Milionerka dobrodziejka

Milionerka dobrodziejka

Chyba nie ma w Polsce działaczy opozycyjnych, których Barbara Piasecka-Johnson nie finansowała. Ale nie miała szczęścia do ludzi podziemia Na opozycję Warszawa-Nowy Jork, 1985 W sprawie pomocy dla Zofii Romaszewskiej, działaczki opozycji z Warszawy, członkini Komitetu Obrony Robotników, która wybiera się do Nowego Jorku, żeby zbierać fundusze na konspirację, do Barbary dzwoni Felicja Kranc (o tym, jak należy zbierać pieniądze, Zofia dowiaduje się od Ireny Lasoty, emigrantki zaangażowanej w komitet Solidarity with Solidarity. Irena tłumaczy Zofii, że zwracanie się do fundacji charytatywnych jest w Ameryce powszechne i mniej krępujące). Wkrótce Zofia Romaszewska może przyjechać do Jasnej Polany. Kilka miesięcy później przyjeżdża na stypendium jej córka Agnieszka. Zofia Romaszewska: – Kiedy przyjechałam, dni gospodyni upływały na przygotowaniach do procesu o majątek, spotykała się z adwokatami. Zachwycała się Niną Zagat, która była jej opoką. Przychodzili do niej również masażystka, fryzjerka i wróżka. Była ładnie ubraną, nauczoną wiedzy o sztuce osobą, chociaż z tego, jak się wyrażała, wnioskowałam, że jest kobietą prostą. Chodziłyśmy na spacer po jej ogrodach. Podziwiałyśmy szopy pracze, które mieszkały na terenie jej posiadłości w ogromnej liczbie. Opowiadała mi głównie o tym, jak kochała pana Johnsona. Mówiła, że nikt jej nie wierzy, a to prawda. Byłam doskonałym słuchaczem, bo nic o sprawie nie wiedziałam, nie miałam zdania. Dziś myślę, że podtrzymywała mit, w który sama uwierzyła. Żeby się uwiarygodnić, opowiadała, że przyjaźni się z homoseksualistami: lekarzem z Nowego Jorku oraz jednym doradcą od sztuki. Dbała, żeby nie można jej było posądzić o romans. W Jasnej Polanie nie było śladu innego faceta. Nawet śladu po śladzie. W moim przekonaniu była wciąż zakochana w Witoldzie Małcużyńskim. Kiedy o nim mówiła, zmieniał jej się wyraz twarzy. Jeden z najlepszych pokoi gościnnych nosił jego imię. Chciała, żebym opowiedziała jej o Polsce. Słuchała z dużym zainteresowaniem. Mówiłam, że potrzebujemy pieniędzy na Solidarność, bo inaczej ruch zamrze. Myślę, że to ją fascynowało. Nigdy nie przeszłyśmy na „ty”. Byłam dość nastroszona, nie chciałam się zaprzyjaźniać, tylko zdobyć pieniądze na Solidarność. Powiedziałam jej, czego potrzebujemy, a ona słuchała uważnie. Już podczas pierwszego spaceru oświadczyła mi, że da pieniądze. Na początek 100 tys. dol. Pieniądze dotarły w 1986 r. przez fundację Ginetty Sagan. Filantropka Sagan mogła wywieźć większe pieniądze z USA. Te pieniądze pozwoliły nam pomóc bardzo wielu ludziom i prowadzić Komisję do spraw Interwencji i Praworządności NSZZ Solidarność. Na moją prośbę pani Basia kupiła nam kilka samochodów: toyotę, duże renault, hyundaia i nissana. Wszystkie na ropę, o takie prosiliśmy. Mogliśmy wozić adwokatów na sprawy. Auta zostały przywiezione, gdy już byłam w Polsce. Bez niej nas by nie było. Była najważniejszym fundatorem Komisji. Mogliśmy płacić ludziom za strajki, broniliśmy ich w sądzie. Wszyscy w opozycji zazdrościli nam, że udało nam się zdobyć pieniądze. O tym, że są to środki od Barbary, nie mówiliśmy głośno. Miałyśmy niepisaną umowę, że w kontekście pieniędzy jej nazwisko nie padnie. Zwłaszcza że kiedy u niej mieszkałam, mnóstwo ludzi z Polski próbowało się do niej dostać. Dzwonili, pisali listy, czekali pod drzwiami. Na koniec pani Barbara zapytała, co bym chciała dla siebie, a ja powiedziałam, że chciałabym nie mieszkać ze swoją córką. Byłyśmy z Agnieszką w dobrych relacjach, ale nie chciałam z nią mieszkać. Gdy wyszłam z więzienia, Agnieszka była już mężatką. Wszyscy mieszkaliśmy w jednym trzypokojowym mieszkaniu. Potrzebowałam przestrzeni, źle się czułam z tyloma osobami. A nie było żadnych szans na mieszkanie dla Agnieszki. I ona to mieszkanie dla Agnieszki ufundowała. Przysłała 20 tys. dol., co wystarczyło na mieszkanie i urządzenie go. Opłaciła też stypendium w Yale. Pożegnałyśmy się bardzo serdecznie, a mnie bezpieka już mocno pilnowała, żebym więcej nie dostała paszportu. Na ubogą siostrzenicę Jasna Polana, grudzień 1985 Na stypendystkę Agnieszkę Romaszewską czeka na lotnisku długa, czarna limuzyna z barkiem i fantazyjnym oświetleniem. Zawozi ją do Princeton. Barbara udostępnia bajkowy pokój Małcużyńskiego. Jest w nim fortepian, na ścianach Grottger, Wyczółkowski i portret pianisty. Na łóżku wielkie poduszki, batystowa pościel i puchowa kołdra. Marmurowa łazienka ma podgrzewaną podłogę i pachnie w niej orchideami, które rosną w podłużnej donicy. Agnieszka chce kupić kosmetyki, których nie można dostać w Polsce,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2017, 2017

Kategorie: Sylwetki