Morderca z różańcem

Morderca z różańcem

By wykupić panienkę z agencji, zabił dwie staruszki i napadł na księdza Dopiero świtało, gdy we wsi zatrzymała się taksówka. Wysiadł z niej chłopak w dżinsach, adidasach, z plecakiem przewieszonym przez ramię. Od razu ruszył w kierunku plebanii. Nie zauważony przez nikogo zapukał do drzwi. – Niech ksiądz idzie ze mną do chorej – chłopak podał imię i nazwisko ciotki. – Potrzebuje ostatniej posługi. Proboszcz parafii w Pomykowie koło Końskich zajrzał do kartoteki. Rzeczywiście, kobieta była jego parafianką. Trochę się zdziwił, że to nie córka przyszła z prośbą o namaszczenie, ubrał się jednak, wziął naczynia liturgiczne i otworzył drzwi. Ujrzał wycelowany w siebie pistolet. Napastnik nie spodziewał się takiej reakcji. Blisko 70-letni proboszcz chwycił za broń i próbował ją odebrać. Zaczęła się szamotanina. Pistolet upadł na ziemię. Wtedy chłopak wyciągnął z kieszeni kamień i z całej siły uderzył księdza w głowę. Zakrwawioną ofiarę zostawił na progu plebanii i uciekł. Zalany krwią proboszcz doczołgał się do telefonu. Niebawem przyjechała karetka pogotowia i policja. Ksiądz trafił do szpitala. Ruszono w pościg za napastnikiem. Pies zgubił ślad przy rzece. Tutaj zapewne chłopak zmywał z siebie ślady krwi. Kobieta, której nazwisko podał księdzu napastnik, była zdziwiona wizytą policji. Wcale nie potrzebowała jeszcze namaszczenia. Długo się zastanawiała, kto mógł posłużyć się jej nazwiskiem. Jedynym młodym człowiekiem, który ostatnio ją odwiedził, był siostrzeniec z Rudy Śląskiej. Jeżeli został w okolicy, to możliwe, że zajrzał do babci w pobliskim Poćwinie. Policja poszła tym śladem. Staruszka potwierdziła, że rano był u niej wnuczek. Spieszył się, nie chciał nawet kanapki. Nie, nie był zdenerwowany. Wyszedł ze stryjem – w kierunku Końskich. Policjanci przypomnieli sobie, że po drodze minęli właśnie dwóch mężczyzn. Chłopak na poboczu szosy najspokojniej w świecie rozmawiał ze starszym mężczyzną, gdy nagle zatrzymał się przed nimi samochód. – Paweł T.? – usłyszał pytanie. Drgnął, w jednej sekundzie zbladł. – Kim panowie są? – zdziwił się stryj młodego człowieka. Ubrani po cywilnemu policjanci wyciągnęli odznaki. Z agencji na plebanię 22-letni Paweł T. mieszkał z rodzicami w Rudzie Śląskiej. W Pomykowie, rodzinnej miejscowości matki i Poćwinie, skąd pochodził jego ojciec, ludzie już go nie pamiętali. W dzieciństwie często spędzał na wsi wakacje, ale ostatnio rzadko się tutaj zjawiał. – Zawsze był z niego dziwak – ocenia mieszkanka Pomykowa. – Z nikim nie rozmawiał, nie pozdrowił, chodził ze spuszczoną głową. Ciotka jednak chwali siostrzeńca. Jako dziecko był bardzo grzeczny, świetnie się uczył. Został ministrantem, jeździł na oazy. Chciał iść na księdza; zawsze nosił przy sobie różaniec i modlitewnik. Kobieta pokazuje stosy religijnych pism, które od niego otrzymała. – Zaraz po szkole podstawowej – opowiada stryj – poszedł do niższego seminarium w Niepokalanowie. Dlaczego go nie skończył? On nie wie, brat nie chciał powiedzieć. Potem Paweł zaczął teologię na KUL-u, następnie prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na przełomie czerwca i lipca niespodziewanie zjawił się u babci. Przenocował tylko i odjechał. Mówił, że rusza do Warszawy. Wreszcie będzie miał pieniądze na dalszą naukę, bo załatwił sobie pracę w banku. Widać mu to nie wyszło, gdyż na początku września przyjechał do ciotki, by pożyczyć choć parę groszy. W ostatniej chwili przypomniał sobie jednak, że jeszcze nie oddał poprzedniego długu, więc nie napomykał o prawdziwym celu odwiedzin. Wypił herbatę, trochę porozmawiał. Zaraz jednak się pożegnał, bo śpieszyło mu się na drugą zmianę. Podobno w Katowicach pracował w hurtowni. Zamiast do Katowic pojechał jednak do Krakowa. Tam prawdopodobnie przebywał w agencji towarzyskiej u swojej dziewczyny z Uzbeskistanu. Potem nocnym pociągiem przyjechał do Skarżyska-Kamiennej. O piątej rano, w środę, 6 września, dotarł taksówką do Pomykowa. Toporek na staruszkę Na policji od razu przyznał się do napadu na księdza. Potrzebował pieniędzy. Policjanci z Końskich skontaktowali się z komendą w Rudzie Śląskiej, gdzie był zameldowany na stałe. Okazało się, że przeciwko Pawłowi T. toczy się tam postępowanie o kradzież pieniędzy ze sklepu, w którym pracował. W kasie brakowało 7,5 tys. zł. Przy Pawle, oprócz różańca i modlitewnika, policjanci znaleźli rachunek z hotelu “Metropol” w Krakowie z datą 31 sierpnia. Zaczęli wypytywać, co tam robił. Wtedy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 45/2000

Kategorie: Kraj