Na każdym posiedzeniu rządu miałam przywilej wytykania ministrom, co jeszcze w sprawie integracji nie jest zrobione Rozmowa z Danutą Hübner, ministrem ds. integracji europejskiej, laureatką Busoli 2002 – Jaka jest pani życiowa busola? – Pytam pan, dokąd idę? Najkrócej powiedziałabym po prostu: przed siebie. Do przodu. – Sprawdza się ta zasada? – Chyba tak. Mogę powiedzieć, że mam dużo szczęścia w życiu. Robię rzeczy, które lubię robić. Mam dużo satysfakcji. Nie przesiaduję nocami w niepewności, jak mam postępować. Z rodzinnego domu wyniosłam tyle dobrych nauk życiowych, że na co dzień nie muszę ich już sobie przypominać. Są po prostu we mnie. Dlatego działam w znacznym stopniu intuicyjnie. Jeżeli pyta pan o życiową busolę, to odpowiedź będzie właśnie taka: nie mam jej gdzieś przed sobą czy obok siebie. Ona jest we mnie. – A co pani wie na pewno? Który drogowskaz życiowy jest najbardziej oczywisty? – Zasada, że nie wolno ludziom szkodzić. I nie wolno działać przeciwko sobie. – Mówi pani, że dokonuje wyborów życiowych intuicyjnie. Nie ma pani planów, co jeszcze chce pani zrobić? Co chciałaby pani osiągnąć ponad to, co już pani zdobyła? – Chyba pana zaskoczę, ale ja swojego życia nie planowałam i nie planuję, przynajmniej w takim sensie, jak robią to ci, którzy zakładają: za rok będę dyrektorem, za dwa ministrem, za trzy – już nawet nie wiem kim. Ciekawe rzeczy do zrobienia same do mnie dotychczas przychodziły. – Chce pani powiedzieć, że życie człowieka toczy się trochę według sceny początkowej z filmu „Forrest Gump”… – …to jeden z moich ukochanych filmów… – …więc pamięta pani: Forrest Gump siedzi na ławeczce na przystanku autobusowym, a w powietrzu fruwa piórko, unoszone podmuchami wiatru, wirujące, opadające – jakby kwintesencja ludzkiego losu? – Przede wszystkim nie wolno bać się rzeczy trudnych, jakie są do zrobienia. Życie postawiło mnie przed ważnymi sprawami i wzięłam je po prostu, jak to się potocznie mówi, za rogi. – Zawsze tak było? – Niezupełnie. Do końca lat 80. byłam całkowicie skupiona na pracy naukowej i życiu rodzinnym, na moich córkach. Wcale nie uczestniczyłam w polityce. W ogóle mnie to nie interesowało! – Pani życie odmieniły wybory z 4 czerwca 1989 r.? – To zabrzmiałoby efektownie, ale rzecz stała się wcześniej, w końcówce lat 80., kiedy byłam na stażu naukowym na kalifornijskim uniwersytecie w Berkeley. W Ameryce, zaskoczona, musiałam wszystkich przekonywać – bo oni wówczas tego jeszcze zupełnie nie rozumieli – że idzie w Polsce, ale też w całej Europie, wielka zmiana. Właśnie wtedy poczułam potrzebę, żeby się bardziej włączyć w to, co w Polsce będzie się działo. Dlatego wróciłam do Polski, choć mogłam zostać w Ameryce. – Jak się pani włączyła? – Dosłownie kilkanaście dni – to było wiosną 1991 r. – po moim powrocie do Warszawy zadzwonił znajomy z Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Andrzej Lubbe, który był wiceministrem w ówczesnym rządzie. Zapytał: nie przyszłabyś do pracy w (ówczesnym) Centralnym Urzędzie Planowania? Tak się zaczęło. – I co pani tam robiła? – Nie chciałam być urzędnikiem, więc zaczęłam od pracy w Instytucie Gospodarki Narodowej, czymś w rodzaju zbiorowego doradcy dla rządu w sprawach ekonomicznych. Zostałam tam wicedyrektorem ds. naukowych. Potem byłam doradcą rządu ds. przekształceń długookresowych w polskiej gospodarce. Szukaliśmy sposobów na myślenie długoterminowe, nie tylko stabilizację makroekonomiczną, ale i zmiany strukturalne. A potem, wiosną 1994 r., zadzwonił do mnie ówczesny minister finansów, Grzegorz Kołodko, z którym pracowaliśmy razem całe lata na uczelni, i zaproponował mi udział w przygotowaniu „Strategii dla Polski”. A potem usłyszałam od Kołodki, że jeśli jestem taka, w cudzysłowie, mądra i wiem, co trzeba robić, to powinnam sama spróbować się włączyć bezpośrednio w prace rządu, a nie doradzać. Wybrałam wtedy współpracę z ministrem Markiem Polem pracującym nad zmianami w polityce przemysłowej. I tak się w ten udział w rządzeniu państwem powoli wciągnęłam. Trochę niespodziewanie dla mnie samej. – Co wydaje się pani najciekawsze z dzisiejszej perspektywy. Praca naukowa, praca doradcy czy bezpośredni udział w rządzeniu państwem? – Każde z tych zajęć ma swój urok. A w sferze ekonomii najlepiej sprawdza się bliska współpraca nauki, biznesu i polityki, czyli przechodzenie z pozycji profesora
Tagi:
Mirosław Głogowski









