Mój ojciec generał – rozmowa z Moniką Jaruzelską

Mój ojciec generał – rozmowa z Moniką Jaruzelską

Piotr Duda niezbyt miło wyraża się o gen. Jaruzelskim.
– Owszem, pamiętam, że kiedy ojciec został zaproszony przez Leszka Millera na kongres lewicy, przewodniczący Duda, który miał występować w jakimś panelu dyskusyjnym, oświadczył, że jeśli gen. Jaruzelski będzie obecny, to on wklucza swoją bytność na kongresie. Nie zabolało mnie to jako córki, bo zaczęłam patrzeć na to od innej strony. Gdyby ktoś taki jak Piotr Duda potrafił zakopać ten topór wojenny sprzed lat i połączył wszystkich ludzi, którzy są poszkodowani, a którzy dawniej byli w różnych miejscach, miałby znacznie większą siłę, niż ma obecnie.

Ale łączenie ludzi o różnych życiorysach od dawna się nie udaje, czego dowodem jest Unia Pracy zakładana przez Aleksandra Małachowskiego. Dziś podziały są chyba nie mniejsze.
– Gdyby jednak teraz, w czasach kryzysu, kiedy mamy trudną sytuację gospodarczą, „Solidarność” rzeczywiście wróciła do etymologii słowa solidarność i jednoczyła poszkodowanych, byłoby nam łatwiej przeżyć trudne chwile. Jeżeli zaczniemy znowu się dzielić i nadal wszyscy będziemy porozbijani na małe cząstki, rzeczywiście nic się nie da zrobić.

Polska lewica także jest podzielona.
– Prawica również, niemal wszyscy są pokłóceni, rozgrywają jakieś swoje bitewki, a najważniejsza wojna powinna być z tym, co przynosi nam kryzys, niepewność losów.

Trzeba by mieć jakiś rozsądny program wyjścia z tej sytuacji, a nie ma go ani lewica, ani prawica, zresztą nie tylko w Polsce.
– Ale gdyby się próbowało jednoczyć siły zamiast rozgrywać walki koteryjne, związane z przeszłością, dałoby to efekty. Nie patrzę na ludzi poprzez ich poglądy partyjne. Kiedy widzę, jako matka i osoba, której dziecko chodzi do szkoły, jak wygląda system szkolnictwa, i dowiaduję się, że PiS chciałoby zlikwidować gimnazja, to jestem za, choć ta partia generalnie nie jest z mojej bajki. Ale jeżeli mówi ona coś rozsądnego, dlaczego mam tego nie zauważać? Bo to jest PiS? Problem w tym, żeby się jednoczyć w jakiejś sprawie, poza podziałami partyjnymi, ideologicznymi.

Wiem, że uważnie śledzi pani programy publicystyczne, czyta prasę od prawa do lewa.
– Czytuję „Przegląd”, nazwisko choćby prof. Łagowskiego i jego opinie nie są mi obce.

ZAISTNIEĆ W POLITYCE?

Czy to zainteresowanie polityką nie jest zapowiedzią, sygnałem: mogę wejść do polityki, mogę w niej zaistnieć?
– Miałam już, i to dwukrotnie, propozycje kandydowania. Zrezygnowałam z nich, choć pewnie z uwagi na nazwisko moje szanse byłyby duże. Nie chciałam, by ludzie głosowali na nazwisko, uważam, że to nie byłoby fair w stosunku do tych wyborców, którzy oddaliby na mnie głos, ponieważ wykorzystywanie nazwiska do robienia kariery politycznej, kiedy nie ma się kompetencji politycznych ani nie działało się w polityce…

…i najważniejsze – nie ma się w niej dokonań.
– Społecznych chociażby. Jeżeli przyjdzie taki moment, że będę czuła, że mogę rzeczywiście coś wnieść do polityki, to najpierw będę mogła się pochwalić pewnymi dokonaniami.

Gdyby założyć, że teraz pani się decyduje, do jakiej listy byłoby pani najbliżej?
– Nie ma takiej listy. Musiałaby powstać albo musiałabym ją współtworzyć. I najlepiej, żeby to była lista, która łączyłaby ludzi o różnej ideologii, historii, natomiast mających podobne cele do osiągnięcia.

Już słyszę pokpiwania, że chce pani nowego Frontu Jedności Narodu.
– Oczywiście, że tak będzie, ale nie przejmuję się tym. Poza tym duch koncyliacyjny jest bliski mojej naturze.
Widzi pani w sobie cechy liderki, przywódczyni czy raczej woli drugi plan?
– Chyba, a raczej na pewno, drugi plan, bo w moim życiu podział ról był tak wyznaczony, że rodzice byli bardziej dominującymi osobowościami niż ja. Wolę więc drugi plan, ale zdaję sobie sprawę, że ze względu na nazwisko jakakolwiek działalność wysuwałaby mnie na plan pierwszy.

Pani ojciec przykładał wielką wagę do języka, w przygotowywanych przemówieniach cyzelował niemal każde zdanie, pojedyncze słowa. Kiedy dziś słucha pani języka polityków, mediów, próbuje pani go porównać z językiem ojca?
– Tu można sięgać do porównań nie tylko z nim, ale i z jego pokoleniem. Myślę, że dzisiejsza tabloidyzacja i zalew informacyjny powodują pewne skróty myślowe.

Wymusza to głównie internet.
– W ogóle środki masowego przekazu. Aby mówić krótko, konkretnie, a przynajmniej, żeby tak wyglądało, żeby wywołać pewnego rodzaju skandal lub sensację, bo wtedy to będzie cytowane. W dzisiejszych czasach sposób wyrażania się ojca jest pewnego rodzaju wadą.

Anachronizmem?
– W jakiś sposób anachronizmem, bo ojciec bardzo się stara pewne rzeczy doprecyzowywać, zaznaczać niuanse. Ten język już mniej trafia do ludzi. Populistyczne hasła łatwiej się zapamiętuje niż merytoryczne wywody.

NIERADYKALNA FEMINISTKA

Nie myśli pani o rozszerzeniu bytności w życiu medialnym? Internetowy program „Bez Maski” i własny blog pani wystarczają? Nie czuje pani, że mogłaby zaistnieć dla szerszego grona?
– Mogłabym, ale zdaję sobie sprawę, że mój program „Bez Maski” ma stałą oglądalność, sięgającą kilkunastu, czasami kilkudziesięciu tysięcy osób. Nie idę w nim na skróty; kiedy rozmawiam z gośćmi, staram się im nie przerywać, szanować ich emocje, ich racje. A to nie jest dzisiaj modne. Mam też świadomość, że moje nazwisko zamyka mi drogę do szerszych mediów. Nie sądzę, by jakakolwiek telewizja zaproponowała program córce Jaruzelskiego. Muszę jednak zaznaczyć, że nie wypowiadam tego w formie jakiegoś użalania się nad sobą. Robienie sobie etosu z „trudnego” nazwiska jest hipokryzją, ponieważ znane nazwisko i rozpoznawalność wiele rzeczy ułatwiają. Pewne drzwi zamykają, pewne otwierają.

Żonie Aleksandra Kwaśniewskiego i jego córce nazwisko pomogło.
– Tak, ale Aleksander Kwaśniewski nie wprowadził stanu wojennego.

Nie przypominam sobie, by odżegnywał się od niego, już nie mówiąc o potępianiu.
– Tak, ale to jest nieporównywalna historia – prezydenta Kwaśniewskiego i mojego ojca.

