Misja w Al-Akrze

Misja w Al-Akrze

W Iraku nie brakuje wiosek od lat pozbawionych opieki medycznej. Do takich miejsc docierają polscy lekarze Korespondencja z Iraku Tej pacjentce nie jesteśmy już w stanie pomóc… – kiwa głową ppłk Teresa Chudzikiewicz-Biłak, lekarz Polskiego Kontyngentu Wojskowego (PKW) w Iraku. U jej stóp, na noszach, leży nastoletnia Irakijka z zaawansowanym nowotworem. – Tylko morfina, by umierając, nie męczyła się zbyt mocno… – tłumaczy lekarka. Za chwilę dwóch irackich policjantów wynosi dziewczynkę z tymczasowego gabinetu. – Następna pacjentka! – słychać mimo wszystko zdecydowany głos doktor Teresy. Wioska na błocie Al-Akra – 20 km od Diwaniji. Niby blisko dużego miasta, a jakby koniec świata. By przedostać się do wioski, trzeba pokonać szeroki na kilkanaście kilometrów pierścień nigdy nieschnącego błota. Kolumna z międzynarodową (polską, bułgarską, ukraińską i iracką) pomocą medyczną przez kilkadziesiąt minut kluczy bezdrożami, prowadzona przez zwinne pickupy miejscowej 8. Dywizji, kierujące ciężkie pojazdy na bardziej utwardzone miejsca. Przed ponad 30 laty, gdy zakładano wioskę, jej położenie było dla mieszkańców nie lada atutem. Gwarantowało szyickiej wspólnocie ograniczony kontakt z saddamowską władzą, jej wojskiem i policją. Jednak z czasem okazało się również przekleństwem. – Al-Akra do dziś pozbawiona jest elektryczności i własnej stacji uzdatniania wody – opowiada Kasem Shaker, stojący na czele wioskowej administracji. Choć wydaje się czuć swobodnie, za nim, jak cienie, stoi dwóch policjantów z odbezpieczonymi kałasznikowami. – Saddam Husajn, gdy się przekonał, że nie jesteśmy dla niego zagrożeniem, kazał swoim urzędnikom o nas zapomnieć. I ci zapomnieli… Szkołę zbudowaliśmy sami, ale własnego lekarza nigdy nie mieliśmy. A mało kto mógł sobie pozwolić na wyprawę do szpitala w Diwanii. Stoimy na dziedzińcu szkoły podstawowej w Al-Akrze. W Polsce ów parterowy, rozpadający się budynek uznano by za zagrożenie budowlane; tu służy ponad 600 dzieciom z niemal czterotysięcznej, wiejskiej wspólnoty. Dziś, na kilka godzin, każdą z sal lekcyjnych (klepiska zamiast podłóg, połamane ławki, wybite szyby) przemianowano na prowizoryczny gabinet. Przed głównym wejściem kłębi się tłum Irakijczyków, głównie kobiet z małymi dziećmi – nie wejdą na dziedziniec bez zgody bułgarskich żandarmów, kontrolujących wykrywaczem metalu każdą wpuszczaną osobę. Czekanie na lekarza – Kondycja zdrowotna irackiego społeczeństwa jest bardzo słaba – tłumaczy płk Robert Salamon, szef służby medycznej PKW. – Praktycznie na poziomie Trzeciego Świata. Najczęściej spotykamy się tu z zadawnionymi, źle leczonymi złamaniami i urazami, wszystkimi możliwymi chorobami skóry, chorobami układu oddechowego i robaczycami układu pokarmowego, na które cierpi ponad 50% populacji. Powód? Niemal całkowity brak oświaty zdrowotnej; dla przeciętnego Irakijczyka konieczność mycia rąk przed jedzeniem to całkowita abstrakcja. A gdy do tego dochodzi brudna woda, na picie której skazana jest znaczna część społeczeństwa, i chore, przez nikogo nieleczone zwierzęta, o problemy zdrowotne nietrudno. Zwłaszcza że tocząca się wojna jeszcze bardziej ogranicza dostęp do świadczeń medycznych. Jak wspomina Karem Kadhem El Jasery, plemienny przywódca Al-Akry, jej mieszkańcy do dziś pamiętają amerykańskiego lekarza, który w kwietniu 2003 r. przejeżdżał przez wioskę wraz z oddziałem marines. Na kolejnego medyka musieli czekać dwa i pół roku. – W tym czasie doraźnej pomocy mogli szukać w naszej bazie – wyjaśnia płk Salamon. – Każdy z kontyngentów wielonarodowej dywizji ma jeden dzień w tygodniu na przyjmowanie irackich pacjentów. Do nas można się zgłaszać w poniedziałek. Tyle tylko, że nie każdy z potrzebujących jest w stanie dotrzeć na bramę w Diwanii. I stąd pomysł utworzenia konwoju medycznego i wyjechania w miejsca, gdzie tacy ludzie mieszkają. Pluszaki z konwoju Młodziutka Zejnab Hilmi przyszła do szkoły z dwoma synami – rocznym i dwuletnim – oraz z trzyletnią córką. Rzut oka na chłopców i już wiadomo, jak tłumaczyć ich pozorną nieśmiałość i ospałość. – Niedożywienie… – bezradnie rozkłada ręce młody polski lekarz. Lecz z dziewczynką jest jeszcze większy problem: choruje na astmę, której objawy ostatnio się zaostrzają. – Tu, na miejscu, możemy tym ludziom zaoferować środki przeciwbólowe, antybiotyki czy preparaty odżywcze – mówi doktor. – W bazie mamy laboratoria, testery, słowem, większe

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 42/2005

Kategorie: Świat