Mowa i losy

Kto nie zna Wojciecha Siemiona? Występował na niezliczonych scenach, grał w niezliczonych filmach, recytował nieprawdopodobną liczbę wierszy, wykształcił niebywałą armię aktorów. Któż więc go nie zna? Jednak na użytek tych znających pytanie można odwrócić: kto tak naprawdę poznał i zna Siemiona? Przy szalonej popularności wciąż w istocie rzeczy jest zagadką. Poznałem go czterdzieści parę lat temu, ale do dzisiaj tak na serio nie wiem, jaki jest – hojny czy skąpy, sprytny czy naiwny, mądry czy głupi, na lewicy czy może na prawicy? Zawód aktora cieszy się współcześnie niebywałym prestiżem, aktor może być wszystkim, zaistnieć w każdych okolicznościach, odeprzeć wszelkie napaści. Przez całe życie chodzi w masce, bo przecież maska jest jego powołaniem i tak naprawdę chyba sam już nie wie, co jest maską, a co własną skórą i czy w ogóle można je rozróżnić.
O Wojtku pomyślałem znowu przy okazji wydania jego książki „Lekcja czytania Norwida”. Książkę wydało Muzeum Literatury, więc pewnie mało kto ją zdobędzie i przeczyta. Składa się na nią problematyka wymieniona w tytule, ale to dalece nie wszystko. Recytacje telewizyjno-radiowe Siemiona nie dają właściwie wyobrażenia o rzeczywistości, która jest nieskończenie bogatsza. Jest to niezwykle rozbudowany teatr słowa i gestu, kto nie widział, ten sobie tego nie wyobrazi. Nawet lektura książki Siemiona daje tylko przybliżony obraz całej metody interpretacji. Trudno zresztą wyliczyć wszystkie pomysły i idee Siemionowe, poprzestańmy więc na najważniejszych.
Siemion uporczywie zwraca uwagę na szczególną okoliczność potwierdzoną przez liczne świadectwa: recytacje samego Norwida – czy to dotyczące poezji, czy prozy – spotykały się z entuzjastycznym przyjęciem. A same teksty już nie. Siemion wnosi logicznie z tego, że Norwid musiał mówić w jakiś osobliwy, swój własny sposób, „po Norwidowemu”. I czego już tak wyraźnie nie mówi, właśnie on, Siemion, próbuje ten język zrekonstruować i wykorzystać. Głównym tego warunkiem jest akcentowanie pierwszego członu wiersza, raczej przed średniówką, lecz cała sprawa jest znacznie bardziej złożona niż akcent inicjalny. Bo w praktyce nie zawsze tak chce i może się układać, stąd ważna rada rezerwowa: po prostu wiersz zaśpiewać. Słyszałem wielokrotnie, jak Siemion to robił i chyba zawsze się udawało. Ale Siemion nie docenia prawdopodobnie siebie samego jako instrumentu recytacji, gry – to nie tylko skrzyżowanie analizy logiczno-emocjonalnej wiersza z „mową czarnoleską”, to setka różnych innych modulacji, niuansów, gestów, pauz, przyspieszeń i wszystkich innych aktorskich sposobów.
No, ale dlaczego właśnie Norwid? Oczywiście, jest szczególnie wymagający, lecz jest w tym coś jeszcze. Opowiadał mi Bohdan Urbankowski, który właśnie pisze historię filozofii polskiej, w jakim stopniu Karol Wojtyła rozbudował tomizm właśnie o elementy filozofii pracy Norwida. Nie wiem, czy Siemion słuchał uważnie homilii papieskich (ja, niestety, tak uważny nie byłem), ale tu widzę jakiś istotny łącznik. Zapewne czytając „Promethidiona”, trudno do jakichś wniosków nie dojść i samemu, ale niezależnie już od kogokolwiek innego są to wnioski dla Siemiona bardzo istotne. Podobnie ważna interpretacja dotyczy „Fortepianu Szopena”, a ja mogę wyciągnąć wniosek dotyczący mądrości czy głupoty Wojtka: no nie, głupi to on na pewno nie jest. Jakbym tego zresztą sam nie wiedział!
Książka, jak zwykle w takich przypadkach, jest tyleż o Norwidzie, co i o samym Siemionie. Pewnie, że trzeba już dużo wiedzieć, czy to o Wojciechu, czy o Cyprianie Kamilu, żeby się ich wizerunek złożył i skleił. Są między nimi i podobieństwa przedziwne, i wręcz zdumiewające kontrasty. Obaj pasjonowali się zarówno plastyką, jak i literaturą – tyle że z wręcz odwrotnym skutkiem. Siemion wszystko zyskał, a Norwid wszystko stracił, chociaż obaj mieli talent, pomyślunek i ogromną robotność. Norwid jednak był za życia dziwadłem, a o Siemionie mówi się „fenomen”. No i wizerunki obu dworów: Norwidowego w Głuchach i Siemionowego w Petrykozach. Nawet podobne – tyle że Norwid swój utracił, a Siemion odwrotnie, zdobył. A dzisiaj podają sobie ręce ponad czasem. Dziwne, wzruszające i mało prawdopodobne. Ale, psiakrew, prawdziwe.

Wydanie: 16/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy