Media bez cenzury

Media bez cenzury

Dyktat bulwarówek Tabloidowe postrzeganie rzeczywistości z łamów bulwarówek przenika do naszego życia Wielkie zdjęcia, agresywne tytuły, mocne zdania – tabloidy wyznaczają dziś trend na polskim rynku medialnym. I choć szokują intelektualistów, bulwersują piewców dobrego smaku – zachwycają czytelników. Stały się nie tylko stymulatorem medialnych karier, lecz także skutecznym narzędziem wpływu i kształtowania opinii. A co za tym idzie, ważnym aktorem na scenie politycznej. Siła rażenia „Faktu” i „Super Expressu” (łączna sprzedaż w granicach 700 tys.) sprawia, że trzeba się z nią liczyć. Choć z bulwarowym stylem prasy oswajał nas od kilku lat „SE”, dopiero pojawienie się na rynku dziennika „Fakt” odsłoniło prawdziwe oblicze tabloidu po polsku. Bo krajowa wersja odbiega od swojego (głównie niemieckiego) prototypu. Tabloidy niczym fast foody serwują swój produkt szybko i niekoniecznie zdrowo. Ale w momencie konsumpcji nikt się nie zastanawia nad skutkami ubocznymi. Wręcz przeciwnie, zwraca się uwagę, że nastanie bulwarówek uaktywniło sporą część osób, które wcześniej nie czytały niczego. Ambicją tabloidów jest jednak odbiorca na poziomie intelektualnie wyższym niż średnia krajowa. I rzeczywiście do tej grupy przemawiają. Dlaczego? Socjolodzy tłumaczą, że coraz bardziej zabiegane społeczeństwo z nadmiaru informacji wybiera treści najłatwiejsze w odbiorze. Medioznawcy dodają: współczesny czytelnik coraz częściej postępuje z tekstem według schematu: zdjęcie, tytuł, nadtytuł. Niewielu w ogóle sięga po sam tekst, jeszcze mniej dociera do jego końca. Siła rażenia Nie ma cię w tabloidzie, nie istniejesz – to stwierdzenie najcelniej oddaje stosunek osób publicznych do bulwarówek. I choć gwiazdki naszego show-biznesu obrażają się na nie, a nawet grożą im procesami, to wcześniej czy później na ich na łamy wracają. Bo jedni i drudzy są na siebie skazani. Podobnie ten mechanizm funkcjonuje na styku tabloid-polityka. Choć w tym wypadku ma to o wiele poważniejsze konsekwencje. O ile Mandaryny (jej kariera jest modelowym wytworem tabloidów) nikt słuchać nie musi, o tyle polityk „sprzedany” nam przez kolorówkę może oznaczać cztery lata nieszczęścia. Socjolodzy są zgodni: przez swą masowość to tabloidy w największym stopniu wpływają dziś na kształtowanie opinii publicznej. Z tym że mamy tu do czynienia z nowym rozumieniem opiniotwórczości mediów. Tabloid zwykle zwalnia z obowiązku myślenia i daje czytelnikowi gotową odpowiedź. A skoro mówi, że rząd PiS jest najlepszy, to kilkaset tysięcy czytelników nie ma podstaw, by w to wątpić. Nie bez kozery podkreśla się, że sporą część wyborczego sukcesu PiS, można przypisać Radiu Maryja, ale i skutecznej reklamie na łamach „Faktu”. A ten nie wahał się w najbardziej gorącym okresie kampanii wyborczej oddać swoje najlepsze łamy politykom tej partii. I choć w ubiegłej kadencji poseł PSL, Wiesław Woda, domagał się, by dziennikarze „Faktu” mieli zakaz wstępu do Sejmu, a Andrzej Fedorowicz z LPR krzyczał, że „reprezentują interesy spółek”, tak przed wyborami żaden polityk – z LPR na czele – łamami bulwarówki nie gardził. I nikt też nie pytał, czyje interesy reprezentuje. Dr Zbigniew Oniszczuk, specjalista od mediów niemieckich, podkreśla, że polityczne zaangażowanie „Faktu” w zasadniczy sposób odróżnia go od niemieckiego prototypu. – „Bild” nie ucieka, co prawda, od polityki, ale nie ma ambicji politycznych. W dodatku jego czytelnik jest konserwatywny: interesują go głównie pełny portfel, kufel dobrego piwa i lubieżny dowcip. Jeden wart drugiego To, że tabloidy przypisują sobie absurdalne sukcesy, z końcem zimy na czele, że dołączają do wydania „dobrą energię bioenergoterapeuty” („Fakt” zapewniał, że fachowiec pół nocy spędził w drukarni), nikogo już nie dziwi. Coraz częściej dyskutuje się zaś o społecznych konsekwencjach tabloidowego postrzegania rzeczywistości. Socjolodzy mówią o utrwalaniu podziału na my, czyli społeczeństwo, i oni, czyli władza. A także rozbudzeniu nastrojów polowania. Wracają pytania o etykę dziennikarską. – Gdy dzwoni do mnie dziennikarz z „Faktu” czy „Super Expressu”, wiem, że niezależnie od tego, co powiem, dzień później w moje usta zostanie włożona wypowiedź wyrwana z kontekstu, która odsłoni zupełnie nowy i nieznany mi sens własnych poglądów – pisze Magdalena Środa. Na łamanie prawa, a także kategoryczną retorykę, gdzie zdjęcie prezesa sądu okręgowego oraz psa policyjnego objaśnia podpis „Jeden wart drugiego”, zwracają uwagę prawnicy. Szokuje język, a nawoływanie do ustąpienia ministra w stylu „Zwolnić Durnia!” czy „Odejdź, bucu”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 50/2005

Kategorie: Media