Kryzys oddala pytania o przyszłość Europy, ale wcześniej czy później my, Polacy i Europejczycy jednocześnie, będziemy musieli sobie odpowiedzieć, jakiej Unii chcemy. Jaki jest stosunek do dalszego jej jednoczenia, wspólnego rządu i jednego prezydenta Europy. A może są to tak odległe sprawy, że nie ma sobie co zawracać głowy?
– Nie da się uciec od kwestii kryzysu. Być może sprawy gospodarcze wpływają na to, że stajemy się jednym organizmem, natomiast ja stawiałabym na zachowanie sporej autonomii rządów krajowych. Także nie jestem za szeroką unifikacją, unionizacją, dlatego że wiem, że nie wszystko, co jest w UE, jest dobre i pasuje do Polski. Pamiętam, że kiedy zaistniała kwestia przystąpienia Polski do Unii, nie byłam może eurosceptykiem, bo to za dużo powiedziane, ale zadawałam sobie pytania dotyczące spraw mniej gospodarczych, bardziej kulturowych. Ze względu na pracę w modzie dużo podróżowałam i widziałam, jak Europa w pewnym sensie staje się podobna, co wyrażało się choćby tym, że lotniska w Monachium i w Mediolanie wyglądają identycznie, że człowiek nie wie, gdzie jest. Są te same reklamy, restauracje, bary i sklepy, zatraca się regionalny wdzięk, różnice kulturowe. Szczególnie żal by mi było, gdyby nasze europejskie otoczenie było jednolite.

Obawiała się pani makdonaldyzacji?
– To już raczej amerykanizacja, ona tym bardziej mi się nie podoba.
Feminizm ma różne oblicza, czy nie sądzi pani, że jego idea załamuje się w dobie problemów, które nas otaczają i z którymi próbujemy się zmierzyć?
– Mówiłam już, że Polska czy też Europa nie dzieli się na świat uciemiężonych kobiet i triumfujących mężczyzn, tylko na świat biednych, którzy stają się jeszcze biedniejsi, i bogatych, którzy jeszcze bardziej się bogacą. Kiedy patrzę na Kongres Kobiet i jego twarze, nie mam poczucia, że to są kobiety uciemiężone. Zastanawiam się też wtedy, czy mógłby się odbyć kongres ludzi bezrobotnych. Przecież nie byłoby środków na jego organizację ani nawet sił w tych ludziach. Mówienie więc o tym, że patriarchat jest czymś najgorszym, co nas, kobiety, spotyka, nie ma mojego poparcia. Poza tym uważam, że feminizm radykalny właściwie obraca się przeciwko kobietom, jeżeli zaczynają myśleć o mężczyznach w kategorii wrogów. A nie tych, którzy mają pomagać żonom, córkom, matkom, żeby one mogły się spełniać. Nie lubię też pewnych form przekazu w feminizmie. Nie podpisałabym się pod słowami prof. Krystyny Pawłowicz, która wypowiadała się na temat „Marszu szmat”, ale nie uważam też, że przeciwdziałanie tak tragicznemu wydarzeniu, jakim w życiu kobiety jest gwałt, poprzez robienie pewnego rodzaju happeningu jest dobre.

To nie było najszczęśliwsze przerysowanie.
– Zgadza się i dlatego myślę, że czasami niedźwiedzią przysługę takim feministkom robi radykalny feminizm, a w zasadzie w jakiś sposób im szkodzi. Myślę też, że przede wszystkim równouprawnienie, pierwsze i główne hasło feminizmu, nie powinno dotyczyć jedynie tych, które wybierają drogę kariery zawodowej, bezdzietności, ale tak samo tych kobiet, które preferują tradycyjny model życia, rodziny. I nie powinno się dezawuować kobiet, które decydują się na rezygnację z pracy zawodowej, ponieważ chcą wychować dzieci jak najlepiej, zabezpieczyć ognisko domowe. Jeżeli walczymy o równouprawnienie, szanujmy i takie kobiety. I nie wypowiadajmy się lekceważąco, jak to ma miejsce w wielu środowiskach, o kobietach wielodzietnych. Jeśli chcemy być szanowane, szanujmy innych i siebie same.

ZACHOWAĆ PRYWATNOŚĆ

Pani bardzo dyskretnie mówi i pisze o swoim życiu prywatnym, nie szafuje szczegółami. Uważa pani, że jeszcze nie pora, czy że to nie przystoi Jaruzelskiej?
– Z zażenowaniem czytam albo oglądam jakieś wywiady z celebrytami, w których pojawia się bardzo dużo, jak dla mnie, ekshibicjonizmu dotyczącego życia osobistego. To mi się nie podoba. Związane jest to z cechą, którą pewnie mam po ojcu, mianowicie z pewną powściągliwością w tych sprawach. Powiem otwarcie: rozpisywanie się o swoim życiu intymnym, partnerach itd. wydaje mi się niegodne.

