Najważniejsze to dobrze się ożenić

Najważniejsze to dobrze się ożenić

Migreny, stany lękowe, pieniądze i kochankowie – kulisy amerykańskiej kampanii prezydenckiej

Amerykańskie kampanie wyborcze to nie tylko mięso: dane statystyczne i demograficzne, grupy fokusowe, spoty, virale (zabawne filmiki reklamowe itp., rozprzestrzeniające się metodą podaj dalej – przyp. red.), organizacja, mobilizowanie wyborców i zbieranie pieniędzy. Tamtejsza polityka to również sos: kandydaci i sztabowcy, mężowie, żony i kochankowie, przyjaciele i wrogowie, sympatie, antypatie i fobie, przypadki, dni złe i dobre. O tym sosie opowiadają Mark Halperin i John Heilemann w jeszcze ciepłej – wydanej w listopadzie 2013 r. – książce „Double Down: Game Change 2012”. Autorzy są znanymi dziennikarzami, współpracującymi m.in. z MSNBC i „Time’em”. Ich wcześniejsza publikacja, „Game Change”, poświęcona prezydenckiej kampanii wyborczej w 2008 r., była bestsellerem. Jej ekranizacja, w której wystąpili Julianne Moore (grała Sarah Palin), Ed Harris (w roli Johna McCaina) i Woody Harrelson, została uhonorowana m.in. trzema Złotymi Globami i pięcioma nagrodami Emmy. Nie zaskakuje więc, że wydawca zaproponował autorom 5 mln dol. zaliczki na tom o kampanii wyborczej 2012 r. Sukces poprzedniej książki przydał się również bardzo przy zbieraniu materiału o ostatniej kampanii – każdy uczestnik wydarzeń chciał rozmawiać z Halperinem i Heilemannem. Pracując nad „Double Down” przeprowadzili oni przeszło 500 wywiadów z ponad 400 osobami, przy czym wszyscy rozmówcy zastrzegli sobie anonimowość. Wydaje się również, że wszyscy byli szczerzy, a w każdym razie na tyle, na ile pozwalały zdrowy rozsądek, bieżące kalkulacje polityczne i miłość własna.

Michelle wie, co robi

Problem, jaki sztabowcy Baracka Obamy mieli z jego żoną, polegał na tym, że nie znosiła ona polityki, miała wyjątkowo złe zdanie – gorsze nawet niż mąż – o kongresmenach i nie miała nic przeciwko temu, by zakończył urzędowanie już po pierwszej kadencji. Niechętnie wspierała demokratycznych kandydatów w wyborach do Kongresu w 2010 r., a kiedy godziła się brać udział w imprezach wyborczych, wymagała tak perfekcyjnej organizacji, że powodowała popłoch wśród ludzi je przygotowujących. Jej niechęć do udzielania się w kampaniach wyborczych innych polityków miała jednak cel – Michelle Obama chciała zachować maksymalną popularność i wiarygodność na czas walki męża o reelekcję. Gdy kierujący kampanią Obamy Jim Messina przyszedł do Michelle zapytać, czy zgodzi się brać udział w zbiórce pieniędzy na fundusze wyborcze, miał duszę na ramieniu. Oczekiwał, że przyjdzie mu ostro się targować z panią prezydentową. Tymczasem Michelle zgodziła się na wszystko od razu i bez dyskusji, a na koniec rozmowy zapytała: tylko tyle? Fundraisery – spotkania z darczyńcami – z jej udziałem okazały się żyłą złota, już w czasie pierwszego kwartału zebrała 10 mln dol. Jeden z darczyńców usłyszał od niej: „Weszliśmy w to, by wygrać. Wygramy. Pokażemy im wszystkim”. W ten sposób Michelle Obama dała znać, że zrobi, co trzeba, by Barack został wybrany ponownie. Skala jej zaangażowania ujawniła się spektakularnie również po pierwszej debacie prezydenckiej z republikańskim kandydatem na prezydenta Mittem Romneyem, przegranej przez Baracka. Sztabowcy odebrali telefon od wściekłej Michelle, która wypunktowała wszystkie błędy w organizacji przygotowań męża do debaty (kiepski hotel i jedzenie, pośpiech, brak możliwości kontaktu z córkami). Przed następnymi debatami, wygranymi przez Obamę, takich błędów już nie było. Michelle dopilnowała też, by w czasie przygotowań Barackowi towarzyszył jeden z jego przyjaciół, z którym mógł w spokoju porozmawiać o czymś innym niż kampania wyborcza i bieżąca polityka.
O ile dla Baracka Obamy żona była kartą atutową, o tyle w przypadku gubernatora Indiany Mitcha Danielsa skomplikowana historia małżeńska położyła kres ambicjom prezydenckim. Daniels był wzorowym republikaninem: konserwatywny w poglądach na gospodarkę i społeczeństwo, mający świetne notowania w establishmencie partyjnym, ceniony jako gubernator – również dlatego, że w swoim stanie starał się wprowadzić sztandarowe republikańskie pomysły reform, m.in. bony edukacyjne. Daniels był dwukrotnie żonaty. Za każdym razem brał ślub z tą samą kobietą – Cheri Herman. Po pierwszym byli małżeństwem przez 16 lat. Rozwiedli się, ponieważ Cheri zakochała się z wzajemnością w pewnym lekarzu z Kalifornii, który zostawił dla niej żonę i dzieci. Szczęście w nowym związku nie trwało jednak długo i Cheri wróciła do Indiany, czterech córek oraz Mitcha, z którym ponownie wzięła ślub. Coś takiego było gratką dla konkurentów Danielsa w walce o republikańską nominację. Gdy tylko jego nazwisko zaczęło częściej się pojawiać w tym kontekście, ludzie innego pretendenta, Jona Huntsmana, postarali się, by media podchwyciły historię małżeństwa Danielsa. Nic dziwnego, że gdy Mitch próbował poruszyć temat starań o republikańską nominację, usłyszał od żony: „Nawet nie chcę o tym rozmawiać”. Zrezygnował, podając jako powód brak kompetencji w sprawach międzynarodowych. Huntsmanowi, byłemu ambasadorowi w Chinach i jak Romney byłemu gubernatorowi Utah, to jednak nie pomogło. Jego kampania była prowadzona tak nieudolnie, a on sam był tak leniwy i przewrażliwiony na swoim punkcie, że nim na dobre zaangażował się w walkę o nominację, już został z niej wyeliminowany.

