Mglistość rzeczy

Mglistość rzeczy

„Zimne nóżki” to w slangu dziennikarskim określenie gotowca z okazji śmierci kogoś znacznego. Przygotowanego zawczasu, żeby mógł się ukazać nazajutrz po zgonie – chodzi nie o zwykłą klepsydrę, ale o zestaw esejów i szkiców wspomnieniowych, blok materiałów poświęconych wybitnemu nieboszczykowi. Nigdy nie pracowałem etatowo w żadnej redakcji, więc nie wiem, kiedy się wskakuje na listę „zimnych nóżek”, czy decyduje bariera wieku, czy przecieki ze szpitala, wzmaga je z pewnością rosnące prawdopodobieństwo śmierci. Nie wiem też, czy redakcje zaprzyjaźnione mają w zwyczaju dawać „zimne nóżki” do wglądu żyjącym bohaterom, bo któżby nie chciał zawczasu autoryzować mowy pogrzebowej nad własną trumną, a przynajmniej poczytać o sobie zestawu chwalebnych tekstów – wszak o umarłych dobrze albo wcale. Po ujawnieniu „taśm Obajtka” i natychmiastowym uruchomieniu przez prorządowych propagandystów wątku turetyzmu przyszło mi do głowy, że pisowskie organa muszą mieć arsenał takich gotowców na wypadek przyłapania swoich grubych ryb na jakiejś niegodziwości. Jest to szczególny rodzaj „zimnych nóżek” na okoliczność śmierci politycznej – i tu nie mam wątpliwości, że ich treść jest z zainteresowanymi konsultowana.

Na czym wywalił się rząd PO? Na wulgaryzmach, ośmiorniczkach i aferach finansowych – aby zatem rząd PiS nie wypadł za bandę z tych samych przyczyn, należało przygotować materiały dezorientujące. Ktoś z naszych klnie jak szewc? To koprolalia, nerwicowe natręctwo, biedak walczy, jak może, ale czasem mu się ulewa wiązanka. Żre cymesy i frykasy? Cierpi na bulimię, pokątnie wszystko potem wyrzyguje. Kradnie? To nie złodziej, lecz kleptoman, chachmęci kompulsywnie, to straszna choroba, co weźmie i tak odda na tacę. A teraz za sprawą pandemii nauczyliśmy się nowego, lirycznego określenia, które jest prawdziwym jokerem w talii tłumaczeń – oto nadciąga mgła mózgowa. Każde podejrzane zachowanie, jak również każde partactwo, niekompetencję, bełkot, kłamstwo, przekręt – wszystkie stałe elementy pisowskiej codzienności politycznej będzie można wytłumaczyć za pomocą mgły mózgowej, jak niegdyś za sprawą pomroczności jasnej szukano alibi dla pewnego świętej już pamięci pirata drogowego.

Mgłę mózgową to ja mam, od kiedy sięgam pamięcią, a sięgam raczej niedaleko z powodu mgły mózgowej; tydzień temu nie dałem rady z jej powodu napisać felietonu, och, mgła mózgowa nie pozwoliła mi napisać moich najlepszych książek, tych, za które powinienem już dawno otrzymać Nagrodę Nobla. Mgliście widzę przyszłość Polski spowitej mgłą mózgową co najmniej od sześciu lat, tj. od pierwszej prezydenckiej elekcji partyjnego lizuska, bogobojnego slalomisty z Krakowa. „Z przemodlenia, z przeomdlenia senny” przespałby wirusowe tsunami – gdyby go nie wybudziły wiosenne roztopy, dalej szusowałby z przerwami na msze święte i siedział cichutko jak rezerwowy ministrant na zakrystii; jemu już niepotrzebna troska o poparcie, trzeciej kadencji nie będzie, jeszcze cztery lata w pałacu pomieszka i polata z misjami specjalnymi na plażę do Juraty lub stok do Wisły.

Co do mnie, ulegam nieustannemu zamgleniu, czym tłumaczę się radykałom, oni wszystko widzą w skrajnie wyostrzonych konturach. Na przykład znajoma radykalna feministka gani mnie, że wychwalam publicznie figurę własnej Żony, choć czynię to niejako na marginesie litanii na cześć innych jej przymiotów – nie gani mnie więc za seksizm, ale za to, że wykazuję postawę body negative. Uwłaczam tym samym godności kobiet, które nie mają czasu ani pieniędzy na to, by dbać o ciało. Przyparty do muru przepraszam za niefrasobliwość, tłumaczę się mgłą, zmieniam temat na kinofilię, tu zwykle łatwej nam się dogadać jako filmoznawcom.

Oglądam teraz niemal wyłącznie stare, przedwojenne filmy, a wyszukuję takie, które opinia publiczna i rządy wysmagały za szkalowanie imienia narodu. Wynalazłem np. ostatnio kostiumowe cacko Jacques’a Feydera „Zwyciężyły kobiety” z 1935 r., komedię wspaniale ożywiającą malarstwo dawnych mistrzów flamandzkich. Rzecz dzieje się opodal XVIII-wiecznej Antwerpii, dziarscy w warunkach pokojowych mężczyźni na wieść o przemarszu wojsk hiszpańskich chowają się gdzie popadnie (także na… marach), kobiety zatem muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Zamiast panikować, ucieszone świeżym ładunkiem wygłodniałych przystojniaków o południowym temperamencie spędzają z nimi bez mała orgiastyczną noc, co łagodzi obyczaje najemników i oszczędza miasteczko przed spodziewanym splądrowaniem. Niektóre opieszałe damy dają nazajutrz wyraz rozczarowaniu, że Hiszpanie wyjeżdżają, nie spełniwszy złowieszczych zapowiedzi: „Jak to, przecież mieli nas gwałcić…”. Ten dowcip nie powinien był mnie rozbawić, rzecze znajoma, tłumaczę się zatem mgłą mózgową, mówię, że Kaja Staśko myli mi się z Mają Godek i tu już nawet mgła nie pomaga, znajoma się obraża.

Radykałowie z obu stron mają uwiąd poczucia humoru. Prawica wszystko musi utopić w tromtadrackim patosie, lewica w każdym dowcipie znajdzie wykluczające szyderstwo. Nie ma co się unosić, i tak wszyscy utoniemy we mgle.

w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 13/2021, 2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy