Najpierw człowiek, potem artysta – rozmowa z prof. Piotrem Jarguszem

Najpierw człowiek, potem artysta – rozmowa z prof. Piotrem Jarguszem

Ma być adrenalina, bez niej nie ma sztuki Prof. Piotr Jargusz – dyrektor Instytutu Malarstwa i Edukacji Artystycznej Wydziału Sztuk Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Mówi, że jest malarzem z polską tożsamością, malarzem w drodze. W ostatnich latach rozkleja obrazy na słupach ogłoszeniowych. Miał 68 wystaw indywidualnych, brał udział w ponad 100 ekspozycjach zbiorowych w kraju i za granicą. Autor projektów realizowanych w przestrzeni miejskiej, takich jak: „Święta Polskie”, „Viatoris szuka Domu – między Wschodem i Zachodem”, „Kobieta i mężczyzna” czy „Szczęśliwe Miasto – Sztuka i Edukacja w procesie rewitalizacji relacji społecznych. Krowoderska Szkoła Działań” (razem z m.in. Cecylią Malik, Mateuszem Okońskim, Martą Salą, Elżbietą Salą i Jackiem Pasiecznym). Mówi pan o sobie: malarz w drodze. Jaka to jest droga i dokąd ma pana zaprowadzić? – Kiedy próbowałem się określić, nazwać, doszedłem do wniosku, że chciałbym być malarzem kontemplacyjnym, malarzem Drogi. Nie jestem malarzem zysków materialnych. Maluję, jestem więc malarzem, ale jakim? Na pewno malarzem od obrazów prywatnych. Od sztuki prywatnej. Za Hrabalem powtórzę, że sztuka to nie sport, gdzie są najlepsi i najgorsi, sztuka to droga, którą można przejść z jednego końca siebie na drugi. Z racji tułania się i doświadczeń iluś pokoleń moich przodków chciałem też ocalić ten rodzaj wrażliwości i ciekawości ze spotkania z drugim człowiekiem. I nie chodzi tylko o samo spotkanie, ale o jego jakość. I zdolność do akceptacji innego. Gotowość do dialogu. Stąd moja działalność artysty, który usiłuje przekraczać granicę, realizować projekty prospołeczne i partycypacyjne. Zmierza do spotkania z samym sobą i z innym w poczuciu ważnej wspólnotowości. Malarza, który jest też strażnikiem domowej pamięci. Wolny na słupie Od kilku lat przykleja pan swoje prace na słupach ogłoszeniowych. Co pan chciał powiedzieć odbiorcy? – Po ponad 60 wystawach w różnych miejscach przeszedłem na malowanie na szarym papierze obrazów, które rozklejam w ciągu jednej lub kilku nocy. To moja walka o istnienie. Nie w sensie zauważalności, bo ją mam, ale to moja prywatna walka o uratowanie sensu i znaczenia, jakim jest dla mnie malowanie obrazu. Nie ma nic skuteczniejszego jak przykleić obraz do najbliższego słupa, drzewa czy domu. Rekord oglądalności. Na początku pomyślałem: skoro mieszkam w Krakowie, rozklejanie zacznę od mojego miasta. I tak się zaczęło. Viatoris – moje alter ego – wędruje z obrazami ulicznymi po Polsce, Białorusi, Ukrainie, Rumunii. W Rosji Viatoris staje się Strannikiem, Bożym Szaleńcem, człowiekiem, którego gna potrzeba znalezienia duchowego pokarmu, w Niemczech staje się Wandererem, a na Litwie Žygu-nasem. Siedzi we mnie potrzeba przeniesienia w obraz wielu doświadczeń i wielu opowieści, też opowieści źródłowych z dzieciństwa świata. Co panu daje to szukanie? – Co zyskuję? To, że jestem bezinteresowny i mam wiarę w to, że obrazy są narzędziem do poznawania, porozumiewania się i rozumienia świata. Przepowiadania sobie świata, opukiwania go. Setki moich obrazów odcisnęły we mnie ślad, są one dla mnie ważnymi, mniej ważnymi albo nieważnymi punktami odniesienia, osobnymi bytami. To, że sam wieszam swoje obrazy na ulicy, daje mi wolność. To niezgoda na handlowanie wolnością artysty. Na słupie jestem bezbronny, ale wolny. A skoro obraz bywa też bytem duchowym, to wszystko w porządku. Czego nie rozkleję, rozdam przyjaciołom. Nikt panu nie powiedział, że wieszając w miejscach publicznych prace namalowane na papierze pakowym, pozbawia się pan śladów swojej twórczości? – Jakiś tam namacalny ślad zostawię. Obraz dla mnie nie jest celem, jest środkiem. Jest narzędziem. Obraz ma zdolność przenoszenia, tworzenia światów. Na początku było słowo, ale to malarze namalowali oblicze świata. Utwory Chopina przenoszą nas w świat kobiet i mężczyzn, którzy zniknęli pozornie bez śladu, to byli tacy sami ludzie jak my. Generalnie żyjemy na jednym wielkim cmentarzysku ludzi, którzy stworzyli zarówno języki, jak i obrazy i zawarli w nich swoje doświadczenie. To skarbnica bez dna. Supertwardy dysk. Ale żyjemy i trzeba z tego zrobić dzieło. I ma być adrenalina, bez niej nie ma sztuki. O Zeuksisie z Heraklei wiemy tyle, że był jednym z najwybitniejszych malarzy starożytnej Grecji, ale nie zachowało się żadne z jego dzieł. Wieść o nich przetrwała jednak w poezji. Nie wiemy, jakie były te obrazy, tyle że były tak doskonałe, że zlatywały się do nich motyle i pszczoły. Nie jestem Zeuksisem, ale stać mnie na przeniesienie tęsknoty.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 27/2014

Kategorie: Kultura