Na kłopoty – spółki pracownicze

Można wydzierżawić, można kupić, trzeba dobrze gospodarować Rozmowa z mgr. inż. Józefem Golcem, dyrektorem Terenowego Oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Lublinie – Wasz oddział agencji jest w uprzywilejowanej sytuacji – nie musicie szukać nowych gospodarzy popegeerowskiej ziemi, ale możecie wybierać spośród tych, którzy sami się zgłaszają. Lubelszczyzna to przecież najlepsze grunty w Polsce. – Rzeczywiście utarło się, że województwo lubelskie to najlepsze ziemie uprawne. To prawda i nieprawda. Lubelszczyzna ma rzeczywiście część dobrych ziem, lecz jest to głównie część południowo-wschodnia. Natomiast ziemie regionu Bialskiego, północna część Chełmskiego i zachodnia część Zamojskiego to „laski, piaski i karaski”. – W której części województwa znajdują się zasoby ziemi będące pod waszą opieką? – PGR były skoncentrowane na tzw. ścianie wschodniej. Ale nasz oddział agencji tym różnił się od innych w kraju, że przypadła nam w udziale wyjątkowo duża część roli z Państwowego Funduszu Ziemi. Spośród ok. 240 tys. ha ziemi powierzonej nam do zagospodarowania ok. 140 tys. ha to grunty po PGR, a 100 tys. ha – po byłym PFZ. To była piąta część gruntów, którymi zawiadywały wszystkie oddziały PFZ w kraju. Zasoby PFZ to głównie ziemie oddane przez rolników w zamian za rentę. Były to rozrzucone niewielkie działki rzędu 15-30 arów i o wiele gorszej jakości. Na dodatek spora ich część miała nieuregulowany stan prawny. Obecnie musimy przekopywać się przez stare tomy dokumentów, by móc wszystko ustalić i prawnie uporządkować. – Dlaczego zagospodarowanie gruntów po PFZ jest kłopotliwe? Czy tych niewielkich działek nie można sprzedać sąsiadom, którzy nadal uprawiają ziemię, i w ten sposób doprowadzić do powiększenia gospodarstw, zanim wejdziemy do Unii? – Zapotrzebowanie na ziemię jest duże, ale na dobrą ziemię i w większych kawałkach. A u nas duże areały są położone w zasadzie wzdłuż granicy. Więc z gruntów popegeerowskich nie da się „upełnorolnić” rolników, którzy swoje małe gospodarstwa mają w zachodniej części województwa. Można ich obdzielić tymi fragmentami ziemi, które pozostały po PFZ. Ale rolnicy nie chcą gruntów gorszej jakości – od czwartej klasy w dół – na dodatek bardzo pokawałkowanych i porozrzucanych. Niezbędna byłaby komasacja gruntów, ale to całkiem inny i znów skomplikowany problem. Z kolei co zrobić ze „wstążkami” ziemi o szerokości dwóch, trzech metrów, a długości dwóch kilometrów? Tu przecież miedze zajmują tyle ziemi, ile uprawy. Komasacja to jednak wspólne zadanie dla państwa i oddziałów terenowych AWRSP. Trzeba także pomyśleć całościowo o zagospodarowaniu przestrzennym, sieci komunikacyjnej, infrastrukturze, czyli wodociągach, kanalizacji itp. To wszystko jest niezbędne, aby zbudować gospodarstwa towarowe, a nie socjalne, w których rolnicy sami zjadają to, co wyprodukują. Jest to oczywiście bardzo trudne, ale w rolnictwie nie ma już problemów łatwych do rozwiązania. A barierą są – jak wszędzie – pieniądze. – Jak więc doprowadzić do sytuacji, w której polskie rolnictwo nie będzie musiało bać się wejścia do Unii Europejskiej? – Wiadomo, że postęp mechanizacyjny wymusza zwiększenie powierzchni upraw. Inaczej gospodarka staje się po prostu nieopłacalna. Rozwiązań jest kilka: można budować większe gospodarstwa czy też tworzyć związki rolników, którzy korzystaliby z tych samych maszyn. Polityka państwa w poprzednim okresie doprowadziła do tego, że dziś rolnik boi się słowa spółdzielnia. Boję się, że musi minąć przynajmniej 30 lat, żeby wieś wróciła do starych, dobrze sprawdzonych metod. Aby i u nas obowiązywał system, który sprawdza się w Danii, Holandii i innych krajach Europy Zachodniej. – To właśnie zadanie lubelskiego oddziału AWRSP? – Na pewno tak! Ale kiedy rodziła się agencja, większość ludzi myślała, że w ciągu dwóch, trzech lat ziemia przejdzie w ręce prywatne i problem sam się rozwiąże. Jednak to nie tylko sprawa ziemi, ale i uprawiających ją rolników. Na państwowe gospodarstwa rolne zrzucono zadania wychowawcze, kulturalne i socjalne pracowników. Te zadania dziś są w gestii gmin i samorządów, lecz i one nie zawsze dają sobie z tym radę. Musimy więc pomagać finansowo. – A głównym zadaniem agencji była prywatyzacja… – To na pewno. Ale nie można bagatelizować problemu ludzi. W PGR pracowało po 10 osób na 100 ha, a dziś przy odpowiedniej mechanizacji i organizacji pracy jest tam miejsce dla dwóch osób. W dzisiejszych karłowatych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Rolnictwo