Rozśmieszać zawodowo

Rozśmieszać zawodowo

Jeśli widz się śmieje w tak zwanym nieodpowiednim miejscu, to wina zawsze jest po stronie autora i zespołu Marek Rębacz – Od lat z zadziwiającym uporem walczy pan o obecność polskiej komedii współczesnej na scenie. I co ciekawe, nie tyle chodzi o obecność komedii Rębacza w repertuarze tego czy innego teatru, ile o otwarcie drzwi teatru dla młodych, nowych autorów. Walczy pan o konkurencję? – Tak to wygląda. Konkurencji jest ciągle zadziwiająco mało. – To sytuacja dla autora idealna. Po co panu konkurencja? – Pamiętam swoje początki, jak trudno było się przebić i zdobyć jakie takie doświadczenie. – Może nie warto stwarzać cieplarnianych warunków dla początkujących autorów? Każdy musi przejść swoją drogę do zawodowstwa. – O jakich cieplarnianych warunkach pan mówi? Nikt nikomu nie oferuje taryfy ulgowej, ale jedynie szansę pracy nad swoim warsztatem i możliwość kontaktu z ludźmi, którzy mogą im pomóc w rozhuśtaniu wyobraźni. Ja sobie radę dam, ale nieznani autorzy przechodzą drogę przez mękę. Po pierwsze, samotnie walczą o zdobycie doświadczeń warsztatowych, po drugie, nikt ich propozycji nawet nie przegląda. Tak jakby w Polsce nie było rynku na komedie. A to przecież nieprawda, dość spojrzeć na wykazy frekwencji, na preferencje, jakimi kierują się nabywcy biletów teatralnych. Idą na komedie i na aktorów przede wszystkim, niezależnie do tego, jak przestarzale by to wyglądało. Ale nie na polskie produkcje komediowe, bo ich po prostu prawie nie ma. A rynek pragnie ich najbardziej. – Jest aż tak źle? – Jest. Kiedy zwróciłem się do działów literackich teatrów w imieniu Polskiej Sceny Komediowej, którą utworzyłem przy stołecznym Teatrze Praga, z propozycją współpracy, polegającej na lekturze wybranych tekstów młodych autorów skupionych wokół Sceny Komediowej, spotkałem się z milczeniem. Teatrów to nie obchodzi. – Nie lubią rodzimych tekstów, a może nie mają zaufania do twórczości początkujących autorów? – Idą na gotowe, wybierając angielskie czy amerykańskie farsy i w ten sposób nie muszą się martwić o stan teatralnej kasy. Po co inwestować w niepewnego młodego autora, z którego nie wiadomo, co wyrośnie, skoro jest tylu innych już znanych i sprawdzonych? Druga rzecz – żeby ocenić nie tylko literacką wartość tekstu, ale i jego komercyjne walory, trzeba się na tym nieźle znać. Trzeba myśleć o upodobaniach publiczności, nie tylko własnych, dyrektorskich. – Sam pan sobie odpowiedział, dlaczego teatry nie garną się do młodych autorów, chociaż w ostatnich latach co nieco się zmieniło. – Ale nie dotyczy to komedii. To teren bez mała dziewiczy. Owszem, teatry dla honoru wystawiają od czasu do czasu poważne nowe dramaty i w ten sposób mogą twierdzić, że wykazują troskę i zainteresowanie nową dramaturgią i wypełniają społeczną misję. Ale o komedie nie zabiegają. Co więcej, komedia, zwłaszcza użytkowa, która nie stroi się w pióra awangardy, teatru absurdu, groteski i rozmaitych modnych przebrań, wydaje się podejrzana. Wprawdzie publiczność lubi się pośmiać, ale teatry truchleją, czy to nie będzie rechot, czy nie staną się pośmiewiskiem opinii, która żąda od teatru, aby trzymał wysoko sztandar i powiewał nad rozentuzjazmowanym tłumem. – Innymi słowy domaga się pan rehabilitacji rozrywki w teatrze. – Domagam, a zwłaszcza odpowiedniego miejsca dla polskiej komedii współczesnej. Przy czym od razu dodam, że nie chodzi mi o farsy czy innego rodzaju produkcje z najniższej półki, tym bardziej o rozmaite składanki kabaretowe, nawiązujące do seriali i sitcomów, które udają komedie, ale komediami nie są, bo brakuje im dramaturgii. Tu nie chodzi o opowiadanie dowcipów – Nie lubi pan farsy? Przecież to bardzo wymagający gatunek. – Owszem, tylko w wykonani u najlepszych aktorów może nas farsa dzisiaj zainteresować, ale często osuwa się w rodzaj dowcipu, którego wołałbym unikać. Jestem podejrzliwie nastawiony do spektaklu, którego główną siłą komiczną jest to, że komuś spadają spodnie, a ktoś inny ma jedno ucho dłuższe. Bardziej cenię sobie dowcip słowny niż sytuacyjny, chociaż tego drugiego nie lekceważę. – Łatwo opowiadać głupie dowcipy, które publiczność kupi. – Dowcipy tak, ale z komediami gorzej. W komedii nie chodzi o opowiadanie dowcipów. n Jak to? Komedia nie musi być dowcipna? – Sztuką jest napisanie dowcipnego tekstu, dowcipnych dialogów, które mieszczą się w precyzyjnie zaplanowanej dramaturgii tekstu i są ze sobą tematycznie powiązane, wynikają z siebie. Komedia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 46/2010

Kategorie: Kultura