W nauce Polska jest mistrzem Polski

W nauce Polska jest mistrzem Polski

Jednym z największych problemów polskiej nauki jest kultura życzliwych recenzji, w zasadzie brak negatywnych Dr hab. Emanuel Kulczycki – profesor nadzwyczajny UAM w Poznaniu, gdzie kieruje grupą badawczą Scholarly Communication Research Group. Zajmuje się oceną nauki oraz teorią komunikacji. Polskie uniwersytety i politechniki lądują we wszelkich rankingach na odległych pozycjach. Jednak bazy międzynarodowe, na których opierają się rankingi, nie są pozbawione wad. – Najpopularniejszy na świecie jest ranking szanghajski. Pierwotnym jego celem była odpowiedź na pytanie, jak zmienić sytuację chińskich uniwersytetów w stosunku do uniwersytetów amerykańskich. Z czasem ten chiński ranking stał się popularny na całym świecie. Nasze uczelnie też starają się w nim znaleźć. Zazwyczaj, jeśli rozmawiamy o poziomie polskiej nauki, interesuje nas, dlaczego jesteśmy tak daleko od czołówki. Zapominamy zapytać, ile pieniędzy otrzymują polskie uczelnie i uczeni. Na pytanie więc, jaka jest pozycja polskiej nauki na świecie, odpowiedziałbym: dużo lepsza, niż mogłoby się wydawać na podstawie nakładów na nią. W wypowiedziach ministra Jarosława Gowina często pojawiało się, że Polska jest na 17. miejscu, jeśli chodzi o naukę. Skąd to wiemy? – Bazy bibliometryczne, takie jak Web of Science czy Scopus, liczą tylko publikacje. Osobom, które je sprawdzają, łatwo kliknąć i zobaczyć, gdzie jest Polska. Ważne jest natomiast, kto i co chce wiedzieć. Nie możemy mówić globalnie o poziomie polskiej nauki, tylko konkretnie: o UW, UJ, UAM, o chemii na UŚ itp. Mówiąc krótko, polska nauka jest zróżnicowana. Pytanie powinno brzmieć, jak konkretna uczelnia lub naukowiec wypada na tle nauki światowej. Zawęźmy więc. Słabo wypadamy również na tle uczelni czeskich czy węgierskich. – Gorzej nam idzie zdobywanie europejskich grantów, wciąż się tego uczymy. W ostatnich trzech dekadach doszło do maksymalnego umasowienia edukacji wyższej. W 1990 r. mieliśmy 400 tys. studentów, a w 2005 r. – prawie 2 mln. Tymczasem kadra naukowa nie zwiększyła się. Wykształciła miliony Polaków, ale w wielu dyscyplinach przestała uprawiać naukę na dotychczasowym poziomie. Na przykład nauki społeczne, humanistyczne przed 1989 r. radziły sobie na arenie międzynarodowej całkiem nieźle. Obecnie mamy tam drastyczną zapaść. To m.in. efekt ekspansji szkolnictwa niepublicznego – kilka lat temu było ponad 300 uczelni niepublicznych. Za wyedukowanie społeczeństwa zapłaciliśmy słony rachunek. W konsekwencji umasowienia jesteśmy w nauce często za Czechami i Węgrami. Polscy naukowcy publikują dużo, ale w prowincjonalnych pisemkach. – Kiedy ministerstwo robi ewaluacje oraz analizę konkretnych przepływów pieniędzy do uczelni, okazuje się, że odsetek osób niepublikujących wynosi w zależności od uczelni 2-4%. Publikacje są jednak niewidoczne w bazach międzynarodowych. Problemem polskich naukowców jest to, że publikują za dużo, w lokalnych pisemkach, w wydawnictwach, które zakładają oni sami bądź ich koledzy. Tu Polska jest mistrzem Polski. Czyli ważne, żeby umiędzynarodowić standardy oceny choćby prac profesorskich. Nie może być tak, że kolega koledze zakłada pismo. – I tu mamy ogromny problem. Była nadzieja w powołaniu Rady Doskonałości Naukowej. Środowisko naukowe dostało autonomię. Niestety, w niektórych dziedzinach wybrało do Rady wielu takich przedstawicieli, którzy absolutnie nic nie znaczą w świecie, istnieją tylko na danej uczelni, w lokalnym układzie. Zrobiłem analizę kandydatów do RDN, posypały się na mnie gromy z każdej strony, bo okazało się, że król jest nagi. Narażamy się na śmieszność, jeśli osoby bez znaczącego dorobku mają stać na straży doskonałości naukowej na poziomie całego kraju i decydować o awansach na stopień doktora habilitowanego i o profesurach. Najgorsze jest to, że naukowcy sami wybrali, niczego nie narzucano. Które dyscypliny wybrały osoby bez dorobku? – Oceniałem widzialność międzynarodową kandydatów mierzoną publikacjami. W naukach humanistycznych, społecznych i teologicznych mediana wskaźnika Hirscha kandydatów do RDN, pokazującego cytowania, a więc wpływ naukowy publikacji, wynosiła zero. Pokazałem też wskaźniki dla konkretnych kandydatów z perspektywy ich produktywności w bazie Scopus i cytowań. W naukach humanistycznych, w archeologii, językoznawstwie czy w naukach o kulturze i religii byli kandydaci mający dorobek międzynarodowy, lecz nie zawsze zostali wybrali. W naukach społecznych zostali zgłoszeni głównie ci, którzy nic lub niewiele znaczą na arenie międzynarodowej. Słabo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 48/2020

Kategorie: Kraj, Wywiady