym popychadłem na lekcjach baletu, wystąp w reklamie, zostań miss! I wlecze dzieciaka od castingu do castingu, kolanem przepycha przez eliminacje, wykłóca się z jurorami. Nawet kochanka dobiera sobie takiego, który wpłynie na karierę córuni. I jak mamusia umiera w połogu, bo beztrosko zaszła w zbyt późną ciążę, to jakoś nam jej nie żal. Najwyżej dziecka. „Płacz, płacz. Ja też płakałam na swoim ślubie”, mówi matka do córki w „Weselu” (2004) Wojtka Smarzowskiego. Dlaczego polskie kobiety – generacja za generacją – płaczą w „najszczęśliwszym dniu życia”? Bo serce wyrywa się do ukochanego gołodupca, a rodzina i rozsądek podpowiadają, by wyjść za miejscowego bogacza. Potem w kościele można kłuć ludzi w oczy futrem z lisa. A w poduszkę płacze się nocą, kiedy nikt nie widzi. W ostatnich scenach filmu świeżo zaślubiona córka – odwrotnie niż mama – łamie szablon i ucieka w siną dal z wybrańcem serca. Ale to wygląda tak, jakby sztuce Gabrieli Zapolskiej dopisać końcówkę z Marii Konopnickiej. W „Placu Zbawiciela” (2006) Krzysztofa Krauzego i jego żony Joanny dochodzi do ostatecznego zaszczucia młodej mamy. Kiedy Beata, dziewczyna z prowincji, złapała w Warszawie chłopaka (niestety, na dziecko), wydawało się, że chwyciła Pana Boga za nogi. Ale radość trwała krótko. Najpierw przyszła teściowa próbowała wymusić na „słoiku” aborcję, potem jej i synkowi urządzała regularne piekło w ciasnym wspólnym M, a wreszcie małżonek uznał Beatę (z dzieciakami) za nieprzyszłościową. Przeniósł się do pani, która fundowała mu narty za granicą. Co w takiej sytuacji robi matka Polka? Za ostatnie pieniądze zabiera dzieci do cukierni, potem każe połknąć po garści pigułek. Obiecuje, że jak się prześpią, zjawi się tata i zabierze ich na wspaniałe wakacje. A sama spokojnie, metodycznie tnie scyzorykiem własne przeguby. U mamuśki na smyczy W naszym kinie pełno mamuś, które za nic nie umieją przeciąć pępowiny. Choćby dlatego, że synalkowie jakoś tak się zasiedzieli na garnuszku. I teraz: „Kretyn, miernota bez wyobraźni, półgłówek, idiota, drań, szubrawiec, pieprzony szmaciarz, beztalencie, wieczny student”. Taki ciąg bluzgów pod swoim adresem zarejestrował operator filmowy Marcin Koszałka, który przyniósł kamerę do domu i pozwolił mamie się wygadać. W filmie „Takiego pięknego syna urodziłam” (1999) mamusia to generator bluzgów wiecznie w papilotach i z papierosem w ustach. A tatuś? Kładzie uszy po sobie jak Felicjan Dulski, a czasem dokłada do pieca. Z tą pępowiną bywa i tak, że to potomkom strasznie na niej zależy, co wstydliwie ukrywają. W osławionym obrazku obyczajowym „Kac Wawa” (2011) Łukasza Karwowskiego warszawska kawalerka organizuje sobie noc przedślubną w stylu, że pozazdrościć. Jest limuzyna, długa i biała jak dla Elvisa, są ścieżki białego proszku ustawiane złotą kartą kredytową, agencja z panienkami i siusianie na wiwat pod palmą na rondzie de Gaulle’a. Ostentacyjna swoboda, pełna niezależność? Może od miejskich służb porządkowych, ale przecież nie od mamusi. Bo to wszystko za jej pieniądze. Ci rycerze ścieżki i kieliszka nie mają nic i do niczego nie dojdą. Wystarczy więc, że mamusia kiwnie paluszkiem, a w sekundę prostują się do pionu i grzecznie idą wyprowadzić mamusinego pudelka Pikusia. Od którego zresztą niewiele się różnią. Nieco inny wariant podsuwa „Big Love” (2012) Barbary Białowąs – romans „młodych, wykształconych, z dużych miast”. Historyjka potwierdza wszystkie pomówienia pod ich adresem. Pośpieszna kopulacja małoletniej panienki odbywa się na pierwszej randce, i to na pace firmowego samochodu dostawczego. Po czym chłopak nie jest nawet ciekaw numeru

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 21/2017

Kategorie: Kultura