Polak Polakowi okupantem

Polak Polakowi okupantem

Warszawa 15,10,2020 r.Andrzej Zybala - politolog, doktor habilitowany nauk spolecznych. fot.Krzysztof Zuczkowski

Konflikt w Polsce jest specyficzny, bo został naznaczony niedojrzałością elit i szkodliwym dziedzictwem romantyzmu Dr hab. Andrzej Zybała – profesor SGH, kierownik Katedry Polityki Publicznej. Ostatnio wydał książki „Polski umysł na rozdrożu. Wokół kultury umysłowej w Polsce. W poszukiwaniu źródeł niepowodzeń części naszych działań publicznych” oraz „Zarządzanie i partycypacja pracownicza w Polsce. Od modelu folwarcznego do podmiotowości”. Podoba się panu określenie wojny kulturowe? – Nie podoba mi się to, co kryje się za tym pojęciem. Ale opisuje ono znaczny kawałek naszej rzeczywistości. Nie tylko zresztą w Polsce w jednym społeczeństwie są strony, które toczą nierozstrzygalne spory o wartości i światopogląd, a dodatkowo jedna strona usiłuje narzucić drugiej swoje zdanie. Te spory trwają jednak niezależnie od tego, czy aktualnie ma miejsce „wojna” – konflikt w Polsce ma po prostu kulturowe podłoże. Co to znaczy? – W polskim życiu politycznym niejako od zawsze ścierały się dwa obozy, z których jeden chciał modernizacji i dołączenia do porządku społecznego Zachodu, a drugi mocniejszego zakorzenienia w tradycji i oparcia się na zasadach wypływających z religijnego, lokalnego i zwyczajowego myślenia o relacjach społecznych. Półwiecze socjalizmu w Polsce w pewnym sensie zawiesiło ten spór, bo obraliśmy jasno jedną z dróg, ale on nigdy nie wygasł i po 1989 r. mógł już wrócić. Szczególnie w ostatnich latach widzimy, jak sprawy światopoglądowe, dotyczące roli tradycjonalnie rozumianej religii i samej tradycji przeciwstawionej indywidualizmowi i prawu do samostanowienia, znów dominują nad innymi podziałami politycznymi – choćby takimi jak wcześniej podział postkomunistyczny. Pan w „Przeglądzie Socjologicznym” nazwał tę sytuację strategią wymuszenia. Dlaczego? – Dwie strony chcą narzucić swoje wartości, sposób życia, poglądy. Nie odnajdujemy przez to wspólnego mianownika, który pozwoliłby na w miarę łagodne, spokojne, poukładane życie w jednej ojczyźnie. Stajemy się dla siebie nawzajem okupantami. Dziś rządzi formacja tradycjonalistyczna, nawet w pewnych aspektach bardzo, i osoby o tożsamości bardziej nowoczesnej (oświeceniowej) czują, że są wpychane do świątyni obskurantyzmu, odbierana jest im wolność, prawo do myślenia. Narzuca się im cudzy kod kulturowy, myślą o władzy w kategoriach okupantów… …ale dzisiejsza prawica rządzi dzięki temu, że również obiecuje Polakom ochronę przed takim „narzucaniem” i kulturową „okupacją” drugiej strony! – Bo w wojnach kulturowych obydwie strony czują, że coś jest im narzucane. Czują, że muszą się bronić. Przed 2015 r. formacja tradycjonalistyczna uważała, że jej styl życia i wartości, w tym sama polskość, są niemal śmiertelnie zagrożone. Związki partnerskie, szkoła bez religii, dzieci z in vitro… oni widzieli to jako koniec ich świata. Bali się, że nie rozpoznają już rzeczywistości bez pewnych stałych, niezmiennych świętości, bo w ich wizji świata nie ma żadnej moralności, aksjologii, zbawienia poza Kościołem. A taką Polskę pewna część naszych obywateli widziała przed 2015 r. Czy obydwie strony mogą jednocześnie mieć rację? – Każdy ma swoje racje, rzecz w tym, że one są jedynie cząstkowe! Aby jednak przetrwać w jednym państwie i społeczeństwie, obydwie strony sporu muszą nie tylko zadowolić się tym, że mogą mieć rację, ale także znaleźć z drugą stroną wspólny mianownik. Państwa Zachodu trwają, bo znalazły go pod postacią demokratycznych i świeckich instytucji. Ale jak szukać kompromisu albo wspólnego mianownika, gdy w sporze politycznym padają takie kwestie jak: „czy aborcja to morderstwo” albo „czy LGBT to ludzie”? Gdy jedni boją się, że drudzy odbiorą im dosłownie prawo do życia. – To trudne, gdy obie strony formułują swoje poglądy i stanowiska w sposób skrajny i absolutystyczny. Gdy przypisują sobie nawzajem złą wolę. Mało! Bycie złem absolutnym. W dzisiejszej retoryce politycznej druga strona konfliktu jest „złem, które spotyka Polskę”, złem metafizycznym, które trzeba wyrwać z korzeniami. W dojrzałych demokracjach udaje się unikać najgorszej postaci tego konfliktu dzięki pewnej „dżentelmeńskiej zmowie milczenia”, która zakłada, że nie dyskutuje się o sprawach, które są nierozstrzygalne, bo dotyczą głębokich przekonań światopoglądowych. Że nie można na nowo otwierać co chwilę sporu o najbardziej podstawowe rzeczy: życie, prawa człowieka i najważniejsze wartości. Bo to niszczące. Taka zgoda jest niemożliwa bez jakiejś wstępnej umowy społecznej – choćby sprawnych ram do negocjowania kompromisu. – W osiągnięciu pewnego państwowego minimum przeszkadza nam brak analitycznej kultury umysłowej. Nie umiemy, mówiąc wprost, rozłożyć

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 43/2020

Kategorie: Wywiady