Młodzi pchają się do aktorstwa – rozmowa z Andrzejem Strzeleckim
W tym zawodzie jest ciągle jakaś obietnica. Czego? Fajnego, łatwego życia Andrzej Strzelecki – (ur. w 1952 r.) reżyser, aktor teatralny i filmowy, satyryk, nauczyciel akademicki, profesor sztuk teatralnych. Rektor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Po studiach związany z Teatrem Rozmaitości, potem przez 10 lat kierował Teatrem Rampa. Do legendy przeszedł jego spektakl muzyczny w Teatrze Ateneum, „Złe zachowanie” (1984). Na początku września Teatr Telewizji przypomniał przedstawienie muzyczne Andrzeja Strzeleckiego „Warszawa”, którego akcja toczy się na przełomie sierpnia i września 1939 r. Będzie można je obejrzeć 14 października na dużym ekranie w stołecznym Teatrze Powszechnym podczas festiwalu Wzajemność. Rozmawia Tomasz Miłkowski Jak narodził się pomysł spektaklu „Warszawa”, tak silnie zakorzenionego w realiach międzywojennej stolicy?– Zaczęło się od propozycji z warszawskiego ratusza. Zapytano mnie, czy nie napisałbym czegoś o Warszawie dla teatru. Na początek dostałem już gotową sztukę do ewentualnego wykorzystania, ale bardzo mi się nie podobała, nie wiedziałem, co z nią zrobić. Z tego sprzeciwu wobec przeczytanego utworu i z propozycji, aby samemu coś napisać, narodził się pomysł scenariusza o Warszawie, który łączyłby walory fabularne i muzyczne, a zarazem nie byłby złożony z samych skamielin myślowych, kalk i uproszczeń. Od razu wybrałem moment historyczny – wybuch II wojny światowej, wydarzenie ważne dla kilku pokoleń. I tak zaczęło się komponowanie scenariusza. Efekt wydał mi się interesujący, ale wtedy okazało się, że władze w Warszawie się zmieniły i zamówienie już nie było aktualne. Właściwie przypadkiem scenariusz pisany dla teatru zainteresował Teatr Telewizji, w dodatku znalazły się pieniądze, a jak wiadomo, produkcja spektaklu muzycznego zawsze jest droższa od spektaklu dramatycznego.I tak scenariusz powstający bez związku z myśleniem okolicznościowym wpisał się w 70. rocznicę wybuchu wojny (prapremiera telewizyjna miała miejsce w roku 2009).– Udało się wyprodukować duże widowisko w siedem dni zdjęciowych. Kiedy je zmontowałem, powinienem być niezadowolony, tak wypada mówić, ale ja byłem usatysfakcjonowany, bo dzięki kolegom, aktorom i całej ekipie powstało coś dla mnie ważnego. Co więcej, po „Warszawie” zachęcano mnie, żebym napisał coś w tym duchu. To napisałem, może nie drugą część, ale operując tą samą techniką mariażu muzyki i dramaturgii, scenariusz o Warszawie z wczesnych lat 50. Jest gotowy i czeka na swój moment. W CIENIU WOJNY Warszawa w dniach wybuchu wojny to temat dla twórców z pokolenia poprzedników.– Nie jestem dzieckiem wojny, urodziłem się kilka lat później, ale poniekąd w cieniu wojny. Chciałem dotknąć tego czasu. Powąchać, trafić w klimat. Świadkowie i bohaterowie tamtych czasów mówią, że udało się to uchwycić. Zachęcony rezultatem chciałem napisać jeszcze dwa scenariusze osnute wokół ważnych wydarzeń w historii naszego kraju i mojego miasta, Warszawy. Ważny na pewno był wybuch wojny, ważne były lata 50. To już mam za sobą. Trzeci moment to okres powstawania „Solidarności”. Do tego jestem jeszcze najsłabiej przygotowany, ale jeśli zrobię taki cykl, mogę już przestać reżyserować, bo wykonam pewien zamiar.Z „Warszawy” przemawia bez żadnej dętologii solidarność różnych środowisk i pokoleń. Czuje się wzajemność, wspólnotę, tworzy się jakaś więź.– Wiem, że to więź rodząca się z ułatwieniem. Pojawienie się solidarności, przy jednoczesnym zawieszeniu wcześ-niejszych podziałów, bierze się z wyjątkowości momentu historycznego i hierarchii ważności spraw. O tym „Warszawa” opowiada z mojego punktu widzenia w sposób naturalny, bo tak właśnie było – zjednoczenie wokół pewnej okoliczności, która jest okolicznością tragiczną. Naturalna opowieść o ludzkiej solidarności w chwili zagrożenia zewnętrznego.To rodzi tęsknotę za idealnym wzorcem relacji między ludźmi, rodzinami, pokoleniami, środowiskami. Czy taka więź może powstać bez zagrożenia zewnętrznego?– Historia Polski dowodzi, że tak. Nie mówię już o okresie solidarnościowym, który wykazał, że społeczna więź ponad pokoleniami i podziałami wobec jakiejś idei, myśli jest możliwa. Ale dostrzegam jeszcze jeden taki moment w niedawnej historii, o czym ostatnio mówi się niechętnie, bo to może trochę niewygodne. Jeśli się zobaczy zdjęcia z wiecu Gomułki pod Pałacem Kultury w 1956 r. i ludzi pełnych nadziei na zmianę tego wszystkiego, co było do tej pory, nie sposób nie dostrzec, że to także jeden z tych jednoczących momentów. Mało o tym się mówi, bo Gomułka potem się









