Moje zboczenia

Moje zboczenia

W tym roku przedzieram się przez tatrzańskie chaszcze już bez duszy na ramieniu. Nigdy nie byłem zwolennikiem coraz modniejszych dzwonków przytraczanych do plecaków, bo co prawda misiołaki z dala dźwięk usłyszą i nie zostaną zaskoczone przez człowieka, ale teraz wszystkie szlaki na poziomie regli są rozdzwonione, jakby stada owiec nimi wędrowały. Jako miłośnik cichych ostępów nie chcę, a nawet nie mogę chodzić z dzwonkiem, bo niedźwiedzia bym może i ostrzegł, że się zbliżam, ale również przywołałbym parkowców, którzy byliby w prawie wlepić mi pokutu za zboczenie ze szlaku i uprawianie włóczęgostwa w rezerwatach (pal licho, niech się kasa parku narodowego wzbogaci), a co gorsza zawrócić na znakowaną ścieżkę.

Sprowadzania na właściwą drogę to ja nie znoszę chronicznie i od dziecka, taką mam właściwość, faktycznie to dzięki niej życie miałem może i wyboiste, za to ciekawe. Obsesyjnym podróżnikom legalistom współczuję, np. cyklistom warszawskim, co to wyłącznie wyznaczonych ścieżek się trzymają (widziałem nawet kiedyś bardzo śmieszny filmik z próby pokonania Śródmieścia wyłącznie wedle wyznaczonych tras rowerowych, zastawionych przez zaparkowane samochody). Krzysztof Zanussi zrobił niegdyś poruszający „Constans” o tym, jak życie karze ludzi zanadto bezkompromisowych i przesadnie zasadniczych. Owszem, warcholskie upodobanie Polaków do łamania przepisów jest słabe, ale obsesja krystalicznie czystej karty i stuprocentowej uczciwości to idea nie z tego świata, zanim utoruje drogę do nieba, może się przyczynić do krzywd i tragedii.

Chodzę dzikimi perciami z miłości do gór, a nie do anarchii, po prostu wszystkie znakowane szlaki dawno mi się skończyły po obu stronach Tatr. W ciągu 45 lat tatrzańskich peregrynacji zaledwie dwa razy zostałem złapany przez filanca. Skądinąd ten jeden raz przed 30 laty, kiedy się to skończyło mandatem, miałem akurat papierowe zezwolenie na wizytę w Jaskini Goryczkowej, ale zapomniałem w nim wpisać daty. No i się doczepił Maryś Weron, najbardziej nieprzejednany wróg wspinaczy i grotołazów tatrzańskich, obłażący swe rewiry z flintą u boku, z której zastrzelił niedźwiedzia podobno w obronie własnej – został za to zesłany ongiś karnie do Parku Narodowego Gór Stołowych, gdzie tak grubego zwierza ni ma.

Drugi raz wlazłem na parkowca po słowackiej stronie, schodząc z kompletnie dzikich i pięknych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2025, 34/2025

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok