Niełatwo znaleźć nazwę, która by trafnie określała rodzaj potęgi Stanów Zjednoczonych i rolę, jaką one odgrywają w świecie. Hegemonia – to zbyt ogólnikowe i za mało mówi; imperium – jeszcze nieprawdziwe, bo władza, jaką sprawują nad innymi krajami, nie jest zalegalizowana. W czasach, gdy dzięki środkom komunikacji wszystkie państwa jakoś się od siebie uzależniły, może się wydawać, że tylko Stany Zjednoczone od nikogo nie są zależne, lecz wszystkich w taki lub inny sposób – twardy lub miękki – od siebie uzależniły. Ten rodzaj suwerenności, jaki posiadają, domaga się dookreślenia. Pojęcie suwerenności kojarzy się ze stanem biernym, gdy tymczasem istota Stanów Zjednoczonych wyraża się w nieustającym wykraczaniu poza status quo. Suwerenność jako pojęcie prawne nie wystarcza. I co ciekawe, świat, nawet ta jego część, która jest Ameryce wroga, nie jest pewien, czy istnieje jakaś czerwona linia, której Stanom Zjednoczonym przekroczyć nie wolno. Ameryka jest oczywiście prawie nieustannie za coś słusznie lub niesłusznie krytykowana, ale proszę zwrócić uwagę na samo pojęcie krytyki. Są w nim dwa sensy: oznacza dezaprobatę połączoną z dokładnym rozważeniem sprawy. Ameryka jest krytykowana za zniszczenie Iraku czy Libii, ale przecież nie w tak zajadły i „bezkrytyczny” sposób, jak Rosja za działania wojenne w Czeczenii czy przyłączenie (bez wystrzału) rosyjskiego Krymu. Senator McCain rozpowiada, że Putin jest bandytą i mordercą, a kto temu przeczy, jest kłamcą. Prezydent USA wyznacza na śmierć osoby szkodliwe dla Ameryki i w dobranej kompanii współpracowników przygląda się egzekucji (w przypadku Osamy bin Ladena) lub się nie przygląda (w przypadku prezydenta Iraku) i żaden senator na świecie nie nazwie go bandytą czy mordercą. Suwerenność USA uprawnia do takich czynów, jest to więc coś więcej niż suwerenność – to nadsuwerenność. Widząc to wszystko, człowiek jest zdziwiony, gdy słyszy narzekania wychodzące z kręgów amerykańskich konserwatystów starego obrządku, że rząd federalny, cały ten „przegniły Waszyngton” doprowadził stopniowo i dalej prowadzi do osłabienia czy ograniczenia niepodległości Stanów Zjednoczonych. Stawiając sobie cele globalne, biorąc na siebie misję uszczęśliwiania narodów przez narzucanie im swoich wyobrażeń o demokracji, rząd federalny wprowadza przeróżne konwencje międzynarodowe, którym sam również musi się podporządkować. Ta argumentacja izolacjonistów jest częściowo uznawana przez rząd, czego przykładem może być odmowa Ameryki podporządkowania się jurysdykcji międzynarodowego trybunału karnego, w ustanawianiu którego USA brały niepośledni udział. Są wyjątki, ale jest też reguła. Świat powoli się przyzwyczaja do tego, że wewnętrzne sprawy amerykańskie są też sprawami innych narodów. Setki tysięcy ludzi w Europie manifestowały przeciw złemu wyborowi prezydenta przez Amerykanów, także przeciw złym decyzjom oraz powiedzeniom tegoż prezydenta. Media światowe miały swojego kandydata na prezydenta i agitowały odbiorców, aby sobie życzyli przegranej tego gorszego. Także w sprawie granic Stanów Zjednoczonych i ich ochrony świat ma swoje zdanie. Jeszcze raz się okazało, że kwestia migracji należy do najdrażliwszych w naszych czasach. Świat ma wątpliwości w sprawie granicy z Meksykiem i coraz bardziej przychyla się do wrażliwości meksykańskiej. Meksykanin, przechodząc do Teksasu czy Kalifornii, nie czuje w duszy, że opuścił Meksyk, bo przecież te ziemie, do których się przedarł, zostały wydarte Meksykanom przez Jankesów, i to nie bardzo dawno temu. Gdy teraz Meksykanie je zasiedlają, następuje coś, co przypomina przyłączanie ich do macierzy, czego zagranica nie potrafi dostrzec i sprzeciwia się stawianiu muru granicznego. W polskich mediach bardzo się natrząsają z Donalda Trumpa, jedna z telewizji, ta amerykańska właśnie, sprowadziła przed kamery troje licealistów i wszyscy oni mieli swoje zdania o posunięciach politycznych Donalda Trumpa, oczywiście dostrzegli w nich wiele błędów. Nie omieszkali wytknąć mu nieprawidłowe wiązanie krawata. Nie było czymś wyjątkowym, gdy doktorant politologii stwierdził autorytatywnie, że Trump „ma mętlik w głowie”. Osoba prezydenta oraz jego decyzje są krytykowane nieustająco słowami wprost wziętymi z mediów amerykańskich, bo skąd brać oceny, a przecież trzeba je mieć. Słyszymy już przewidywania, że Trump nie dotrwa na stanowisku do końca kadencji, bo partia, która przegrała, nie uznaje wyniku wyborów, czyli to już prawie republika bananowa. Nixonowi odebrano prezydenturę w trybie odwetu, ponieważ zbyt wysoko wygrał z McGovernem i demokraci poczuli się głęboko upokorzeni. Donald Trump upokorzył obóz przeciwny o wiele dotkliwiej i wygląda na to,
Tagi:
USA