Pieniądze to nie wszystko, ale bez nich…

Odkryciem republikańskich prawyborów w 2008 r. okazał się Mike Huckabee, gubernator Arkansas w latach 1996-2007, który – nim aktywnie zajął się polityką – był pastorem. Ani urząd gubernatora, ani posługa religijna nie przyniosły mu wielkich pieniędzy. Ubiegając się o republikańską nominację w 2008 r., „pastor Mike” nie tylko wydał wszystkie oszczędności, ale jeszcze zrealizował swoje polisy emerytalne i ubezpieczeniowe, obciążył dom drugim kredytem hipotecznym, a nawet zaciągnął kredyt gotówkowy na 100 tys. dol. Gdy prawybory się zakończyły, Huckabee musiał poszukać pracy, aby pospłacać długi i mieć z czego żyć. Jego nowym zajęciem stała się praca w konserwatywnych mediach: prowadził programy telewizyjne, występował w radiu, pisał artykuły i książki. Szybko zaczął zarabiać na tyle dużo, że spłacił wszystkie pożyczki, a potem po raz pierwszy w życiu zrobił się bogaty. Korzystając z nowego statusu materialnego, postanowili z żoną zbudować sobie dom – w zależności od szacunków wart 3-6 mln dol. – na Florydzie, nad brzegiem oceanu. Gdy w 2011 r. republikanie zaczęli szukać kandydata na prezydenta, Huckabee wymieniany był jako jeden z faworytów. Udział w prawyborach oznaczałby jednak konieczność zrezygnowania z pracy w mediach, a bez tych pieniędzy „pastor Mike” nie miałby z czego żyć i prowadzić kampanii wyborczej, nawet gdyby sprzedał nowy dom. I chociaż wielu widziało w Huckabeem pewnego uczestnika prawyborów, decyzja mogła być tylko jedna – w 2012 r. o nominację niech walczy kto inny.

Szlachetne zdrowie

Konserwatywną gwiazdą republikańskich prawyborów zamierzała zostać Michele Bachmann, wspierana przez Tea Party kongresmenka z Minnesoty, zasiadająca w Izbie Reprezentantów. Pomysł Bachmann na kampanię wyborczą polegał na połączeniu najlepszych w jej ocenie cech Sarah Palin: konserwatyzmu gospodarczego i światopoglądowego, religijności, „ludowości”, telegeniczności i urody, z tym, czego w powszechnej opinii republikańskiej kandydatce na wiceprezydenta w 2008 r. brakowało – z rozumem. Koniec końców Bachmann nie stała się gwiazdą, a jedynie kometą – już w styczniu 2012 r. wycofała się z walki o nominację. Przyczyny były dwie. Po pierwsze, cierpiała na ataki ciężkich migren, uniemożliwiających jej normalne funkcjonowanie, a co dopiero udział w tak wymagającym fizycznie przedsięwzięciu jak kampania wyborcza. Po drugie, chroniczne przemęczenie przyczyniało się do napadów lękowych, w czasie których bała się wyjść do ludzi i debatować z innymi kandydatami. Jeden z takich ataków przed debatą z Rickiem Perrym skutecznie przekreślił jej szanse w staraniach o nominację.
Z kolei wśród przyczyn, które wykluczyły z prawyborów samego Perry’ego – przystojnego republikańskiego gubernatora Teksasu – była bezsenność spowodowana stresem. Perry zmagał się z nią latami, aż w końcu odkrył, że pomagają mu biegi. Jednak tuż przed początkiem kampanii przeszedł skomplikowaną operację kręgosłupa, po której przez dłuższy czas nie mógł biegać. W efekcie bezsenność wróciła, co spowodowało, że nie miał siły pracować, a w czasie wystąpień publicznych był półprzytomny. Szybkie wycofanie się Perry’ego z prawyborów miało być może jeden plus: żaden z konkurentów nie zdążył wyemitować reklamówki powtarzającej krążące po Teksasie plotki, że taki ładny chłopak – cóż z tego, że od 30 lat żonaty – po prostu musi być gejem. Okazuje się, że mimo całej różnorodności i tolerancji dla osób homoseksualnych Stany Zjednoczone jeszcze nie są na tym etapie, aby gej mógł być prezydentem.

Wydanie: 01/2014, 2014

Kategorie: Świat
Tagi: Jan Misiuna

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy