Na Pradze zwyciężył rozum

Na Pradze zwyciężył rozum

Widziane nie tylko z wieży spadochronowej Żelazna konstrukcja wieży powstała w parku Praskim krótko przed wybuchem wojny i była największą atrakcją lunaparku. Miałem wtedy sześć lat. Bałem się wejść na górę, bo miała z 10 pięter. Wolałem pękać ze śmiechu w gabinecie krzywych luster, a najbardziej – jeździć na karuzeli. Na bilet trzeba było zapracować. Najpierw właziłem do kieratu i razem z kumplami kręciliśmy urządzeniem pod komendą właściciela. W czasie okupacji wesołe miasteczko zamarło. Biegaliśmy do parku tylko po to, żeby pograć w nogę. Z motyką na słońce Godzina „W” dopadła nas z Wieśkiem Świerzyńskim na Pelcowiźnie. Wracaliśmy spod Białołęki z ziemniakami na plecach, a ja dodatkowo z dynią pod pachą. Kradliśmy wtedy wszystko, co dało się wsadzić do pieca albo włożyć do garnka. I nikt nie nazywał tego po imieniu. Każdy „kombinował”, „organizował”, „podwędzał”. Taka była recepta na przeżycie. W okolicach bramy cmentarnej nagle rozległy się strzały, a grupka mężczyzn z biało-czerwonymi opaskami na ramionach rozbrajała patrol żandarmów. Nam kazali zmykać do Dziadówy. Dziadówą nazywano budynek gimnazjum Lisa-Kuli. Mieściło się tam najtańsze kino w Warszawie – za 10 gr mogłem obejrzeć kowbojski film. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, piwnica szybko wypełniła się ludźmi. Jedni byli przerażeni, drudzy tłumaczyli spokojnie, że to powstanie, a ktoś zorientowany dodał, że oddział Armii Krajowej szykuje się do ataku na koszary położone po drugiej stronie nasypu kolejowego. Wtedy zrobiliśmy z Wieśkiem wielkie oczy. Tereny 36. pułku przy 11 Listopada leżały na trasie naszych codziennych wycieczek aprowizacyjnych. Ostatnio przechodziliśmy tamtędy kilkanaście godzin temu i na placu alarmowym widzieliśmy pełno wojska, czołgów i dział, a w okopie na zewnątrz ogrodzenia sterczały gniazda karabinów maszynowych. – Jak oni chcą te koszary zdobyć? Będą nacierać z granatami w ręku? – komentowaliśmy zgodnie. Po pięciu latach okupacji znałem się na wojnie całkiem nieźle. Było jej pełno w każdej „Kronice filmowej”, a do Syreny przy Inżynierskiej dreptałem regularnie raz w tygodniu. Obowiązkowo. Krawiec Maszkiewicz z mojego podwórka słuchał na strychu audycji „Tu mówi Londyn”, jedynego źródła informacji z wolnego świata, i chciał wiedzieć, co o tym samym mówią Niemcy. Jednak bał się łapanek. Na Pradze gestapo też wyciągało ludzi prosto z kina do bud i dlatego do Syreny chodziłem ja. Dostawałem od krawca dwa złocisze i kolejne dwa za fatygę. A ponieważ wchodziłem do kina „na gapę”, zarabiałem podwójnie. – Nie martwcie się, chłopcy, niedługo będzie po balu – pocieszała nas dziewczyna w wojskowej furażerce. Był środek nocy. Wciąż dochodziły do naszych uszu odgłosy strzałów, wybuchów i serii z karabinów maszynowych. Przybywało rannych powstańców, ale niemieckiego jeńca nie zobaczyłem ani jednego. Nad ranem ucichło. – Można iść na Pragę na własną odpowiedzialność. Nie radzę włazić pod wiadukt kolejowy, bo tam z koszar strzelają do ludzi – zakomunikował jakiś oficer. Nie posłuchaliśmy. Byliśmy niewyspani, zmęczeni, zdesperowani. Poszliśmy starą trasą, krótszą. Pod wiaduktem leżało dwóch zabitych mężczyzn. Niemcy z okopów spoglądali na nas czujnie. Przed bramą koszar stała ich cała grupka. Padły okrzyki: Halt! i Komm, komm! Sprawdzili nasze woreczki. – Kartoffeln… Kartoffeln – zarechotał gruby sierżant i rzucił w kolegów moją dynią. Zaczęła się zabawa. Dynia fruwała z rąk do rąk, a ja drżałem, że upadnie na bruk i rozleci się na kawałki. Na szczęście byli sprawni. Kiedy usłyszałem: Raus, złapaliśmy woreczki. Ale mój zrobił się dwa razy cięższy. Opadłem z sił, nie mogłem sobie poradzić. – Herr, bitte hilf – popisałem się znajomością niemieckiego. Grubas pomógł i jeszcze wcisnął mi dynię pod pachę. Dziesięć minut później byliśmy w domu. W bramie czekały na nas matki. Świerzyńska była zalana łzami, a moja skwitowała sytuację jak zwykle: – Mówiłam, że złego diabli nie biorą. Euforia wyzwolenia Bracia Tkaczykowie z drugiego piętra wrócili do rodziny dzień później. Atakowali most Poniatowskiego, ale serie z karabinów maszynowych zatrzymały ich 300 m przed celem. Straty oddziału rosły bez nadziei na sukces. Wieczorem pojawił się młodszy Seroczyński, którego oddział próbował opanować most Kierbedzia. Nikt z podwórka nie chciał mu powiedzieć, że jest wiadomość o jego bracie, zginął

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 32/2023

Kategorie: Historia