Mistrzowie, ratunku!

Mistrzowie, ratunku!

Ratownicy z zagłębia miedziowego najlepsi na świecie Rosjanie wdeptali w ziemię urwany palec rannego górnika. A powinni go zauważyć, podnieść i przechować. Bo teoretycznie lekarzom może się udać przyszyć go na nowo. Albańczycy rannego górnika wnieśli w chodnik, gdzie widniała tabliczka „Gaz”, i to w ich języku. Jedni i drudzy dostali sporo punktów karnych, bowiem miało to miejsce na Międzynarodowych Zawodach Zastępów Ratowniczych. Nerwy powodowały, że popełniano błędy, które w rzeczywistości nie powinny się zdarzyć. Na zawodach napięcie jest całkiem inne. I dlatego łatwiej się pomylić. Kto ratuje najlepiej Międzynarodowe Zawody Zastępów Ratowniczych wymyślili kilka lat temu Amerykanie. To takie nieoficjalne mistrzostwa świata ratowników górniczych. Pierwsze odbyły się w roku 1999 w Luisville, w stanie Kentucky w USA. Brała w nich udział polska drużyna ratowników z zagłębia miedziowego – KGHM. Nasi trafili tam na zaproszenie organizatora – Mine Safety and Health Administration, czyli MSHA (odpowiednika polskiego Wyższego Urzędu Górniczego), jako jedyna drużyna z Polski. Zajęli wówczas piąte miejsce. O wiele poniżej ich możliwości. Potraktowali te zawody jako naukę i zdobywanie doświadczenia. Opłaciło się. W następnym roku na kolejnych zawodach w Las Vegas zostali mistrzami świata. Dwa lata później, w Reno w stanie Nevada, musieli jednak o włos ustąpić gospodarzom, reprezentacji wystawionej przez MSHA. MSHA działa w całych Stanach, wszędzie ma swoje oddziały, a przy każdym z nich zespoły ratownicze. Niewątpliwie sukcesom górników miedziowych w tych zawodach należy zawdzięczać, że Amerykanie z MSHA zainteresowali się polskim ratownictwem górniczym. Już pod koniec 2001 r. zapadła decyzja o przekazaniu Najwyższym Górniczym Autorytetom w Polsce – tak to sprecyzował asystent sekretarza MSHA, pan D. Laurski – zaproszenia do współorganizowania Międzynarodowej Konferencji Ratownictwa Górniczego oraz Zawodów Drużyn Ratowniczych. W sierpniu 2002 r. zapadła w Ameryce decyzja, iż następne, czwarte z kolei Międzynarodowe Zawody Zastępów Ratowniczych odbędą się w Polsce, w 2004 r. I odbyły się – w dniach 3-5 czerwca. Organizatorami byli Wyższy Urząd Górniczy w Katowicach i KGHM Polska Miedź SA. Patronat nad zawodami objął minister spraw wewnętrznych i administracji. W zawodach brało udział 12 zespołów z dziewięciu krajów. Po jednym z Albanii, Australii, Chin, Peru, Rosji i Słowacji, a Ukrainę, USA i Polskę reprezentowały po dwie drużyny. W naszych barwach wystąpił jak zawsze zespół z Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego KGHM i – po raz pierwszy – zespół reprezentujący Centralną Stację Ratownictwa Górniczego z Bytomia, a konkretnie zespół Zakładu Górniczo-Energetycznego Sobieski Jaworzno III. Amerykanie – obok triumfatora poprzednich zawodów, zespołu MSHA – przywieźli jako swoich reprezentantów górników z kopalni soli z Cargill. Kilka krajów przysłało na zawody swoich przedstawicieli w roli obserwatorów. M.in. Czechy, Słowenia, a także Indie. Wojciech Magiera, sędzia główny zawodów, uważa, że ze sprawdzaniem wiedzy i technicznych oraz medycznych umiejętności ratowników jest trochę tak jak z pisaniem. Nie można pisać, nie znając liter i zasad pisowni. A takie zawody są jak dyktando – sprawdzają podstawowe umiejętności, bez których nie może być mowy o powodzeniu akcji pod ziemią. Prezes KGHM, Wiktor Błądek, sam był przez ponad 20 lat ratownikiem górniczym – najpierw szeregowym w zastępie, potem kierował wieloma akcjami. Powiedział mi, że walcząc o życie kolegi, zapomina się o własnym bezpieczeństwie. Więcej – można nie zauważyć własnych kontuzji. W kopalni Lubin pracuje – już na powierzchni – górnik, który wynosił rannych kolegów, choć sam miał połamaną miednicę. Inny brał udział w akcji z pękniętą podstawą czaszki. Dyrektor zawodów, Leon Budziłowicz, na co dzień jest dyrektorem Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego w Zagłębiu Miedziowym. Karierę ratownika zaczynał „od dołu”. – Czy któraś akcja zapadła panu w pamięć? – Była taka. Już parę dobrych lat temu. Trwała bez przerwy 56 godzin. Byliśmy na ostatnich nogach. Ale ratowany górnik żył, cały czas był z nim kontakt. Nie mógł się ruszyć, bo nogi miał przyciśnięte. Rwaliśmy zawał pazurami. O użyciu sprzętu nie mogło być mowy. Wreszcie jest. Wyniesiony z terenu zagrożenia właściwie bez specjalnych urazów. Nie wyobraża pan sobie, jaka to ulga

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 26/2007

Kategorie: Kraj