Polacy pracujący za granicą przysyłają nad Wisłę pieniądze, ale sami raczej nie palą się do powrotu Z pieniędzy, jakie przekazałem do kraju, na pewno skorzystała administracja domów mieszkalnych, bo wykupione zostało mieszkanie. A także producenci mebli oraz materiałów wykończeniowych potrzebnych do remontów. W przyszłości zaś, gdy będę budować dom, skorzysta też jakaś firma budowlana – mówi Karol Karaszewski, który prawie cztery lata pracował w Wielkiej Brytanii. Wyjeżdżał z przekonaniem, że raczej do Polski nie wróci, miał dość stagnacji i braku możliwości rozwojowych wciąż panujących w kraju, mimo że tak ładnie rósł nam produkt krajowy brutto. Wrócił zaś z powodów, jak mówi, nie ekonomicznych, lecz kulturowych. Gdy Oskar, syn jego i narzeczonej, który urodził się na Wyspach, skończył dwa lata, Karol postanowił, że nie chce wychowywać go na Brytyjczyka. – Angielska kultura i angielski model wychowania, który nie potrafi zapobiec temu, że dzieci biorą narkotyki i rodzą dzieci, skutecznie zachęcił nas do powrotu. U nas są trochę inne wartości, jest tradycja, są babcie, które przekażą ją naszemu synowi. Musiałem wyjechać na Zachód, żeby docenić wartość polskiego, trochę konserwatywnego systemu wychowawczego – dodaje. Nawiasem mówiąc, bardzo wiele par woli, by ich dzieci rodziły się w Wielkiej Brytanii, bo niezależnie od ocen tamtejszego modelu wychowawczego, socjal związany z urodzeniem dziecka jest znacznie atrakcyjniejszy od polskiego becikowego. Większość tych, którzy wyjechali po zagraniczne złote runo, też planuje powrót po kilku czy kilkunastu latach – ale na razie chcą przede wszystkim pracować i zarabiać. W ciągu ostatnich pięciu lat z Polski wyjechało ponad 1,2 mln ludzi, zwiększając do 2,3 mln liczbę Polaków pracujących obecnie za granicą. To największa emigracja nowoczesnej Europy, bo jeszcze nigdy, trawestując Churchilla, tak wielu nie wyjechało do tak wielu krajów tylko z jednego. To nie wyjazd panów Balcerów, którzy ponad sto lat temu wędrowali do Brazylii, jak opisywała Konopnicka, oraz do dziesiątków innych państw miał największe znaczenie dla Polaków, lecz to, co się dzieje obecnie. Naukowcy wyróżniają kilka ważnych fal emigracyjnych. W latach 1800-1914 z ziem polskich wyjechało ok. 5 mln osób (Wielka Emigracja była w istocie bardzo niewielka, bo liczyła ok. 10 tys. osób). Ponad milion – emigranci lub ich dzieci – wróciło potem do odrodzonej Rzeczypospolitej. Jednak i z II RP wyjechało ok. 2 mln ludzi, z czego paręset tysięcy to emigracja wojenna, związana z klęską wrześniową i późniejszą ewakuacją Armii Andersa. Znaczące późniejsze ruchy migracyjne to powrót do Polski ponad 2 mln ludzi z terenów ZSRR oraz wyjazd – a raczej deportacja – z Polski na zachód i wschód prawie 7 mln Niemców, Ukraińców, Białorusinów i Litwinów. A także prowadzone w latach 1957-1980 „łączenie rodzin”, które umożliwiło wyjazd z Polski ponad 600 tys. osób narodowości niemieckiej. Kolejne nasilenie emigracji nastąpiło po 1989 r., gdy nasz kraj opuściło niemal milion współczesnych panów Balcerów zmuszonych do wyjazdu przez reformy pana Balcerowicza. Prawdziwa lawina ruszyła jednak po 2004 r., do czego przyczyniło się i to, że w wiek produkcyjny wszedł wyż demograficzny urodzony w latach 80., stanowiący potomstwo wyżu jeszcze wcześniejszego, bo z lat 50. Daleko za nami jest druga proemigracyjna nacja, Rumuni. – To jest największa fala emigracyjna. Nigdy jeszcze Polska nie doświadczyła tak wielkiej emigracji. I nie doświadczyło jej żadne społeczeństwo w Europie – mówi historyk myśli ekonomicznej, prof. Tadeusz Kowalik. Większość wybiera wierność W ciągu owych pięciu lat Polacy za granicą zarobili prawie 125 mld euro. Przysłali z tego do kraju niemal 21 mld euro. Przeciętne wynagrodzenie Polaka za granicą to ok. 1,3 tys euro miesięcznie, a więc trochę więcej niż przeciętne wynagrodzenie w Polsce (3,1 tys. zł miesięcznie). Wyższe są jednak również koszty utrzymania, zwłaszcza że model funkcjonowania z ograniczeniem własnych potrzeb do minimum jest w dłuższym okresie dość trudny do realizacji. Polacy za granicą, choć przeważnie nieźle wykształceni, są generalnie dosyć nisko wynagradzani. Przykładowo w Anglii znajdują się pod koniec listy rankingowej rozmaitych narodów. Dostają średnio niespełna 7,5 funta za godzinę, czyli mniej niż wszystkie ciemnoskóre nacje wchodzące kiedyś w skład Imperium Brytyjskiego, takie