Ale to się przekłada na korzyści, również materialne.
– Wiem, ale nie zamierzam zbijać kapitału na niedyskrecji. Najpierw mnie irytowało, a potem śmieszyło rozpisywanie się przez innych na temat mojej znajomości z Bogusiem Lindą sprzed lat. W książce nie mówię, jak było, i nigdy nie powiem, natomiast widzę, jak to żyje swoim życiem, jakie idiotyzmy ludzie piszą. Spekulacje w różnych kolorowych pismach czy w internecie, jakieś sensacje wokół tego tematu pokazują mi, że nawet jeśli niewiele się powie, resztę „dopowiedzą” inni. Poza tym sądzę, że nazwisko, które noszę, do czegoś zobowiązuje i nie wolno mi ani nie chcę wywlekać na światło dzienne prywatnych spraw.

I to nazwisko wpływa też na decyzję o niebraniu udziału w takich programach jak „Taniec z gwiazdami”.
– Po pierwsze, nikt mi tego nie proponował, a to traktuję jako duży komplement. Historia mojego ojca jest taka, że nie wypadałoby mi wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”. I druga rzecz, ściśle związana z pierwszą – tak byłam kształtowana, że moją cechą osobowości nie są publiczne popisy. Chcę natomiast też powiedzieć, że rozumiem Olę Kwaśniewską, Marię Wiktorię Wałęsę i Kasię Tusk, które zatańczyły. One należą do innego pokolenia, na pewne rzeczy patrzą inaczej. Myślę, że zaistnienie w „Tańcu z gwiazdami”, poczucie, że wszystkie flesze są skierowane w moją stronę, do jakiegoś momentu służy gratyfikacji narcystycznych potrzeb, ale potem staje się pewną pułapką.

I nie ma od niej ucieczki?
– Jest ucieczka, ale bardzo trudno z tego zrezygnować. Celebryctwo bardzo uzależnia.

Zapowiada pani drugi tom. Filmowe dokrętki z cyfrą 2 są z reguły gorszej jakości. Co pani zamierza zamieścić w tym tomie, by dwójka nie oznaczała drugiej kategorii?
– Z moją książką może być jak z owymi filmami, ale wiem, co napiszę, i oczywiście teraz tego nie zdradzę. Książka odniosła duży sukces. Oczywiście wiele osób kupiło ją ze względu na zaciekawienie osobą gen. Jaruzelskiego i jego życiem osobistym. Po listach, mejlach, wpisach osób, które czytały albo ktoś im polecił, wiem, że sprawiła im przyjemność. To efekt tego, że od razu zamierzałam napisać książkę w jakiś sposób inteligencką i jednocześnie dającą przyjemność czytania. Stąd ta moja formuła narracyjna, żeby książka czytała się w sposób łatwy i miły. I tę formę chcę kontynuować.

Ten charakter obrazkowy?
– Tak, chcę go zachować, ponieważ żyjemy właśnie w czasach narracji, która jest narracją coraz mniej analogową. Żyjemy w świecie obrazków, toteż starałam się pisać obrazami, żeby czytelnik mógł je sobie wyobrazić.

Zaczęliśmy rozmowę od przeszłości, na zakończenie wybiegnijmy w przyszłość. Jak pani sądzi, co za 50, 100 lat w najważniejszych, najpoważniejszych encyklopediach będzie można przeczytać pod hasłem „Jaruzelski Wojciech”?
– Będzie tak samo jak teraz. Często spotykałam się z opiniami: historia oceni gen. Jaruzelskiego, oceni stan wojenny. Oceni w rozumieniu sprawiedliwie. Historycy mają własne poglądy, nie są wolni od emocji i ta historia ojca, stanu wojennego zawsze będzie dzielić. Tak jak obecnie zdania są podzielone w sprawie powstania warszawskiego. Może się zmieniać stosunek do stanu wojennego, teraz jest 50% na 50%, w przyszłości będzie 40% na 60%, obojętne w którą stronę, ale wyraźnych zmian nie będzie.

Strony: 1 2

Wydanie: 2013, 25/2013

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy