Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

No to Marek Grela wreszcie po pół roku biedowania doczekał się rezydencji ambasadora. Tym sposobem kończy się mały rozdzialik w historii naszej dyplomacji.
Przypomnijmy sprawę: jeszcze rok temu ambasadorem Polski przy Unii Europejskiej był Iwo Byczewski ożeniony z Anną Nehrebecką. Byczewski, były wiceminister spraw zagranicznych, sól Unii Wolności (do MSZ przyszedł za czasów Skubiszewskiego, najpierw na stanowisko dyrektora personalnego), nie miał głowy do tak niewdzięcznej i absorbującej pracy, więc minister Cimoszewicz, z pełną rewerencją zaproponował mu przejście na mniej wyczerpujące stanowisko, równie godne, równie dobrze płatne, w tej samej Brukseli. Na stanowisko ambasadora RP w Belgii.
Byczewski propozycję przyjął (kto by nie przyjął?), przeniósł swoją teczkę z jednego budynku do drugiego, zmienił adres urzędowania, ale odmówił zmiany adresu zamieszkania. Czyli nie wyprowadził się z rezydencji ambasadora przy Unii Europejskiej. Dlaczego? Otóż nie spodobała mu się (a raczej – jego żonie) rezydencja przeznaczona dla ambasadora RP w Belgii. Czyli całe piętro w pięknej kamienicy, którą zajmuje ambasada RP.
Ten gest miał swoje konsekwencje. Bo do Brukseli przyjechał jego następca, nowy ambasador RP przy Unii Europejskiej, Marek Grela, i zaczęto się kłopotać, gdzie ma zamieszkać. Ostatecznie Grela zamieszkał w pokojach gościnnych ambasady przy UE, na pięterku.
I wtedy zapachniało paranoją.
Bo oto nasze negocjacje z Unią wchodzą w decydująca fazę, najbardziej gorącą, i mamy sytuację, że ambasador przy Unii nie ma mieszkania, w którym mógłby przyjmować ludzi, o których przychylność państwo polskie powinno zabiegać. Nie ma, bo jeden z wysokich urzędników, niczym Gabriel Janowski w Sejmie, położył swoje liberum veto.
Po drugie, w tej fazie negocjacji powinniśmy wymagać i od ambasadora, i od jego zespołu maksymalnie skupionej pracy. Ale jakże o tym myśleć, skoro przez całe tygodnie trwało na linii Bruksela-Warszawa zastanawianie się, jak rozwiązać problem braku mieszkania.
Ostatecznie MSZ postąpiło dyplomatycznie. Srogi Włodzimierz Cimoszewicz nie odwołał Byczewskiego do kraju, ba, nawet nie nakazał mu, by wyprowadził się z nienależnej mu rezydencji. Sypnął za to groszem dla Marka Greli i wynajął mu rezydencję „na mieście”.
W połowie października Grela miał się już wprowadzić do nowego lokum, więc pewnie już tam mieszka. I szykuje zaległe przyjęcia. Przy okazji dokonano przeglądu mieszkań, które nasi dyplomaci wynajmowali „na mieście”, i dwóm urzędnikom zaproponowano, by jednak zamieszkali na terenie ambasady. W ten sposób MSZ zaoszczędziło trochę grosza.
Wszystko więc rozwiązano, tak żeby nie denerwować Byczewskiego i jego przyjaciół z Warszawy. Całą sprawę rozwiązano pod niego. Temu wynajęto rezydencję, tamtego przeniesiono, przeprowadzono kilka manewrów, ale tak by nie ruszyć Byczewskiego ani jego żony, nie zakłócić ich wygody. Czy to stała praktyka naszej dyplomacji?

Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy