Nowy prezydent Indonezji obiecuje wzrost gospodarczy i lata prosperity – kosztem praw człowieka i dbania o klimat 275 mln mieszkańców, 180 tys. wysp, 800 języków i ponad 1 tys. grup etnicznych. Indonezja nie jest demokracją łatwą do zarządzania, co nie zmienia faktu, że jest demokracją bardzo ważną, chociażby z racji bycia trzecią największą na świecie. Po dwóch kadencjach – i dekadzie rządów – przy poparciu społecznym przekraczającym 80% odszedł z urzędu prezydent Joko Widodo, a na jego następcę wybrany został w walentynki Prabowo Subianto, 72-letni były minister obrony. W chwili oddawania tego numeru PRZEGLĄDU do druku wyniki nie były jeszcze potwierdzone, ale według danych exit poll z ponad 90% okręgów zdobył on 57% głosów, wygrywając tym samym w pierwszej turze. Nie wiadomo jeszcze, jak się ułoży struktura 580-osobowego parlamentu ani władz lokalnych, do których również przeprowadzono wybory w ubiegłym tygodniu – tu liczenie głosów może potrwać nawet kilka dni. Również dlatego, że to głosowanie jest niewyobrażalnym wręcz wyzwaniem logistycznym. Jak wyliczyła agencja Associated Press, łącznie w wyborach samorządowych do zdobycia było ponad 20 tys. mandatów, a do parlamentu próbowało się dostać 10 tys. osób, zrzeszonych w 18 partiach (próg wyborczy wynosi 4% w skali kraju). Już same te liczby pokazują złożoność etniczną, polityczną i społeczną Indonezji. Na to nakładają się wyzwania klimatyczne, gospodarcze, religijne. W każdym z tych obszarów Indonezja ma ogromną siłę oddziaływania co najmniej w skali regionu, a czasem nawet całej planety. Ten kraj jest największym na świecie eksporterem węgla, posiada na swoim terytorium 22% globalnych zasobów niklu, jest też największym państwem muzułmańskim, gdzie mieszka 12% wszystkich wyznawców tej religii. To gospodarczy lider Azji Południowo-Wschodniej, którego PKB jest prawie trzy razy większy od wypracowanego przez drugą w rankingu Tajlandię. W sferze politycznej dopisać trzeba nadużycia służb mundurowych i łamanie praw człowieka w Timorze Wschodnim, udział w chińskiej inicjatywie Pasa i Szlaku oraz relatywnie dobre stosunki (zwłaszcza gospodarcze) z Pekinem, ale też coraz ważniejszą rolę w geopolityce Pacyfiku w obliczu ofensywy dyplomatycznej Stanów Zjednoczonych i Australii, chcących ograniczyć chińskie wpływy. Właściwie na każdej płaszczyźnie uprawiania polityki przed Indonezją stoją teraz nie tylko szanse, ale i ryzyko. Transformacja prezydenta W nowe pięciolecie kraj wchodzi z rozpędzoną gospodarką, rosnącą według danych Banku Światowego w tempie 5% rocznie (z wyjątkiem okresu pandemicznego, kiedy skurczyła się o 2%). Ustępujący prezydent Widodo przez dekadę u władzy przeszedł podobną transformację, co jego własny kraj. Zaczynał jako gubernator stołecznej prowincji Dżakarty, polityczny outsider, którego znakiem rozpoznawczym miała być walka z korupcją. Eksperci podkreślali, że trafił w czuły punkt, bo Indonezja to kraj ogromnych tradycji nepotyzmu, płatnej protekcji i braku transparentności w życiu publicznym. Po władzę szedł z hasłem „Widodo jest jednym z nas”, robił wszystko, by zbudować sobie wizerunek człowieka wywodzącego się z ludu i ludowi oddanego. W 2014 r. niektóre zachodnie media oceniały go jako „dobrego” czy „demokratycznego” populistę, który daje szansę na zerwanie z dziedzictwem indonezyjskiego autorytaryzmu. Rzeczywistość jednak szybko okazała się inna niż zapowiedzi. Już w pierwszych tygodniach urzędowania Widodo wprowadził sporo kontrowersyjnych legislacji. Przywrócił chociażby karę śmierci za handel narkotykami i ich przemyt, doprowadzając zaledwie w pierwszym półroczu rządów do egzekucji 14 osób. Niebezpiecznie bliskie kontakty z muzułmańskimi duchownymi oraz nominacje rządowe dla dawnych generałów sprawiały, że coraz mniej osób uznawało go za człowieka spoza elit, a coraz więcej – za członka klasy uprzywilejowanej. Mimo to Widodo, czasami nazywany „Barackiem Obamą Azji Południowo-Wschodniej”, nadal był niesłychanie popularny. Przychylność elektoratu zyskiwał ambitnymi projektami, takimi jak przeniesienie stolicy kraju z Dżakarty, poważnie zagrożonej przez podnoszący się poziom oceanów, na Borneo. Inwestycja ma kosztować równowartość 33 mld dol. i trudno dla niej znaleźć porównanie w całym regionie. Widodo przez cały okres prezydentury chciał udowadniać – trochę światu, a trochę chyba sobie samemu – że Indonezja może być miejscem, gdzie wielkie marzenia i ambicje materializują się na oczach milionów. W 2020 r. znacjonalizował










